niedziela, 31 sierpnia 2014

..::33::..

Perry rules 'em all:
W kółko i w kółko "Heroes". Bez tego nie macie co czytać rozdziału.
Szkoda czasu. Wręcz odradzam.
No i początek jest nudny i głupi. Dalsza część chyba jest fajniejsza.
Wgl wiem, że szybko dodaję, ale hej!
Dzieci śmieci mają ostatni dzień wakacji!


Biegła przede mną, a ja nie mogłem za nią nadążyć. Praktycznie unosiła się na wietrze jakby płynęła wśród traw. Zawołałem, ale nie zatrzymała się zupełnie jakby mnie nie słyszała. Widziałem tylko jej długie powiewające włosy przypominające morskie fale. Ubrana w letnią sukienkę zdawała się tak lekka, że nie dotykała ziemi stopami. W przeciwieństwie do mnie. Ta cholerna trawa była tak wysoka, że samo przejście przez nią było wyczynem, a co dopiero bieg. Ona jednak zdawała się nie dostrzegać tego problemu. Z łatwością pokonywała kolejne metry, zwiększając dystans między nami. Wołałem, ale nie słyszałem nic prócz szumu wiatru w uszach. Chciałem żeby zwolniła, ale gdy zniknęła za wzgórzem, zebrałem się w sobie i z niemałym trudem, dotarłem na szczyt. Z głębokim westchnieniem ulgi po wysiłku poszukałem znajomej mi postaci. Sądziłem, że czeka na wzgórzu. Ona jednak zbiegała już ze wzgórza, podskakując co chwila. Krzyki na nic się tu nie zdały, więc ruszyłem naprzód. Nogi okropnie mi ciążyły i co chwila zagrzebywały się w chaszczach. Czułem, że się od niej oddalam. Gdy stawiałem jeden krok naprzód, ona była już kolejnych pięćdziesiąt metrów dalej. Ruszcie się!, krzyczałem w myślach, patrząc na moje nogi, które były jak z ołowiu. Złapałem prawą i podniosłem do góry, ale takie przemieszczanie się było jeszcze bardziej męczące. Rozpaczliwie rzuciłem spojrzenie, starając się ją dostrzec. Była tak daleko, a ja ciągle tkwiłem w miejscu.

- Nie! - krzyknąłem, czując jak wielka gula rośnie mi w gardle, a czyjaś pięść zaciska się dookoła niego. Nie usłyszała, bo mój głos zagłuszył kolejny silny podmuch wiatru. - Nie odchodź! Poczekaj na mnie! Nie zostawiaj mnie!

Zacisnąłem oczy, starając się nie rozpłakać. Nie chciałem zostawać sam! Tylko nie teraz! Wiedziałem, że jeśli zostanę tutaj jeszcze przez chwilę, to umrę. Te piekielne trawy dosłownie wciągały mnie w głąb ziemi. Co za beznadziejny koniec!

Idź!

Nie dam rady. Nie mam siły. Nie... Stałem, próbując się ruszyć, ale zboża sięgały mi już do kolan i niemiłosiernie ciągnęły w dół. Szarpałem się, ale wiedziałem, że nic nie da się już zrobić. To koniec, przemknęło mi przez myśl. Desperacko szukałem drogi ucieczki, ale widziałem wszystko jak przez mglę. Czułem palące łzy rozpaczy na policzkach, które nieudolnie starałem się zetrzeć. Trawy były już przy moim brzuchu. Tonąłem. Nie walcz. Pogódź się z tym. Nie wygrasz. W chwili gdy czułem ostre końce źdźbeł na szyi, spojrzałem w niebo. Boże, pomóż mi!, chciałem krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle.

Łodygi dotarły już do twarzy i powoli zaczynały zasłaniać mi widok. I nagle dostrzegłem nad sobą ją! Stała spokojna i uśmiechnięta. Pochylała się jakby dostrzegła wśród traw uroczego królika. Oczy skrzyły się jej radośnie. Wygląda tak pięknie, ale nie mogłem tego pojąć! Umierałem, a ona nie miała zamiaru mi pomóc!

- Czemu nie wstajesz? - spytała lekko z uśmiechem. - Przecież potrafisz.

- Nie mogę! - rzuciłem zrozpaczony. Ledwo mogłem mówić przez moje ściśnięte gardło. 

- Ależ możesz. Przecież pływaliśmy kiedyś razem.

- Ja... Ja już nie potrafię. Proszę. Pomóż! 

- Dlaczego tego nie przyznasz? Przecież ciągle możemy stać obok siebie. Tak jak kiedyś. Czemu nie wstaniesz?

- Bez ciebie nie potrafię! 

Z ziemi wystawała już tylko moja głowa i ciągle zsuwałem się niżej.

- Jestem tutaj. Zawsze byłam - powiedziała z uśmiechem i złapała mnie za rękę. 

***

Obudziłem się z krzykiem. Siedziałem na łóżku cały spocony. Każdy mięsień w moim ciele drżał.

- Duff? Kochanie wszystko w porządku?

Spojrzałem w bok i wzdrygnąłem się. Mandy patrzyła na mnie przestraszona, a ja gapiłem się na nią i nie wiedziałem, co się działo. - To tylko zły sen - powiedziała już spokojniej i czule przyjechała dłonią po moim ramieniu. Drgnąłem ponownie i nic nie mówiąc, szybko wstałem, wciągnąłem spodnie i wyszedłem z pokoju, nie zważając na pytania Mandy. Gdy wyszedłem na balkon, ogarnął mnie chłód nocy. Jezu! McKagan! Uspokój się!, darłem się na siebie w myślach zupełnie jakby to miało w czymś pomóc. Zacisnąłem ręce na barierce, starając się uspokoić oddech. Kurwa. To nie dzieje się naprawdę! Opanuj się! To tylko sen.

- Duff? Wszystko w porządku?

Odwróciłem się. W wejściu na balkon stała Mandy otulona prześcieradłem.

- T...tak - wydukałem. - Wracaj do łóżka. Wszystko dobrze.

Ta patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę i powiedziała, podchodząc:

- Wiesz, że mnie możesz wszystko powiedzieć.

- Wiem. To tylko głupi sen.

- To czekam - mruknęła i uśmiechnęła się nikło, po czym zniknęła we wnętrzu pokoju. Odetchnąłem głęboko i przejechałem dłońmi po włosach. To tylko głupi sen! Tylko sen. Starałem się przekonać sam siebie, ale nie mogłem się uspokoić. Tak jakby to wyobrażenie było jakaś granicą. Coś we mnie pękło. Coś, co dusiłem w sobie od tamtego dnia, w którym się spotkaliśmy. Kurwa! Opanuj się! Masz żonę, którą kochasz! Jesteście szczęśliwi i nikt tego do kurwy nędzy nie zniszczy! Już tyle czasu minęło i nagle coś cię tknęło, pedale?! Jezu! Już kurwa sam nie wiem! Nie wiem nic!

