sobota, 27 grudnia 2014

..::Epilog::..

Rok później

Zajechałem pod zupełnie obcy dom i zatrzymałem się na podjeździe. Chwilę posiedziałem w samochodzie, patrząc na nowobogacką rezydencję. Bałem się wejść do środka. Jednak wziąłem się w garść i wysiadłem. Bawiąc się kluczami w dłoni, podszedłem do drzwi i podniosłem rękę, by zapukać. Na chwilę się zawahałem. Ale tylko na chwilę. Niemal od razu usłyszałem z drugiej strony stukanie kobiecych obcasów. Wstrzymałem oddech, gdy klamka się poruszyła. Uśmiechnąłem się szeroko, widząc drobną blondynkę, stojącą naprzeciwko mnie. Momentalnie przeniosłem spojrzenie na niemowlaka, którego trzymała w ramionach. Poczułem się niezręcznie. Dzieci... Bobas mimo swojego wczesnego wieku miał wyraźne ciemne loczki. Wpatrywał się we mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczyma, od których nie mogłem się oderwać.


- Co ty tu robisz?

Pytanie blondynki wyrwało mnie z dziwnego amoku i musiałem oderwać się od tego dzieciaka i spojrzeć na nią. Nerwowo roztrzepałem grzywkę.

- Mamy tu koncert - mruknąłem, uśmiechając się niepewnie. Młoda mamuśka spojrzała na mnie, po czym pokiwała głową.

- Wejdź!

Dziewczyna cofnęła się, robiąc mi miejsce i otwierając szerzej drzwi. Skorzystałem z zaproszenia i po chwili stałem w przytulnym holu. 

- Jest tutaj? - spytałem momentalnie, odwracając się do blondynki z dzieckiem. Ta westchnęła, patrząc na swojego mini człowieka. Czyli nie... Podrapałem się po głowie, a potem oparłem ręce na biodrach. - Nie mam zbytnio czasu, ale chciałem zostawić to - mruknąłem, podając dziewczynie kluczyki od samochodu. - W końcu należy do niej.

Ta bez słowa wzięła kluczyki. Staliśmy naprzeciw siebie i gapiliśmy się jedno na drugie tępawo, gdy niezręczną ciszę przerwał jakiś facet po drugiej stronie korytarza.

- Kochanie, kto przyjechał?

Oboje spojrzeliśmy w tamtą stronę. Wyglancowany koleś w spodniach od garniaka i białej koszuli mierzył mnie od stóp do głów. Ze zdziwieniem zauważyłem, że też trzymał malucha. Tylko tamten był zupełnym przeciwieństwem tego tutaj. Otworzyłem szerzej usta, nie mogąc zrozumieć, skąd brały się te liliputy. Wiedziałem skąd, ale mieli bliźniaki?  I to tak różne?

- Stary znajomy - odkrzyknęła Natalia w stronę swojego męża. Ten machnął tylko głową i zniknął w pokoju razem z blondwłosym niemowlakiem.

- Czy mogłabyś... Mogłabyś jej powiedzieć, że byłem? - spytałem, patrząc uważnie na dziewczynę, która kiedyś żyła identyczną rzeczywistością jak my. A teraz zupełnie się zmieniła. Od zawsze było w niej coś ze snobki, ale jak widać takie życie jak najbardziej jej pasowało. I dobrze jej służyło. - Wszyscy chcieliby się z nią zobaczyć - dodałem, widząc zmarszczone brwi Natalii. 

- Przykro mi, Duff, ale... - zaczęła, kręcąc głową. Jednak w pewnym momencie zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem. - Po co w ogóle przyjechałeś?

Nie ukrywałem zdziwienia. Jak to po co?! Akurat graliśmy w Seattle, tak nakazywała trasa, nie widziałem Angie od roku, po tym jak przyjęła propozycję zamieszkania z Natalią i jej mężem. W sumie rozstaliśmy się w dość naturalnych warunkach. Po weselu oznajmiła, że już nie może mieszkać w Hellhouse i wynajęła małe mieszkanie po drugiej stronie Hollywood. Po tygodniu wprowadził się do niej bez powodu Popcorn i został tam przez półtora miesiąca. Sambora unikała kontaktu z resztą Gunsów. No, może prócz Izzy'ego. Przychodziłem do niej, kiedy wiedziałem, że nikogo innego nie było. Którejś nocy oznajmiła, że wyjeżdża do Seattle. 'Natalia zaproponowała mi, żebym zamieszkała z nimi. Pojadę. Będziesz wiedział, gdzie mnie szukać.' W międzyczasie ekipa Motley'ów była w Seattle i widzieli się z nią. Jednak gdy pytałem, co u niej, milczeli jak grób. Super. Po prostu wspaniale. Tacy z nich przyjaciele.

