piątek, 1 listopada 2013

..::23::.. część I

Perry mówi:

Dziś znowu zmieniona narracja. Będzie krótko.
Wiem, że jesteście niepocieszeni. 
Wiem, że już mogłabym się bardziej postarać...
Chwila. Nie. Nie mogłabym.



- Kurwa, zjeby! Ruszcie dupy! Nie mam zamiaru spóźniać się jak ostatni pedał na koncert Coopera! - Wrzask Stevena obudziłby nawet martwą dziwkę. Stał przy naszym nowym białym Vanie. Wolałem ten stary, ale przez jakiegoś zjeba, który wjechał we mnie na światłach, musieliśmy wynająć ten. A te pedały i tak obwiniały mnie przez cały czas za skasowanie pierwszego auta. Razem z Izzym i McKaganem całkiem chętnie skierowaliśmy się w stronę Vana. Blondyn działał mi na nerwy. Nie dość, że nie chciał pić tylko cały czas myślał o tym jaki jest biedny i nieszczęśliwy, to jeszcze przez niego odeszła Angie. Lubiłem ją. Nie było to jakieś tam uczucie. Po prostu była seksowną, popierdoloną jak ja dziewczyną. Gdybym był kobietą, byłbym właśnie nią. Do tego ten seks... Przyznaję - było niesamowicie. Tylko nie wiedziałem dlaczego tak się tym zdenerwowała. 

- Kurwa, Slash! Uważaj jak leziesz! - Popcorn odepchnął mnie, gdy stanąłem mu na stopie. 

- Przez przypadek to było - mruknąłem, nie mając zbytnio ochoty na rozmowy. Walnąłem się z tyłu Vana, kładąc buty na siedzeniu przede mną. Oczywiście rezydował już tam McKagan, ale nawet go nie dotknąłem, gdy na mnie naskoczył:

- Weź, pojebie te giry! Nawet tu musisz być pieprzoną księżniczką?

Już chciałem mu co nieco odpowiedzieć, gdy zauważyłem, że Axl stoi pod Hellhouse. Wszyscy siedzieli już w Vanie, a on jak gdyby nigdy nic jarał przed wejściem i nie wyglądał na kogoś, kto ma zamiar wybrać się na koncert. 

- Chodź, Axl! - krzyknąłem przez okno, machając w jego stronę. Sądziłem, że po prostu nas nie zauważył albo czekał, aż fajka mu się dopali. Oba warianty były chujowe, bo Van rzucał się w oczy na kilometr, a pety paliliśmy także w środku auta.

- Nie. Spotkamy się na miejscu. Moja laska mnie podrzuci - odkrzyknął rudzielec, poprawiając okulary i czekając na chuj wie co. Zaskoczyła mnie nieco jego odpowiedź, bo wcześniej wszystko ustalaliśmy - mieliśmy pojechać parę ładnych godzin wcześniej. Nie zamierzaliśmy spóźniać się na koncert przed taką gwiazdą jaką był Alice. Jednak jak zwykle Axl miał swój plan.

- Weź, przestań - wtrącił się Izzy. - Przecież zgodziłeś się na to, że wyjedziemy teraz. I razem. Nie oddzielnie.

- Zresztą mogą być korki czy inne gówno. Wiesz przecież jakie tłumy walą na Coopera - dodał Adler. 

Wszyscy byli przeciwko temu pomysłowi. Nawet Alan. Ale jak Rose coś sobie postanowił, nie było sposobu, żeby oddalić go od jego pomysłu. I wykorzystał swoją siłę manipulacji ludźmi - przekonał Alana, że nie ma co się martwić. Wyruszą razem z Natalią pół godziny po nas i w ten oto sposób będą na czas w Santa Barbara. Jego może przekonał. Ale nas nie. 

***

Dotarliśmy na miejsce. Byliśmy gotowi do wejścia na scenę, już, teraz, zaraz. Jednak czegoś nam brakowało. Albo kogoś. Ktoś z organizatorów powiedział, że gramy za pięć minut.

- Pięć minut?! Kurwa chyba sobie żartujecie?! - wrzasnąłem, gdy facet, który miał nam zapłacić, oddalił się na bezpieczną odległość. Wszyscy zaczęli biegać po całym ośrodku i szukać Rose'a. Z każdej strony dało się słyszeć krzyki:

- Gdzie jest Axl?!

- Widział ktoś Axla?!

Ale nic to nie dało. Jego tak nie było, jak nie było. Ociągaliśmy się tak długo jak się dało. Chodziliśmy co chwilę do kibla, na fajkę, nawet na siłę zarywaliśmy babki od organizatorów. Nie było z tego zabawy, ale czas leciał. Jednak wiedzieliśmy, że to nic nie da. Z szacunku do Coopera musieliśmy zagrać. Z wokalistą albo bez niego.

- To co, musimy sobie kurwa poradzić bez Rose'a. Trzeba będzie ciągnąć losy. Kto będzie śpiewał za tego chuja?


Nikt nie palił się do tego pomysłu.


- Ja odpadam! Gram na perkusji.