Rozsądek kazał wracać do Mandy i zapomnieć o tym cholernym śnie, ale druga mocniejsza strona darła mordę, żeby to zignorować. Nie jesteście tu przez przypadek! To nie mógł być przypadek! Nie mógł!

Nie wiem, ile czasu spędziłem na balkonie, ale w pewnym momencie znowu przyszła Mandy i spojrzała na mnie poważnie.

- Co jest? Czemu wstałaś? - spytałem, nie mając ochoty tłumaczyć jej, że nie chcę spać. Jej towarzystwo tej nocy nie było moim wymarzonym.

- Dziewczyna Slasha stoi pod drzwiami - mruknęła bez emocji, wpatrując się we mnie uważnie. Nie wyglądała na zachwyconą, ale jakoś zbytnio się tym nie przejąłem. Poczułem jak cały się napinam. Musiałem wyglądać jakby ktoś włożył mi korniszona w dupę, ale jedyne co zrobiłem to spytałem tępo:

- Dlaczego?

- Woła ciebie.

Nawet nie spytałem, czego chciała tylko błyskawicznie minąłem Mandy i pobiegłem do drzwi. Gdy je otwierałem, cały dyszałem jakbym przebiegł kilka kilometrów. Angie stała tyłem, ale kiedy usłyszała otwierane drzwi, odwróciła się do mnie. Wszędzie poznałbym tę twarz. Dziewczynę ze snu. Tylko zamiast sukienki miała na sobie swój ulubiony top ze Stevem Clarkiem i lateksowe spodnie. I.... Chwila! Płakała. Gdy tylko mnie zobaczyła, szybko wytarła łzy i powiedziała jękliwie:

- Przepraszam... Że was obudziłam, ale... - urwała, patrząc za mnie. Zerknąłem tam i zobaczyłem, że zaraz za mną stała Mandy. Popatrzyłem na nią. Mierzyła uważnie Angie jakby próbowała pozbyć się jej samym wzrokiem. Wolałbym, żeby jej tam nie było, ale nic nie powiedziałem. Znowu spojrzałem na Samborę, która ciągle starała się opanować.

- Nic się nie stało - starałem się ją jakoś uspokoić. Nie wiedziałem po, co przyszła, a Mandy trochę zawadzała. Mruknąłem, że za chwilę wracam i wyszedłem na korytarz, zamykając za sobą drzwi, dając nam trochę więcej swobody. - O co chodzi? - spytałem, stojąc zaraz przed nią. Angie wydawała się nieco zbita z tropu, bo prócz spodni nie miałem na sobie nic innego. Uciekała wzrokiem i na przemian splatała i rozplatała palce. W końcu spojrzała mi prosto w twarz oczami czerwonymi od łez.

- Slash... Nie mogę obudzić Slasha - wydukała, a coś w głębi mnie odczuło zawód. Nie przyszła do mnie bezinteresownie, ale powodem jej wizyty był nie kto inny jak Hudson. Jednak gdyby przyszła Natalia albo jakaś inna dziewczyna, pewnie bym zignorował jej obawy. Laski uwielbiają panikować. Ale nie Angie. Za głęboko siedziała w tym gównie, żeby panikować bez powodu. Jeśli faktycznie nie mogła go obudzić, to mieliśmy chujowo przesrane.

- Dobra - rzuciłem. - Chodź!

Poszedłem za nią do ich pokoju. Slash leżał na ziemi zaraz pod oknem z Daniel'sem obok. Tak samo jak ja nie miał koszulki tylko swoje skórzane spodnie i kowbojki. Wolałem nie pytać, co robili przed jego odlotem. Angie szybko do niego podbiegła i z całej siły uderzyła w twarz.

- Obudź się, chuju! - wrzasnęła, ale Slash nie zareagował. Czarna odwróciła się do mnie i już nie kryła łez jak wcześniej. Patrzyła błagalnie, zupełnie jakbym był jedyną osobą na świecie zdolną jej pomóc. - Duff...

Szybko podbiegłem do nich i zacząłem szukać śladów igły na rękach Slasha. Nogi zostawiłem, bo miał je w butach. Nic! Sama stare czerwone plamki. Może wdychał?

- Hera? - rzuciłem do Angie, ale ta zaprzeczyła ruchem głowy.

- Przy mnie nie brał. Za to znalazłam te tabsy. - I podała mi jakieś opakowanie. - Starałam się, żeby to wyrzygał, ale nie byłam w stanie...

- Ja pierdolę... Slash! - wydarłem się na niego i zacząłem go szarpać. Nic to nie dało. Nie spodziewałem się cudu, ale nie było mnie w tej chwili stać na nic lepszego. - Wezwij lekarza - rzuciłem do czarnej. Myślałem, że będzie w większej rozsypce, ale szybko się zebrała. Nie musiałem powtarzać dwa razy. Mimo, że trochę chybotliwie, poszła do telefonu i wystukała numer. Gdy ja próbowałem jakoś ratować sytuację, słyszałem jak Angie rozmawia, co chwilę powstrzymując płacz:

- Recepcja? Czy możecie wezwać lekarza? Pokój sześćset czterdzieści dwa. Mąż przedawkował jakieś tabletki.

Odłożyła słuchawkę i zaraz znowu była przy nas.

- Umiesz kłamać, co? - spojrzałem na nią, starając się jakoś podnieść ją na duchu. Ta uśmiechnęła się nikło, nie odrywając wzroku od Slasha.

- Proszę, Slash. Obudź się - mówiła, a mi przez sekundę przeleciało przez głowę, że chciałbym być w tej chwili Hudsonem. Nie dlatego, że odleciał. Ale dlatego, że Angie tak się o niego martwiła. Zresztą sam już nie wiedziałem, czy byli razem czy nie. Znali się nie od dziś, ostatnie sześć dni i nocy spędzali razem, więc przypuszczenia Mandy jakoby mieli ze sobą sypiać były jak najbardziej prawdopodobne. I tym razem Slash znowu wyszedł na swoje. Odczekał rok i miał to, co chciał. A ja się zjebałem. Skrzywiłem się. Moje rozmyślania przerwał gruby facet w swetrze w paski, wbiegający z jakąś kobitką do pokoju. Natychmiast znaleźli się koło nas, odpychając Angie i mnie.

- Jak się nazywa? - spytał, nie patrząc na Samborę.