- Wiesz dobrze po co - odparłem, zaciskając pięści. 

- Jednak nie rozwiodłeś się z Mandy.

Ten fakt uderzył mnie mocniej i głębiej niż się spodziewałem. Stałem przed Natalią i pragnąłem nigdy tu nie przyjeżdżać. Błąd, McKagan! Czemu akurat jej tam nie było?!

- Nie - przyznałem, zwieszając głowę. - Ale powiesz jej, że byłem?

- Sama się domyśli. Przecież zna swój wóz. - Blondynka uśmiechnęła lekko, a po chwili zaczęła się wdzięczyć do bobasa. Który nawiasem mówiąc, wyglądał znajomo. Potrząsnąłem głową, chcąc pozbyć się tych głupich myśli, po czym skierowałem się do drzwi. 

Muzyka

15 lat później...

- Kurwa! Z, widziałeś gdzieś moją skórę?! 

Perry krzątała się po pokoju, przerzucając wszystko dookoła. Akurat gdy jej potrzebowała, kurtka postanowiła zapaść się pod ziemię. Świetnie! Po prostu tego brakowało! Bardzo prawdopodobne było też, że zabrał ją Z, a właściwie Jude, ale nigdy nie używała tego imienia. Jej ukochany kuzynek, z którym mieszkała od zawsze, uwielbiał podkradać jej ciuchy. Nawet te, które zostały dziewczynie po matce. Co z tego, że jej nie pamiętała ani nie miała z nią żadnych wspomnień. Nawet zdjęć miała niewiele. Ubrania po niej tym bardziej nabierały wartości. Matka... Obce słowo. Zupełnie jakby nie istniała. To ciotka opiekowała się nią od początku. Ona i wujek. 

Kiedyś myślała czasami nad zapytaniem ciotki o przeszłość - o to kim była jej matka, jak się poznały, czy była dobrym człowiekiem. Jednak w pewnym momencie zupełnie przestało ją to interesować. Nawet ojciec jej nie chciał. W przeciwieństwie do wizerunku matki jego zdjęć w ogóle nie miała. Na fotografiach mama miała nie więcej niż dwadzieścia dwa lat. Wyglądała niemal identycznie jak Perry, tylko dziewczyna miała silniejsze loki i lekko ciemniejszą skórę. Nawet teraz znad łóżka śmiała się do niej ładna dwudziestolatka z koszulką Boba Dylana. Gdzie była? W jakimś barze z ciotką i nieznanym Perry blondynem - oboje naraz całowali ją w policzki. Z przodu Jack Daniel's, a za plecami tłum ludzi. Albo kolejne - poruszone i prześwietlone. Jednak miało w sobie jakiś urok - leżała na trawie i patrzyła w obiektyw. Jednak nie było to zwykłe spojrzenie. Perry wiedziała, że było przepełnione miłością. Kto stał za aparatem, że wywołał u jej matki takie uczucia? Ojciec? Jaki był? Przystojny? Kochał jej matkę? A może nie chciał dziecka i ją zostawił? Ciotka zawsze ucinała rozmowę, gdy zahaczała o ten drażliwy temat.

- Kochała cię - odpowiadała tylko za każdym razem. A ojciec? Nie kochał jej? Nie mogła tego zrozumieć... Była zniesmaczona tym, że tak niewiele wiedziała o samej sobie. Wiedziała tylko, że na chwilę obecną ma tylko piętnaście lat.

- Czego?!

Do pokoju wpadł wysoki chłopak z sięgającymi ramion blond włosami. Perry rzuciła mu wściekłe spojrzenie.

- Brałeś moją skórę? - spytała wściekle. 

- Po cholerę mi ona? - odpowiedział pytaniem na pytanie, wskakując na stojącą przy drzwiach komodę. Ubrany w starym seattlowskim stylu upodabniał się trochę do Jerry'ego Cantrella. Z był tylko kilka miesięcy starszy od niej, ale i tak przewyższał ją o prawie dwadzieścia centymetrów. Byli idealnymi przeciwieństwami.

- Skąd mam wiedzieć, kurwa?! 