- No ja tak samo. W końcu jestem gitarą prowadzącą. Nie ma mowy, żebym jeszcze skrzeczał jak nasz rudy pedał. Nie.


Wszyscy spojrzeliśmy na Duffa. 

- Co, kurwa?! - rzucił, ale nie miał wyboru. Musiał się zgodzić. - Ale Izzy będzie śpiewał ze mną. Inaczej pierdolę to wszystko - dodał.


- Pierdolona kurwa. – Stradlin skapitulował. Nikomu nie podobał się ten pomysł, ale musieliśmy jakoś sobie poradzić. Innego wyjścia nie było. 


O ósmej weszliśmy na scenę. Patrzyliśmy po sobie jak ostatni kretyni. Uśmiechaliśmy się do piszczących dziewczyn jak ostatnie chuje, aż chciało się rzygać. Naprawdę zależało mi na tym koncercie. Reszcie też. No, może nie Axlowi, którego przysiągłem zajebać. Patrząc po minach pozostałych, myśleliśmy podobnie. Izzy razem z Duffem zaśpiewali Whole Lotta Rosie AC/DC i parę innych coverów. Naprawdę robiliśmy co było w naszej mocy, ale bez Axla to była porażka. Praktycznie non stop improwizowaliśmy. Byliśmy otwarciem dla Alice Coopera do kurwy nędzy, a sprzętowi zamiast nam pomóc, zalali się w trupa w barze. Byliśmy sami na arenie z tłumem ludzi. Z braku pomysłów zaczęliśmy nawet grać bluesa, ale ludzie czekali na ostrego rocka. Wyglądali na takich, którzy czuli się oszukani. Izzy i Duff krzyknęli parę słów tu i tam. Techniczny Duffa, McBob, śpiewał z nami. Bez Axla nie byliśmy prawdziwymi Guns N' Roses. Byliśmy żałośni. Wszystko szło ku najgorszemu. Musieliśmy nawet poprosić publiczność, żeby śpiewała za nas. Nawet pytaliśmy czy nie ma wśród nich jakiegoś wokalisty. Przez minutę wydawało się, że ludzie nas polubili, ale sytuacja szybko się zmieniła. Koniec końców zaczęliśmy wszystkich wyzywać, a w naszą stronę poleciały przedmioty. I wcale nie były to staniki. Gdy Steven dostał wielkim buciorem, wkurwił się i rzucił nim w tłum. Na naszego pecha dostała nim jakaś dziewczyna. To było chore. Byliśmy tam o wyznaczonym czasie, a i tak musieliśmy uciekać przed nadchodzącą katastrofą.

Byłem tak wkurwiony na Axla, że rzuciłem gitarę i poszedłem do garderoby. Zacząłem wywracać tam wszystko do góry nogami. Za chwilę dołączyli do mnie Steven, Izzy i Duff. Rozrzucaliśmy cały ten syf, byle tylko rozładować swój gniew.

- Pierdolę to! Jak go zobaczę, to zajebię gnoja! Kurwa! - darłem się co chwila, nie zwracając uwagi na stojące w drzwiach panienki chętne do bliższego poznania. - Czego tu, do cholery?! - rzuciłem w ich stronę. - Wypierdalajcie!

Uciekły od razu.

- Ej, ludzie! Sami musimy stąd wypierdalać - rzucił Stradlin. - Jeśli przyjdzie ktoś z ochrony czy organizatorów, to już po nas. W dodatku ludzie wdarli się już na scenę. Zaraz tu kurwa będą!

Zebraliśmy całe to gówno i wypieprzaliśmy stamtąd ile sił. Wybiegłem za Adlerem, który trzymał swój cenny werbel i pałeczki prosto na parking. Sam trzymałem gitarę pod pachą. To był sprint życia. Najszybszy oczywiście był McKagan ze swoim basem przewieszonym przez plecy. Izzy przybiegł jako ostatni. 

- Kurwa! Spierdalajmy stąd! - rzucił ktoś, a reszta szybko na to przystała. Już pakowałem się do białego Vana, gdy jakieś trzy samochody dalej zobaczyłem Axla! Bez namysłu pobiegłem w jego kierunku. Złapałem go za kurtkę i przygwoździłem do maski Camaro.

- Ty pierdolona kurwo! Zjebana faszystowska świnio! - darłem się na niego, a on się tylko głupio śmiał. Już miałem mu przypierdolić, gdy podniosłem wzrok i zobaczyłem Natalię na miejscu kierowcy. Patrzyła na mnie przestraszona z rękoma zaciśniętymi na kółku. Dokładnie w tym samym momencie nasz biały Van zajechał obok, a Steven krzyczał do mnie, żebym wsiadał. 

- Kurwa! Co jeszcze?!

Niezdecydowany w końcu puściłem rudego i pobiegłem do samochodu. Wskoczyłem do środka, a nasz kierowca ruszył od razu z miejsca z piskiem opon. 

- Musimy poszukać nowego wokalisty - rzuciłem, leżąc na środku samochodu. - Ja już nie wyrabiam z tym popierdoleńcem.