- James - rzuciła, wstając. Zdziwiłem się, że mimo wszystko była tak opanowana. Nie dawała po sobie poznać, że cholernie się boi. Zresztą miałem to samo. Wiele razy odpierdalaliśmy podobne akcje, ale zawsze wychodziliśmy z nich cało. Teraz nie byłem tego taki pewny. Podszedłem do Angie i złapałem za ramiona, próbując odwrócić jej uwagę od tego, co działo się za moim plecami. Musiałem nią potrząsnąć, żeby oderwała wzrok od Slasha.

- Chodź. Poczekamy obok - mruknąłem, prowadząc ją na kanapę. Posłuchała. Usiedliśmy, ale wciąż patrzyliśmy jak doktor razem z pielęgniarką, starają się ratować naszego gitarzystę.

- Dobra! Kochany, usiądź może! - Doktor miał pewny głos i mówił głośniej, chociaż na pewno wiedział, że Slash go nie słyszy. Ukląkł nad głową Hudsona, złapał go za plecy i popchnął w górę, żeby ten jako tako usiadł. - O tak! Dobry chłopak! Jeszcze trochę! Słyszysz? Co wziąłeś? Powiedz nam!

Złapał Slasha pod pachy, kobieta wzięła nogi i przewlekli go do wanny. Lekarz nie przestawał mówić:

- Co brałeś, James?

- Ieee wiem... - doszło do nas, a Angie aż podskoczyła, słysząc jego głos. Jednak było pewne, że Slash majaczył.

- Wiesz! Powiedz nam! James, musimy zrobić ci płukanie żołądka, dobrze?

- Musimy wprowadzić ci tubę - zaczęła pielęgniarka. Zza uchylonych drzwi łazienki widzieliśmy jak doktor trzymał Slasha pod pachami, a kobieta stała i pochylała się nad nim z długą rurką w dłoniach. Lekarz wziął ją od niej i zasłonił plecami widok, ale wiadomo było, że wkładają to Slashowi do gardła. Hudson niemrawo poruszył nogami.

- Spokojnie! Na pewno dasz radę! Otwórz! Połykaj!

Usłyszeliśmy dziwny skrzek, a Slash widać było, że nieco oprzytomniał, bo machał rękoma i wstrząsał nim odruch wymiotny. Angie nie wytrzymała i  musiała wstać. Stała bez ruchu wpatrzona w to, co działo się w łazience.

- Spokojnie! James! - Pielęgniarka musiała przytrzymać mu ręce, podczas gdy lekarz wpychał mu tubę w gardło po sam żołądek. Aż sam poczułem dziwne uczucie w środku. - Musimy to zrobić, James! Nie gryź! Spokojnie, spokojnie! Przełykaj! Już prawie! Otwórz usta!

Slash wydawał odgłosy jakby tonął. Widać było jak uciekał przed rurką. 

- Spokojnie! Przełykaj! O, tak!

W pewnym momencie Slash drgnął i zwiotczał, a jego nogi rozsunęły się bezwładnie po posadzce. Widzieliśmy jak długa rurka niknie w jego ustach, a pielęgniarka niesie następną z czerwonym workiem na końcu. Wlała do niego wodę i podniosła do góry podczas, gdy doktor wpychał końcówkę do gardła Hudsona. Kobieta naciskała worek kilka razy, aż Slash nie zaczął wymiotować. Spojrzałem na Angie, która wciąż stała i patrzyła w stronę łazienki. Widziałem, że część strachu z niej zeszła, bo nawet uśmiechnęła się lekko na milisekundę, ale po chwili znowu spoważniała.

***

            Gdy akcja ratunkowa zakończyła się, lekarz podszedł do Angie i powiedział:

- Wyjdzie z tego. Miał szczęście. Jeszcze chwila i byłaby tragedia.

- Dziękujemy za wszystko - powiedziałem, stając za dziewczyną i podając mu rękę. Ten uścisnął mi dłoń i porozumiewawczo machnął głową. 

            - A pan to...?

            - Przyjaciel - odpowiedziałem szybko.

- Mąż teraz śpi i dopóki się nie obudzi, proszę dać mu odpocząć. To silny chłopak. - Poraz ostatni uśmiechnął się do Angie i wyszedł razem z pielęgniarką. Nawet się nie zorientowałem, kiedy czarna odwróciła się i wtuliła twarz w moją klatkę piersiową.

- Duff, dziękuję - usłyszałem i nie widziałem innej opcji jak też ją przytulić. Wyszło mi to beznadziejnie. Sztywno poklepałem ją po plecach jak jakiś stary wujaszek, a wiedziałem, że potrzebowała bliskości bardziej niż kiedykolwiek. 

- Chodź, Ang. Musisz się przespać - mruknąłem, delikatnie odrywając ją od siebie i prowadząc do pokoju. Na jednym łóżku leżał jak zabity Slash. Nawet nie drgnął. Wyglądał strasznie. Angie chyba też o tym pomyślała, bo poczułem jak drgnęła. 

- Duff? - spytała ponownie.

- Hm?

- Możesz... Możesz zostać?

Nie dałem po sobie poznać, że trochę się zdziwiłem. Sądziłem, że będzie wolała zostać właśnie sama. No i jeszcze Mandy... A, trudno. Wytrzyma. I pewnie już poszła spać.

- Mogę zostać - powiedziałem i usiadłem na łóżku, opierając się o wezgłowie. Angie położyła się obok i przytuliła policzek do mojej klatki piersiowej. Leżeliśmy tak aż do rana, nie odzywając się słowem ze Slashem dwa metry dalej.

czwartek, 28 sierpnia 2014

..::32::..

Perry mówi:
Dzisiaj zagościmy na chwilę w głowach Duffa i Slasha. 
Nie spodziewajcie się urwania dupy.


         - Co myślisz o tej? Będzie idealnie pasować do salonu. Kochanie... Kochanie, słuchasz mnie?