Perry odrzuciła włosy i rozejrzała się jeszcze raz po pokoju. Wszędzie leżały porozwalane przez nią ubrania. Wzięła jeszcze pilotki, żeby nie zapomnieć i wsunęła je na nos.

- No, pięknie. Ty to masz talent, Perry - mruknął Z, rozglądając się po wnętrzu. - Matka nie będzie zadowolona.

Dziewczyna rzuciła mu piorunujące spojrzenie i wyszła, a właściwie wybiegła na korytarz.

- Ciociu! - wydarła się na całe gardło. Z kuchni wychyliła się ładna czterdziestoletnia kobieta o identycznych włosach co Z. W obcisłej czarnej sukience do kolan prezentowała się wcale nie zgorzej. Dziewczynie wydawało się, że widzi tę samą dwudziestoletnią blondynkę ze zdjęcia z baru. - Widziałaś moją skórę? Bo za cholerę nie mogę jej znaleźć.

- Wyrażaj się, słońce. A gdzie się wybierasz?

- No, na próbę.

- Taaak? A z kim?

- Z tymi samymi ludźmi co zwykle. Zagramy nowe kawałki. Jeszcze zostanę Johnsonem. Albo Slashem - rzuciła dziewczyna. Nie umknęło jej uwadze, że ciotka na dłuższą chwilę znieruchomiała. Tylko nie zakazuj mi wychodzić, bo i tak ucieknę, pomyślała. Już i tak umówiła się z Adamem i Robsonem, że po nich podjedzie. A potem do The Off Ramp! Dzisiejszego wieczoru mieli grać jacyś kolesie z New Jersey. Arlene wzięła wieczorem zmianę, więc spokojnie mogła ich wpuścić do klubu od strony kuchni. Zresztą Jude też miał do nich dołączyć, razem ze swoimi znajomymi. O tym małym wypadzie Perry nie miała zamiaru wspominać kobiecie. Nie chciała, żeby matka Z zaczęła teraz wykładać jej kazanie, że to niebezpieczne, że szczeniackie, że ją zgwałcą i inne typowe dla dorosłych ostrzeżenia, więc spytała szybko:

- To widziałaś kurtkę?

- Wisi w przedpokoju - rzuciła kobieta, otrząsając się z dziwnej nostalgii i zanim zdążyła coś dodać, Perry zeskoczyła ze schodów, zabrała kurtkę i wybiegła z domu. Przedtem jednak zabrała kejsa, którego wrzuciła do samochodu. Wskoczyła do Camaro, czekającego na nią dzielnie, odpaliła go, po czym z piskiem opon opuściła podjazd do domu. Gdy tylko wyjechała na prostą, wyciągnęła z kurtki paczkę fajek, złapała jedną zębami, rzuciła resztę na siedzenie i zadowolona odpaliła papierosa. Spojrzała na zegarek. Do koncertu zostało jeszcze trochę czasu. Wystarczająco, by podjechać w jedno miejsce. Musiała kawałek się cofnąć, ale to nie był problem. Znała drogę na pamięć. Jeździła nią tyle razy, że już dawno znalazła odpowiednie skróty i omijała patrole policyjne. Zawsze sprawiało jej to niewysłowioną radość. 

            Po zaledwie trzydziestu minutach jazdy dotarła do celu. Przejechała przez żeliwną bramę, znalazła odpowiednie miejsce, wyłączyła silnik i wysiadła z auta. Dookoła były tłumy ludzi, ale jak zawsze panowała tam nieprzenikniona cisza. Perry szła tylko do jednej osoby. Chwilę pokluczyła, odgarnęła długie czarne loki i zatrzymała się. Było to jedno z niewielu miejsc, gdzie czuła się w pełni sobą. Jej towarzyszka była niewiele starsza od niej i dziewczynie wydawało się, że ta rozumie ją jak nikt na świecie. Czarna przykucnęła, a odgłos pocieranej skóry o skórę wydobył się z jej spodni. Przejechała dłonią po zimnym kamieniu, zrzucając pożółkłe liście klonu. W skale był wyryty napis 'Agatha Cecilia Sambora 1967 - 1989'. Perry uśmiechnęła się lekko.