- Też mam go serdecznie dosyć. Jak dojedziemy do Hollywood, mam zamiar przeszukać całe to pierdolone miasto, byle tylko znaleźć normalnego wokalistę. Ich tu jest kurwa tyle dziwek! Na pęczki! - Mój pomysł poparł Adler, a po chwili jak się okazało McKagan i Stradlin. Alana z nami nie było. Został, by po nas posprzątać. Miałem na dziś dosyć. Nawet nie miałem ochoty na dziewczyny. No może na jedną, która akurat chuj wiem, gdzie była. Instynktownie spojrzałem na Duffa. Znowu siedział daleko ode mnie i gapił się za okno. Podczas tego całego zamieszania chyba zapomniał o Angie i całkiem dobrze się bawił. A teraz znowu rozpaczał. Westchnąłem. 

Zebrałem się z ziemi i podszedłem do niego. Bez pytania usiadłem obok, blokując mu drogę ucieczki. Reszta ekscytowała się pomysłem znalezienia nowego wokalisty, więc nikt nie zwracał na nas uwagi. 

- Co jest, suko? - rzuciłem na początek. Zawsze dobrze się dogadywaliśmy, a teraz wszystko się zjebało. Nie miałem pojęcia tylko dlaczego McKagan tak się zachowywał w stosunku do mnie. Gdy wchodziłem do pokoju, on wychodził z niego obrażony. Gdy pytałem się czy pójdziemy na piwo, mówił, że jest zajęty. A z Adlerem albo Stradlinem to nie widział problemu, żeby wyjść do baru.

- Spierdalaj, Slash. Nie mam ochoty z tobą gadać - odburknął, przybliżając się do okna. Powąchałem się. Nie jebałem, aż tak żeby musiał się odsuwać.

- Gramy kurwa w jednym zespole. Masz zamiar mnie unikać przez resztę naszego jebanego życia? - spytałem. Nagle nie wiadomo skąd przypomniało mi się pierwsze spotkanie z dziewczynami. To był dobry czas. Wszyscy gapili się na nie jak biedacy na mięso. Obie wolne i całe dla nas. Gdy tylko się rozdzielaliśmy, ciągle o nich gadaliśmy jak chorzy psychicznie. Czułem się trochę jak jakiś prześladowca czy coś w tym rodzaju. A później Duffowi zachciało się związku, Axl poszedł w jego ślady i wszystko zrobiło wielkie 'pierdut'!

- O co ci kurwa teraz chodzi? - McKagan wyrwał mnie z rozmyślań, patrząc się na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Miał wypisane na twarzy 'What the fuck, Hudson?!'. Świetne pytanie. Mogłem zapytać go o to samo. - Pozwalałem ci na pieprzenie moich lasek i na odwrót. Ale jak się znalazła taka, na której mi zależało, postanowiłeś tradycyjnie się wpierdolić.  - Urwał. - Pierdoliłeś Angie?

Spojrzałem na niego. A więc o to chodziło... Od razu stanęła mi jej twarz przed oczami. Cała moja. 

- Wiesz, że tak - odparłem, gapiąc się w siedzenie przed mną. Wiedziałem, że w tym momencie McKagan zabijał mnie wzrokiem. Gdybym na niego spojrzał, naprawdę bym umarł. Wierzcie mi. Ale nie jestem kłamcą. A w dodatku nie było to nic złego. Tak sądzę...

- I ty kurwa się dziwisz, że nie chcę z tobą gadać... - wydusił w końcu z siebie. Był wkurwiony, ale bardziej myślałem, że da mi w ryło. I dał. Dostałem tak mocno, że ocknąłem się chwilę potem na podłodze. Wstałem, oddałem mu i zaczęliśmy się tłuc. Jebaliśmy się po ryjach jak nastolatki. Kotłowaliśmy się dobrą chwilę, gdy w końcu McKagan pieprznął mnie kolanem w głowę. W pierwszej chwili chciałem mu oddać, ale machnąłem ręką. Może teraz przynajmniej się uspokoi. A w dodatku nie miałby ze mną szans. Niech zna łaskę pana. 

Bez słowa usiedliśmy z powrotem na swoje miejsce. Poszarpani, zakrwawieni i dyszący.

- I co teraz? - spytałem, opierając się na siedzeniu. Nie miałem innego zajęcia, więc patrzyłem przed siebie. Trochę jebał mnie policzek od uderzenia McKagana, ale nie aż tak, żeby się z tym afiszować. 

- Obaj spierdoliliśmy sprawę - wydyszał Duff. Po chwili jednak zaczął śmiać się jak psychopata. Spojrzałem na niego krzywo, ale koniec końców wyciągnąłem spod siedzenia wódkę i zaczęliśmy pić.

- Wasze zdrowie! - rzuciłem i stuknęliśmy się butelkami.

Koniec końców ten dzień nie był tak zjebany jak sądziliśmy. Daliśmy koncert, dostaliśmy kasę, a tłum był tam tylko, żeby oglądać Alice'a.