- Hm? Tak, tak. Będzie świetna - mruknąłem, widząc oczojebne coś, co wyglądało jak pisuar zmiksowany ze starym żydkiem zaraz przed nosem. To cholerstwo miało być dzbanem. Ta. Jak patrzyłem na to z profilu bardziej przypominało mi dupę goryla niż gówniany wazon. Mandy uparła się, żeby wyjść na zakupy, a że skończyliśmy próby półtorej godziny przed czasem i sprzęt był idealnie ustawiony, nie miałem wyjścia. Chciała mieć pamiątkę z każdego miasta w jakim graliśmy. Jakby bilety z koncertów nie starczyły... Zamiast iść do klubu, musiałem znosić kilkugodzinne łażenie po sklepach w tę i z powrotem, narzekanie Mandy na to, że nigdzie nic nie ma i wybieranie cholernie zbędnych rzeczy do domu, który nie istniał. Na szczęście nie byłem jedynym, któremu odebrano najlepszą część dnia. Rose został zaciągnięty przez Natalię do przymierzalni, gdzie siedziała już od dłuższego czasu. Chyba przeżył jakiegoś rodzaju katharsis w tym wózku do żarcia, bo praktycznie nie miał oporów, żeby towarzyszyć swojej dziewczynie. Poszliśmy więc całą czwórką na miasto i rozdzieliliśmy się w jakimś ciucholandzie. Dobrą godzinę później wróciliśmy do tego samego sklepu, a Axl ciągle siedział jak ostatni kretyn na stołku i czekał na swoją laskę. Miał wódkę i pety, więc nie było aż tak zjebanie. Nie miałem pojęcia jak tam wytrzymał tyle czasu, ale Mandy nie pozwoliła mi nawet z nim pogadać, bo już szła do następnej sieciówki. Chciała zasłony. Zasłony! Na co do chuja komuś pierdolone zasłony?! Kurwa! I pomyśleć, że Stradlin, Slash i Adler siedzą sobie w barze i piją!

Mandy wymieniła kolejną nazwę sklepu, a ja powlekłem się za nią, zastanawiając się, co te chuje mogły robić w tym czasie. Co z tego, że byłem kompletnie zbędny i niezainteresowany zakupami! Wybieraliśmy je razem! Do NASZEGO domu! Miałbym to tak samo głęboko w dupie jakby kupowała to wszystko sama. Angie wyśmiałaby ten popierdolony pomysł i poszła się napić. 

- Skąd Slash w ogóle zna tę dziewczynę?

Pytanie wyrwało mnie z zawiechy, a ja poczułem się jakbym dostał w mordę. Ogarnęła mnie jebnięta fala gorąca, bo już przestraszyłem się, że Mandy umie czytać w myślach! Spojrzałem na nią szybko, ale ciągle patrzyła przed siebie, szukając nazw sklepów. Odetchnąłem. Kurwa! Naprawdę narobiłem w gacie po samą szyję! Ciągle nie znała prawdy, a ja nie zamierzałem jej mówić. Zresztą wszystko układało się tak jakby Sambora naprawdę była dziewczyną Hudsona. Jego reakcja, gdy ją spotkaliśmy... Taniec... Nawet obejmował ją przez całą drogę do Long Beach. Kretyn. 

- Poznaliśmy ją razem z Natalią ponad rok temu w Hollywood.

- Jak chyba każdego - zaśmiała się, a ja przypomniałem sobie dlaczego się w niej zakochałem. Jednak po chwili pani McKagan spoważniała i spytała z jednoznacznym wyrazem twarzy:

- Ale nie była dziwką?

- Co? Nie!

Mandy znowu wróciła do swojego słodkiego uśmiechu, którym czarowała wszystkich naokoło. Nawet jakiś półprzytomny szczerbaty menel wyszczerzył się w jej stronę. Nigdy nie będziesz taki jak on, McKagan, obiecałem sobie, patrząc jak koleś grzebie w śmietniku. Kurwa, nigdy! 

- Ładna, ale mogłaby nie odsłaniać tak tyłka.

Tyłek to akurat ma dobry. Uśmiechnąłem się do siebie w myślach.

- Dlaczego zerwali? - Mandy widać zainteresowała się Angie, a ja nie wiedziałem czy to dobrze czy źle. Chuj tam wie te baby. Równie dobrze mogą mieć swoje chore intencje, żeby rozjebać cię na kawałki albo mogą w ogóle nie mieć intencji. Dopóki jeszcze mogłem, grałem w tę jej grę. Z Agatą nie musiałbym się tak cyckać.

- Powiedział jej parę nieprzyjemnych rzeczy - mruknąłem nieco zbyt nieobecnie niż zamierzałem. - Potraktował ją jak szmatę, a nie zasługiwała na coś takiego. Nikt z nas nie jest święty, ale ona była wyjątkowa. Slash mówił, że wymagał od niej zdecydowanie za dużo, myśląc ciągle o własnej dupie. Jej zdrada była tak naprawdę niczym w porównaniu z jego. I nie wytrzymała. Zatrzymała swój honor, odchodząc.

- Slash tak powiedział?! Jest taki uczuciowy?! - Mandy spojrzała na mnie zaskoczona, a jej oczy zrobiły się duże jak spodki. - Nigdy bym tego nie powiedziała!

- No, mniej więcej tak  to ujął - odparłem, unikając jej spojrzenia. Mogła z niego wyczytać dużo. O wiele za dużo. McKagan, ogarnij się, cioto! Chyba bierzesz to za bardzo do siebie! 

- Są razem?

- Kto?

- No, Slash i Angelica! Nie! Angelina... Angela? 

- Angie - poprawiłem ją i uśmiechnąłem się krzywo. - Nie wiem. 

- Wygląda na to, że niedługo będziemy czekać, aż znowu zobaczymy ich razem.

Spojrzałem na Mandy ze zmarszczonymi brwiami, ale ona zdawała się tego nie zauważyć. 

- Co? Jak to?!

- Gdzie ty masz oczy?! - odparła szczerze zaskoczona. - Przecież od razu to widać i nie trzeba być ekspertem. To jak na nią patrzy, ciągle ją przytula, a Angie nie ma nic przeciwko. Czyli coś jest na rzeczy.

- Nie może być!

- Co? Dlaczego? Przecież to twój przyjaciel? Nie chcesz żeby był szczęśliwy?

Opanuj się, zjebie, bo jeszcze się domyśli i będziesz miał przejebane! Ogarnąłem mordę i rzuciłem już spokojniej, ale ciągle nie mogłem wyjść ze zdziwienia:

- Po prostu dziwię się Angie...

Nie byłem zadowolony z tego faktu. Chyba lepiej byłoby dla wszystkich jakbyśmy nigdy jej nie spotkali. Teraz musiałem znosić jej towarzystwo i nie wiadomo czy nie przełoży się to na całą trasę. Natalia, Slash, Izzy i Adler byli jak najbardziej za tym, żeby została z nami, a wręcz nie widzieli innej opcji. Axl miał wyjebane. Dopóki Angie nie zabierała mu Konopki, tolerował ją. Mandy sądziła, że to kolejna zachcianka Slasha. Nawet ta mała Maggie była totalnie zakochana  w Angie. Tylko ja nie należałem do żadnej  z grup. Próbowałem mieć wyrąbane jak Rose, ale okazało się to niemożliwe. Nie kiedy była obok z tym swoim spojrzeniem... Kochałem Mandy, ale gdy była w pobliżu czarna nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była piękniejsza niż kiedyś. I choć się starałem, wiedziałem, że nie ma kobiety, która by jej dorównywała.