- Cześć, mamo.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Perry dziękuje:
1. Wielkiej Szóstce
Parlay - dręczącej mnie o kolejny rozdział, projektantce szablonu,
Faith - liderce wśród komentujących, jednej z inspiracji,
Rocket Queen - gorącej fance Sambory, rozweselającej mnie w komentarzach,
Suicide - tej, na której rozdziały zawsze czekam,
Evie - sprawdzającej spam na poczcie,
Miss Nothing - aktualnie uśpionej, 
2. A także NieszczęśliwieZakochanej, Jeanette P, Ray, Lenarcikowi  
oraz Anonimom, które miały za mało odwagi, żeby napisać.
A chuj Wam wszystkim w dupę, pierdolone gnoje :)
Kurewskie dzięki.


Nie wiem, co Wam tu jeszcze napisać...
Jakieś ostatnie życzenia, które Perry może spełnić?
Z dedykacją dla Was wszystkich, suki! 


And it's really fuckin The End.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

..::45::..

- Dobra. Wszyscy już są?

- No, ja jestem.

McKagan siedział jak pan i dawał nam do zrozumienia, że książę jest gotowy do drogi. Nie wiem, dlaczego był taki zadowolony. Dość ostro musiałem go wybudzać z tego amoku, który ogarnął go poprzedniego wieczoru. 

- Już idziemy! - wydarł się Steven, wytaczając się z Hellhouse. Niósł coś przewieszonego przez ramię. Chwila. To był człowiek. I to nie byle jaki człowiek. Adler niósł tak po prostu Angie. Opatulona w kołdrę prezentowała się jak zwinięty dywan. Tylko, że od strony głowy wystawały jej włosy, co nieco psuło przypuszczenia jakoby miałaby to być wykładzina. Gdy wchodził do autobusu, uniosłem brwi, patrząc równocześnie na Slasha.

- Zapomniałeś o niej - stwierdziłem, chociaż początkowo planowałem go o to zapytać. Jednak odpowiedź była tak oczywista, że pytanie było zbędne. Hudson odwrócił się w moją stronę i chciał coś powiedzieć, gdy podskoczył na równe nogi i wyrwał śpiącą wciąż dziewczynę z objęcia Popcorna.

- Moje! - syknął do niego, po czym obrażony zabrał swoją własność na tyły busa. Wszyscy odprowadziliśmy go spojrzeniami. Że Sambora się nie obudziła to był cud. Chyba naprawdę musiała być zmęczona. Albo przyzwyczaiła się do tego darcia mordy. 

- A ty skąd ją wytrzasnąłeś? - rzucił Duff, szczerząc się idiotycznie do Adlera.

- Weź się zamknij, McKagan - mruknąłem w jego stronę, nie mając najmniejszej ochoty na głupie podteksty naszego basisty. Ten spojrzał na mnie wymownie, ale nie miał zamiaru zastosować się do mojego ostrzeżenia. Byłem dziś w wyjątkowo chujowym nastroju. 

- Co, Stradlin? Zazdrosny?

Obrzuciłem go wzrokiem zabójcy. Już miałem mu odpowiedzieć, gdy przerwał nam Steven, który wciąż stał w wejściu i wędrował wzrokiem ode mnie do Duffa i z powrotem. 

- Dziecinka położyła się obok mnie - powiedział, zajmując miejsce obok. Wyjął pałki z tylnej kieszeni spodni i uderzał nimi rytmicznie w uda. - Nie chciałem jej budzić, to ją przyniosłem.

Wzruszył ramionami i rzucił jakiś głupkowaty żart na rozładowanie atmosfery, ale nie miałem zamiaru tak tego zostawiać. Mieliśmy spędzić osiem godzin razem, a wiedziałem, że koleś sobie nie przepuści. Lepiej załatwić to od razu. 

- Nie wiem, McKagan czy się zgrywasz, czy po prostu jesteś skończonym debilem - burknąłem, przechylając się przez Adlera tak, żeby złapać tę tępą gębę blondyna. - To że widzisz w laskach tylko rzecz do wyruchania, to twój problem, ale nie waż się sądzić, że zrobiłbym to samo z Samborą. Jesteś żałosny.

- Ja? - Duff idealnie przedstawił swoje zdziwienie. - Wiesz, nie powiem kto tu wychodzi na pedała, skoro przebywa całe dnie z babeczką i nawet jej nie bzyknie. Nie, Steven? - dodał, trącając Popcorna w ramię. 

- No... W sumie... - zaczął dość nieśmiało Adler, bawiąc się pałkami. Nie zdziwiłem się jego zdezorientowaniem ani tym, że czuł się jak piąte koło u wozu, wciągnięty dodatkowo w naszą rozmowę przez McKagana. - Spędziłem z nią całą noc samemu i też jej nie dotknąłem. Nie pierwszy raz... To znaczy, że jestem pedałem?

Popcornowi zaczęła trząść się broda i wyglądał jakby zaraz miał się rozpłakać. Spojrzeliśmy na niego zaskoczeni. Nie mieliśmy pojęcia, co robić. Ostatnio tak się zachowywał, kiedy jakaś laska okazała się facetem. Całe szczęście razem z Rose'm wyjebaliśmy to coś z samochodu w porę. 

- Ej, Popcorn - rzucił do niego Duff, klepiąc go przyjacielsko po ramieniu. - Przecież wiesz, że to nieprawda. 

Jednak to nic nie dało. Steven wstał gwałtownie, zabrał jakiś komiks leżący na siedzeniu i poszedł na tyły autobusu, gdzie siedział już z gitarą Slash, a miejsce obok zajmowała śpiąca Angie. 

- Ty to masz talent - mruknąłem do blondyna, patrząc za rzucającym się na fotel przybitym perkusistą. Czasem Popcorn zachowywał się jak dziecko. I mimo, że utrzymywał swój wieczny humor, zdarzały się dni jak ten. Dni albo tematy. Na przykład ten o pedałach. Niekiedy zapominałem, że to dziecko słońca, wciąż marzyło o własnym jednorożcu i zamku z cukierków. 

- Odwal się. Nie wiedziałem, że się tak zdenerwuje - rzucił na odchodnym McKagan, patrząc troskliwie za przyjacielem.

- Zostaw go - powiedziałem, gdy Duff chciał iść pogadać z urażonym Adlerem. 

- Rozpierdolmy tę imprezę!

Nagle do środka autobusu wskoczył Rose we wdzianku kierowcy autobusowego i bez pytania usiadł za kierownicą, momentalnie ruszając. Jeśli naprawdę chciał rozkurwić to przyjęcie, nie zapowiadało się nic ciekawego. A może wręcz przeciwnie.


- Jak moje włosy stoją?!

- Jesteś kompletnym inwalidą umysłowym, Popcorn - rzucił Duff, zakładając okulary. Zatrzymaliśmy się w połowie drogi na przysłowiową fajkę. Co z tego wyszło, niech zostanie pogrzebane i nigdy nie wydobyte na światło dziennie. W każdym razie po dłuższej chwili wróciliśmy do dalszej podróży. Pani McKagan siedziała z przodu zaraz naprzeciwko mojej skromnej osoby i łypała raz po raz okiem na mnie, to na Duffa, to znowu za okno. W sumie dość niezręczna sytuacja. W tle leciał sobie Bob Dylan ze swoim Everything Is Broken i w tejże sielankowej atmosferze turlaliśmy się nad jezioro Tahoe. Nie dało się nie ponieść tej rock n' rollowej nucie i po zaledwie kilku sekundach utworu wszyscy stukaliśmy stopami o podłogę albo jak Popcorn urządzaliśmy tańce hula. 

- No, chyba trochę cię poniosło, stary - walnąłem, gdy Steven wyskoczył w swoich hawajskich kwiatach na szyi i prowizorycznej kiecce z bambusa, której liście tak naprawdę były starymi skarpetami poupychanymi za gacie naszego perkusisty. Jednak Adler wcale się tym nie przejął, tylko podniósł ręce do góry i niczym Timon z Króla Lwa zaczął wydawać dziwaczne odgłosy. 
- Chyba ktoś wpadł w okres godowy.

Izzy wychylił się zza zagłówków, ale zaraz znowu wrócił do swojej narkotykowej samotni pustelnika Stradlina. McKagan natomiast nie mógł przestać się śmiać, Mandy patrzyła na to wszystko ze zniesmaczeniem, a ja uśmiechałem się, widząc te nieudolne wygibasy Popcorna, aż w końcu dołączyłem do wycia z Duffym. 

- Co tam się dzieje znowu?!

- Zaraz nadchodzi zmiana kierowcy, suki! - krzyknąłem w stronę kierującej naszym wspaniałym busem dzieci Hawajów Angie. Słyszałem jak śpiewa pod nosem razem z Dylanem i zdecydowanie wolałem to niż te piski Adlera. - Ej, Angie! Może zamienisz się ze Stevenem?

- A co niby robi?

- Tańczy? - rzuciłem, odwracając się pytająco do McKgana, nie za bardzo wiedząc jak nazwać te egzotyczne ruchy.