***

- O! O! Patrzcie teraz!

Czarnowłosa wypuściła kółko, a Izzy drugie, które przefrunęło przez środek pierwszego.

- Taaaak! - uśmiechnęła się i przybiła piątkę Stradlinowi. Siedzieliśmy w czwórkę w jakimś bliżej nieznanym nikomu przydrożnym barze. Na początku była z nami jeszcze Meg, ale postanowiła, że zabajeruje barmana. Wypiła z nami cztery kolejki, a potem Sambora zarządziła zwolnienie tempa. Gdy Maggie zaczęła ją prosić o więcej, czarna odmówiła. Wtedy wpadła na pomysł z barmanem.

- Mogę? - spytała się jeszcze Angie, zupełnie jakby Sambora była jej  matką.

- No, bo jestem! - rzuciła potem, gdy blondynka zniknęła w głębi baru. Patrzyliśmy za nią, aż mojej uwagi nie odwrócił facet wchodzący do baru. O mało nie spadłem z mojego wygrzanego miejsca. Wyglądał jak Gollum! Szturchnąłem Izzy'ego, a ten podskoczył i wrzasnął:

- Ale wstrętna morda!


Facet spojrzał w naszą stronę, a my skuliliśmy się przy naszym stoliku jak gdyby nigdy nic. Oczywiście wszyscy staraliśmy się nie wybuchnąć śmiechem. 

- Kurwa. Wygląda jak pan z firmy windykacyjnej - mruknął Adler, marszcząc nos. Razem z Angie jako jedyni zachowali powagę i bezczelnie gapili się dalej. - Może poślemy ich do Tommy'ego? Oddał nam tego dolara ze stycznia?

- Nie - rzuciłem, pijąc następną kolejkę. - I nie zamierza. Jak posłaliśmy tam McKagana to chuja załatwił.

- Trzeba posłać takiego bez licencji ochroniarza. Oficjalne firmy są do dupy.

- No, jak chciały Golluma zatrudnić... - mruknąłem, wskazując na kolesia z firmy windykacyjnej.

- Pewnie dlatego, że gołym okiem widać, że ma grupę inwalidzką i niedojebane w mózgu.

Spojrzeliśmy wszyscy na Angie, a ona rzuciła:

- No co?

- Ładnie to tak wyzywać ludzi? - spytał Izzy. W tym samym momencie przybiegła Maggie i centralnie wpierdoliła się między Samborę i mnie. Cała zadowolona trzymała półpełną butelkę Beama, której część i tak wylała prosto na Angie.

- Kurwa! - wrzasnęła czarna bardziej z powodu utraconej whiskey niż mokrej bluzki.

- Nie chciałam! Przepraszam! - Maggie złapała za jakieś serwetki i zaczęła trzeć nimi Angie. Ta odepchnęła jej ręce i pokręciła głową.

 - Chciałam cię zabrać na gofry, ale wstyd byłby na wsi. Może za pięć lat wezmę cię na lody. Ale ty stawiasz - mruknęła, patrząc czy nie wylało się gdzieś jeszcze. Podczas, gdy ona przyglądała się szkodom, skorzystałem z okazji i zajrzałem jej w dekolt. Meg zasłaniała mi swoją blond czupryną, więc po prostu złapałem ją w pół i przesadziłem na kraniec stołu. 

- Hej! - pisnęła, a ja, żeby nie wyjść na pedofila, rzuciłem:

- To było moje miejsce.

Spojrzałem na blondynkę spod brwi, a ona zmrużyła oczy i nic nie powiedziała. W tym samym czasie Stradlin zdążył zaaplikować sobie pod stołem jakieś gówno, a Popcorn gapił się na Maggie. Gapił się. Jednak nie miałem czasu badać sprawy. Wołały mnie dwa bliskie powody mojego szczęścia. Odwróciłem wzrok i przeniosłem całą uwagę na Angie. A właściwie na jej... Szukałem odpowiedniego słowa. Balony nie. Cycki też nie. To pasowało do arbuzów jakichś ulicznych dziwek. Nawet chujowo było mi myśleć o niej w ten sposób. No, Hudson myśl! Ale jedyne co przyszło mi do głowy to nędzne:

- Dasz się pobawić?

Angie podniosła w tym momencie głowę i spojrzała na mnie zdziwiona. Ja tymczasem siedziałem z nosem w jej piersiach. Złapała mnie za brodę i pociągnęła do góry na poziom swoich oczu. Odgarnęła jeszcze mi włosy z twarzy, a ja poczułem się nagle totalnie goły. Gdzie moje włosy?! Kurwa, pomocy! Jestem łysy! Tracę moc! NIEEEE!!!

- Tu mam oczy - powiedziała z uśmiechem Angie, otwierając szerzej swoje patrzałki, po czym wróciła do dopijania swojego drinka. Za którego nie mieliśmy czym zapłacić. Zresztą jak za pozostałe rzeczy.

***


- Oddawaj! Kurwa! 

- Ja będę czytać!

- Spierdalaj! Nie potrafisz, chuju!

- Nie! To kurwa moje! Ja! Ja!

Razem ze Stradlinem, McKaganem i Adlerem tarzaliśmy się po ziemi, pragnąc dosięgnąć gazety leżącej niecały metr od nas. Jednak nie było to takie proste. Każdy chciał dotknąć jej pierwszy i równocześnie znokautować resztę chłopaków. Tylko Axl miał na to wyjebane. Nie. Wręcz patrzył na nas jak idiotów i był wkurwiony. Nienawidził wszystkich dziennikarzy. Uważał, że to urojone płody byłej tajnej sowieckiej policji. Jednak nie zatrzymało nas to przed kupnem gazety. Cała trójka leżała na mnie, ale nie miałem zamiaru się poddać! Musiałem kurwa ją mieć! Już już prawie! Chodź tu, owłosiona suko! No, chodź! Jeszcze kawałeeeeek... Już prawie ją dotykałem, kiedy zobaczyłem długie nogi wbite w kowbojki zaraz przed gazetą. Chciałem zobaczyć kto to, ale chuje zjebały się na mnie i nikt nie mógł się poruszyć. Dopiero wtedy zobaczyłem Angie. Wszyscy uśmiechnęliśmy się do niej jak idioci, a ona tylko zerknęła na gazetę u jej stóp, schyliła się i podniosła.

- Nieeee! - zawodził Adler jak Luke Skywalker, wyciągając rękę ku Angie. - Nie rób tegoooo!


- Cóż, sądzę, że problem jest rozwiązany - powiedziała, ignorując nasze protesty i wachlując nam gazetą przed nosem. Odwróciła się i kręcąc tyłeczkiem, odeszła na tył busa. Przekręciłem głowę, patrząc na to cudo natury, gdy zorientowałem się, że reszta też to robiła. Gdy Angie usiadła na kanapie, wszyscy w tym samym momencie zaczęliśmy gwałtownie wstawać, przepychać się, żeby być jak najbliżej niej. 

- Ja będę pierwszy!

- Spierdalaj, głupia kurwo!

Adler przepychał się między naszymi nogami na czworakach, Izzy poślizgnął się i wyjebał obok, a Duff z racji swojego w chuj wielkiego wzrostu, złapał nas za głowy i wbił w ziemię. Podczas gdy ja się jeszcze zbierałem po przejściu McKagana rozkurwiacza, żyrafa, Popcorn i nawet Stradlin siedzieli już dookoła Sambory. Przekląłem i podbiegłem do nich. 

- No, kurwa! Dajcie popatrzeć! - prosiłem, ale siedzieli tak blisko, że nie było szansy się przecisnąć. W pewnym momencie wpadłem na genialny pomysł! Kucnąłem i wszedłem pod stół, przy którym siedzieli. Rozejrzałem się i między nogami tych chujów, zobaczyłem mój cel. Uśmiechnąłem się szatańsko i zacząłem sunąć w wyznaczoną stronę. Gdy dotarłem i dotknąłem nóg, Angie podskoczyła i szybko spojrzała pod stół.

- Slash! - krzyknęła, ale szybko wsunąłem się między nią a stół, a potem usiadłem jej na kolanach.

- Chuju! Wypierdalaj! - wszyscy zaczęli się wkurwiać, więc wzruszyłem ramionami, przesunąłem się obok i wziąłem Angie na kolana.

- Lepiej, skurwiele?! - rzuciłem, wyszczerzając się. - Dobra, kochanie! Czytaj!

Angie odchrząknęła.

- Houston Music Hall, Houston, TX. Szesnastego września osiemdziesiątego siódmego. Guns N' Roses jak zwykle zagrali nieco piosenek z ich albumu "Appetite...", wliczając Welcome To The Jungle, Paradise City, You're Crazy, etc... Na wyróżnienie jednak zasługuje całkiem dobra wersja  Knockin' On Heaven's Door. Zabawną częścią tego występu był moment, gdy Axl śpiewał refren i dawał mikrofon publiczności podczas następnego wersu "knock knock Knocken on heavens door." Pierwszy chłopak zaśpiewał poprawnie, potem zaśpiewał Axl, a następnie inny koleś zaśpiewał "knock knockin' on heaven's fuckin' door!". I znowu Axl zaśpiewał wers i postawił mikrofon przed wyraźnie niezainteresowanym koncertowiczem, który skorzystał z okazji, żeby powiedzieć "Ta, fajnie. Ale gdzie jest The Cult?". Na to Axl rzucił "Dlaczego po prostu stąd nie wypierdolisz?!" i próbował kopnąć kolesia w głowę. Podpisane Jim Cunningham.

Gdy umilkła, wszyscy jak na zawołanie odwróciliśmy się w stronę Rose'a i wybuchnęliśmy śmiechem.

środa, 27 sierpnia 2014

..::31::..

          Perry pozdrawia:
Mamę, Papę, a najbardziej ich wypłatę.
A tak wgl powiedzcie mi, drogie dzieci ile Was mam?
Na razie Meg jest w pizdu mało, ale easy peasy.



Obudziło mnie głośne i natarczywe dobijanie się do drzwi pokoju.

- Natalia! Axl! Wstawajcie! Już po jedenastej, a powinniśmy już być dawno w trasie!

Alan. Tak. Można było się domyśleć. Bardzo chciałam przewrócić się na drugi bok, ale wiedziałam, że Niven nie odpuści, czym rozwścieczy Axla. Nie miałam zamiaru potem go uspokajać, więc wysunęłam się delikatnie spod ramienia rudego i nieprzytomnie podreptałam do drzwi. 

- No, już! - rzuciłam zaspana, gdy Alan załomotał kolejny raz. Otworzyłam mu i nieco zirytowana mruknęłam:

- Walniesz jeszcze raz, a nie ręczę za Axla.

Ten tylko wzruszył ramionami jakby nic go to nie obchodziło i dopowiedział:

- Cultowi już pojechali, a musimy zdążyć przed nimi! Mamy ustawioną próbę dźwięku na dwunastą trzydzieści. Budź go i ruszcie tyłki na dół! I idź obudzić resztę. Byłem u nich już osiem razy!

Machnął ręką i odwrócił się.

- Ej! Dlaczego ja?! - krzyknęłam za nim, ale Niven już zniknął za zakrętem korytarza. Cała zła wróciłam do pokoju, naciągnęłam dres i spojrzałam na moje leniuchy. Rudy leżał nieprzytomny rozwalony na całym łóżku, a nasze dziecko spało praktycznie identycznie na drugim. Podeszłam najpierw do Maggie. Z nią poszło łatwo. Szybko się ogarnęła i wyszła z pokoju chyba w poszukiwaniu Agaty. Nie zdążyłam jej powiedzieć, gdzie spała Sambora, bo młoda była tak dziwnie pobudzona, że dosłownie wybiegła na korytarz. Machnęłam na nią ręką. Lepiej, żeby jej tu nie było, gdy obudzi się Axl. Nie chciałam, żeby niechcący czymś dostała. Podciągnęłam rękawy i podeszłam do rudego. Wyglądał tak niewinnie. Aż żal było go budzić, ale nie miałam wyjścia. Złapałam go za ramię i poruszyłam lekko.

- Axl? 

Nic.

- Axl.

Znowu nic.

- Axl!

Poruszył się, ale nic więcej. 

- Dobra, kurwa! Nie to nie! - rzuciłam wkurwiona i odeszłam od łóżka. Zanim wymaszerowałam z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami, poprawiłam się w lustrze. Trzeba wyglądać! Dwa numery dalej na prawo i naprzeciwko budki telefonicznej spali Sambora ze Slashem. Załomotałam pięścią w drzwi, mając nadzieję, że to ich obudzi.

- Wstawać! - wydarłam się. Usłyszałam, że ktoś się rusza w środku, więc uderzyłam ponownie. Drzwi otworzył mi Izzy. Trochę się zdziwiłam, bo myślałam, że spał gdzie indziej. Chłopak wyminął mnie bez słowa i poszedł dalej. Chciałam zacząć wykładać mu mowę o kulturze osobistej, ale zaraz za Stradlinem wyszedł, a właściwie bardziej wytoczył się Steven, a po nim Duff. Chwila! Duff?! Złapałam blondyna za rękę, zanim też mi uciekł.

- Ej, co ty tu niby robisz? - rzuciłam zaskoczona. McKagan spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem zaspanego pijaka, ale szybko się ogarnął i rzucił:

- Zapiłem, wiesz... - Podrapał się po tlenionym łbie i dodał, patrząc na mój dres:

- Co ty w ogóle masz na sobie?!

- Może lubię! - Spiorunowałam go wzrokiem.

Duff pokręcił głową i mruknął:

- Ale nie musimy mówić o tym Mandy, ok?

Nie podobało mi się to, ale zgodziłam się. W końcu to jego małżeństwo nie moje. Duff odwrócił się i poszedł wolno w stronę pokoju Mandy.

- Ale zrób coś ze sobą, bo wyglądasz jak po przejściu huraganu - rzuciłam jeszcze, a blondyn machnął mi porozumiewawczo, nie odwracając się i po chwili zniknął w pokoju. Potrząsnęłam głową, nie rozumiejąc absolutnie nic z tego, co przed chwilą zaszło, ale nie miałam czasu na roztrząsanie. Zostały mi jeszcze dwa padalce do obudzenia. Weszłam do pokoju i omal nie wpadłam na stojących w przejściu Slasha i Samborę. 

- I wtedy został księdzem... O, hej, Natalia! - rzuciła Agata, uśmiechając się, ale szybko zrzedła jej mina, gdy zobaczyła mój dres. - Jezu! Co ty masz na sobie?! - zawołali razem ze Slashem, idealnie się synchronizując. Przewróciłam oczami. Oboje wyglądali nie lepiej niż Duff, Izzy i Steven, jednak zdawali się nie zwracać na to uwagi. Zerknęłam do wnętrza pokoju. Totalnie rozjebany. Może faktycznie był u nich huragan. Albo działo się tu coś innego. Skacowane czarnuchy patrzyły na mnie wyczekująco, zupełnie jakbym była ich opiekunką i szykowała niedzielny obiadek. 

- Idźcie na dół. Zwijamy się - powiedziałam, patrząc na Slasha, trzymającego poszewkę na poduszkę, do której upychał ubrania. Był na gołej klacie, a Agata miała jego koszulkę z logiem Led Zeppelin. Niebieską flanelę owinęła sobie wokół bioder, która zasłaniała i tak więcej niż te skórzane szorty. Musiałam przyznać, że wyglądała w nich powalająco. Odgarnęła loki, ukazując wielkie niesamowicie niebieskie oczy, a ja nie mogłam się od nich oderwać. Chciałam rzucić się jej na szyję i wypłakać w ramię za to, że traktowałam ją ostatnio jak szmatę, ale przerwał mi głośny wrzask, dochodzący z mojego pokoju.

- KURWAAAAA!

- Przepraszam was na moment - rzuciłam do loczkersów i pobiegłam do źródła krzyków. Wszędzie poznałabym ten głos, a już szczególnie to, co zwiastował. Gdy wpadłam do środka, zastałam Axla, który siedział na jakimś kolesiu i trzymając go za szyję, walił jego głową o podłogę. Rozpoznałam strój boya hotelowego. - Axl! - wydarłam się, podbiegając do Rose'a i próbując oderwać go od tego nieszczęśnika. Jednak rudego opanował taki szał, że nawet nie zauważył mojej obecności. Podczas, gdy ciągnęłam go z całej siły, chłopak zrobił się siny na twarzy i z trudem łapał powietrze, wierzgając nogami we wszystkie strony. Przerażona już nie na żarty, wzięłam but, leżący obok i walnęłam nim Axla w głowę. Ten tyko rozjuszył się jeszcze bardziej i odepchnął mnie z całej siły. Walnęłam głową w łóżko, a setka żółtych gwiazdek zatańczyła mi przed oczami. 

Ajatollah! - usłyszałam znajomy głos, a po chwili zobaczyłam Slasha jak rzucił się na szczupaka w stronę Axla. Złapał go w pół i razem polecieli do tyłu, a tymczasem Sambora podbiegła do mnie. Źrenice powiększyły jej się od stresu, gdy pytała czy wszystko ze mną w porządku.

- Żyję - mruknęłam. Mój aniołek machnął głową, po czym doskoczył i zajął się chłopakiem. Tymczasem Slash próbował unieruchomić Axla. Nie widziałam, co się tam działo, ale słyszałam przekleństwa mojego rudego i próby uspokojenia go Slasha. Agata w międzyczasie uporała się z boyem, który nie był w najgorszym stanie. Gdy tylko mógł, wstał i wybiegł z pokoju przerażony. Sambora odprowadziła go wzorkiem, po czym wróciła do mnie i powiedziała:

- Musimy spierdalać!

Pomogła mi wstać, a następnie rzuciła do Slasha:

- Wykurwiamy stąd!

W połowie drogi do drzwi poczułam jak nogi się pode mną uginają. Byłam półprzytomna. Agata nie zadawała zbędnych pytań tylko wzięła mnie na barana, sprawdziła korytarz i przeszmuglowała do windy. Jak się okazało Slash ciągnął nieprzytomnego Axla, trzymając go pod pachami. Sambora przytrzymała dla niego drzwi windy, a ja mogłam podziwiać omdlałego rudego. Głowa opadła mi na ramię mojego czarnego aniołka i czułam, że tracę kontakt z rzeczywistością. Ostatnie, co widziałam to mówiącego coś Slasha, a potem zapanowała ciemność.

***

- Co to kurwa było?! - rzuciłam do Slasha, czując jak adrenalina bucha mi w żyłach. Natalia chyba zasnęła. Podrzuciłam ją wyżej na plecy, a nogi oparłam o biodra. Całe szczęście nikt nie wsiadał do windy. Nie wiedziałam, ile czasu zajmie zanim zjawią się tutaj gliny, ale nie zamierzałam tego sprawdzać ani tłumaczyć im całego zajścia. Miałam tylko nadzieję, że reszta już była w autobusie. 

- Tak to jest jak ktoś nie zna Axla. I go budzi - odparł Slash, patrząc na nieprzytomnego Rose'a, którego walnął na podłogę windy. Ten leżał spokojnie u nasz stóp w nienaturalnej pozie, a mi wydawało się, że lekko się uśmiechał. 

- Jezu! Szybciej! - syknęłam, patrząc na mijane piętra i czując ból w plecach. Natalia przybrała. Nieznacznie, ale wyczuwałam różnicę.


- Kiedyś spadłem ze zlewu. Nie pytaj proszę jak każdy, dlaczego stałem na zlewie. Tak wtedy zaryłem pyskiem o wannę, że sąsiadom tapety poodpadały. Dobrze tak chujom. 

- Slash! Co ty odpierdalasz?! - spytałam zaskoczona, ale nie mogłam powstrzymać wielkiego uśmiechu.

- A kurwa nic - odpowiedział Slash i spojrzał na piętra. - Za chwilę będziemy.

Podniósł Rose'a, gdy nagle zatrzymaliśmy się na pierwszym piętrze. Drzwi się rozsunęły, a naszym oczom ukazał się kelner z wózkiem na jedzenie. Gdy nas zobaczył, zatrzymał się w pół kroku zdezorientowany. Popatrzeliśmy po sobie ze Slashem porozumiewawczo.

***

Gdy wysiadaliśmy na parterze, wyszliśmy z windy jak gdyby nigdy nic. Slash pchał wózek, a ja szłam obok z uniesioną głową. Nigdzie nie było widać glin, więc nasze szanse na powodzenie misji się zwiększyły. W pewnym momencie zza zasłonki wysunęła się ręka Rose'a. Szybko poddreptałam i wcisnęłam ją z powrotem za materiał. Coś chrupnęło, ale udawałam, że tego nie słyszałam. 

- Przepraszam!

Recepcjonista wołał w naszą stronę, ale zignorowaliśmy go. Slash przyspieszył za to kroku.

- Przepraszam!

Koleś wyszedł z recepcji i zmierzał w naszą stronę. 

- Proszę się zatrzymać!

Nic.

- Wezwij ochronę!

Gdy tylko to usłyszeliśmy, zaczęliśmy uciekać. Byłam szybsza i gdy dotarłam do drzwi, momentalnie je otworzyłam, czekając, aż Slash przejedzie z wózkiem i naszym cennym towarem. Na szczęście już żadna część ciała nie wystawała. Jeszcze Hudson by o coś zahaczył i byłoby po nodze albo ręce.

- Dawaj! - śmiałam się, widząc nadciągającego Slasha i biegnących za jego plecami kelnerów. Chłopak widać było, że też się dobrze bawił i biegł slalomem, omijając grubych ochroniarzy jakby byli słupkami. Goście hotelowi podziwiali całe to zdarzenie z niemałym zainteresowaniem. Slash w końcu rozpędził wózek, po czym położył się na nim i przejechał przez drzwi. Zatrzasnęłam je gwałtownie za nim i, nie zatrzymując się, wyskoczyliśmy na ulicę, pędząc w stronę parkingu.

- Alan! - wydarł się Slash, widząc wsiadającego do autobusu Nivena.

***

To był dziwny widok. Najpierw na horyzoncie pojawiła się Angie. Biegła z przodu, za nią wyłonił się Slash z wózkiem dla kelnerów, a za nim horda ochroniarzy, recepcjonistów i boyów hotelowych.

- Odpalajcie silnik! - wrzasnęła czarna, wyskakując i machając w naszą stronę. - No, odpalcie! - wydarła się znowu, otrząsając nas z zawiechy. Alan poszedł do kierowcy, który dosłownie ruszył z piskiem opon. 

- Kuuurwa! - Usłyszałem Stevena, gdy wyjebał się na glebę. Mi też było trudno utrzymać równowagę, gdy ostro wyjeżdżaliśmy z parkingu naprzeciw Angie i Slashowi. Na chuj mu był ten wózek?! 

- Duff! Rusz się! Trzeba ich wciągnąć! - rzuciłem do McKagana, który chyba kompletnie nie ogarniał, co się działo. Zresztą jak wszyscy. Gorzej, że nigdzie nie było Axla ani Natalii! Jeśli psy zamkną nam wokalistę, będziemy mieli przesrane. Jednak najpierw trzeba było uratować naszą wspaniałą parę. 

- Izz. Otwórz drzwi - powiedział Duff, a ja dałem znak kierowcy, żeby uchylił wejście. Wyjrzałem na ulicę. Angie dobiegała do autobusu, a Slash nie był gorszy z tym swoim pierdolonym wózkiem. - Na chuja go trzyma?! Byłby milion razy szybciej! - Moje zdanie poparł McKagan. 

- Dobra. Gotuj się na przejęcie! - wrzasnąłem do żyrafy przez ramię, po czym zacząłem drzeć się do Angie. - No, chodź!

Czarna zrównała się z nami, a po chwili złapała mnie za rękę i wskoczyła do środka. Trzymałem ją w pół, gdy cisnęło nas w tył. Nie spodziewałem się, że tak mnie odwali na krawędź schodów.

- Osz, kurwa - wydyszałem, krzywiąc się. Czułem jak ból promieniował od kręgosłupa po całych plecach.

- Przepraszam, Izzy! - Usłyszałem zmartwiony znajomy głos, a po chwili Angie zeszła ze mnie i pomogła wstać. Czułem się jak kaleka, ale nie miałem zamiaru się z tym afiszować.

- Trzeba przejść dalej – rzuciłem, zaciskając zęby. Tak. Tak to jest, Stradlin jak się chce być bohaterem. Batmanem to nie jesteś. - Duff z Popcornem muszą zgarnąć Slasha i jego  pierdolony wózek.

Angie pomogła mi dokuśtykać do kanapy i podała nie wiadomo skąd piwo. No, tak to ja lubię! Czarna rozejrzała się jeszcze po wnętrzu busa, a ja wiedziałem kogo szukała.

- Maggie jest w wychodku - rzuciłem, wskazując głową kibel. Sambora przyjęła informację i przeszła do przodu. Mandy siedziała tymczasem obok mnie i patrzyła jak jej dzielny mężuś ratuje Slasha. Dokładnie w tym samym momencie Hudson zrównał się z wejściem do autobusu i darł się jak pojebany:

- Wózek!

- Co kurwaaa?! - krzyknął z wtfem na mordzie Adler.

- Wózek kurwa, chuje!

Nie wiem jak Duff ze Stevenem wciągnęli to gówno do środka, ale faktem było, iż w końcu to zrobili. Angie pomogła jeszcze przetachać wózek głębiej busa, a Slash wskoczył na stopnie.

- Ale z nas miszcze! Co nie, Sambora?! - krzyknął Hudson, przyciągając dziewczynę i przytulając się do niej od tyłu. 

- Na chuja kurwa to tu ciągnąłeś, jełopie?! - naskoczył na Slasha Popcorn, który chyba coś sobie nadwerężył, wciągając wózek. - I gdzie do kurwy nędzy jest Rose?!

Slash pocałował Angie w policzek, po czym ciągle na niej wisząc, wskazał wózek.