- Odprawia tańce godowe! - krzyknął w jej kierunku Duff, za co został zgromiony wzrokiem przez Mandy, ale blondas za bardzo się tym nie przejął. Skupił całą uwagę na rozpakowywaniu swojego lizaka. 

- Wszystko mu się popierdoliło w tej łepetynie od tych dragsów - skwitowałem, obserwując jak nasz Hawajczyk obskakuje szczerze zniesmaczoną Mandy. Jednak po chwili doskoczył do niej Duff, odepchnął naszego striptizera i wziął żoneczkę w ramiona, skacząc w rytm dylanowego songa. 

- A ty może nie? - dodał Axl, podnosząc się z siedzeń, które przez ostatnie trzy godziny były jego legowiskiem. Wyglądał jakby dopiero co wstał. I tak pewnie było. Tej zapijaczonej mordy nie sposób było nie poznać. - Kto prowadzi?

Rozmasował swoją twarz jakby zaraz miał zejść z tego świata. 

- Angie - rzucił Izzy, miętoląc swojego wiecznego papierosa i pitoląc na gitarce. 

- Teraz ja prowadzę! - wydarł się Rose, momentalnie trzeźwiejąc.

- Chyba śnisz - mruknął Duff, mlaskając przy tym lizakiem. - Ja pójdę.

I poszedł, zostawiając swoją niezadowoloną obecną sytuacją żonkę razem ze Stevenem. Odprowadziłem go wzrokiem, a po chwili przyszła Sambora, lustrując wszystko, co działo się podczas jej nieobecności. Patrzyła wymownie na skaczącego ciągle Popcorna, po czym podeszła do niego i złapała za włosy, odciągając blondasa od Mandy. 

- Chodź. Musisz mnie uczesać - warknęła, ale widać było, że była bliska wybuchnięcia śmiechem. Adler momentalnie się do niej odwrócił i padł w jej ramiona, krzycząc:

- Tak! Tak! Zróbmy to!

I jak rozchichotana nastolatka w swojej spódnicy ze skarpet, pohasał za Angie na tyły busa, trzymając ją za rękę. Wyglądali naprawdę zniewalająco. Gdybym nie znał Adlera, powiedziałby, że jest pedałem z tą swoją ekscytacją i łażeniem wszędzie za Samborą.

- Nie przeszkadza ci, że tak sobie z nimi przebywa?

Musiałem wyglądać jakbym dostał w twarz, gdy usłyszałem pytanie Mandy. Spojrzałem na nią nieprzytomnie.

- A powinno? - rzuciłem. - Jeśli Popcorn, Angie i Izzy nie urodzili się trojaczkami, to nie wiem jak to inaczej nazwać.

Nagle cały autobus zarzuciło, a połowa mojego piwa skończyła na podłodze. Świetnie! No, po prostu kurwa znakomicie!

- Ej, kurwa! Kto ci dał prawo jazdy?! - wydarłem się, waląc w ścianę, za którą siedział Duff.

- Sorka, ludzie! Żółw mi wyskoczył na drogę!

- Żółw?!

- No, toć kurwa mówię!

- Debil! - warknąłem pod nosem, wytrzepując rękę. - O czym to rozmawialiśmy? - spytałem już zupełnie spokojnie Mandy.

- Pytałam czy ci nie przeszkadza, że twoja dziewczyna spędza więcej czasu z twoimi kumplami niż z tobą?

- Nie spędza - odmruknąłem, spijając pianę. Że niby Sambora miała mnie zdradzać z Popcornem i Stradlinem jednocześnie? Z Izzym to jeszcze bym zrozumiał, ale z tym wiecznym dzieckiem dragsów? Odruchowo spojrzałem na Adlera. Latał dookoła Angie z grzebieniem i zachwycał się jej włosami. 'Ah, te refleksy!', 'Do tego potrzebujemy specjalnej grzywki!'. Uśmiechnąłem się pod nosem i pokręciłem głową, wyobrażając sobie ten zabójczy związek. Jednak wiedziałem, że nie pytała z troski. Po prostu nas nie znosiła i robiła wszystko byle tylko nam dojebać. Rozumiałem koleżankę. Zazdrość i te sprawy... Nie było nam pisane, kochanie, pomyślałem, patrząc na blondyneczkę. 

- Ej! Chodź tu, dziecinko! - Usłyszeliśmy krzyk McKagana, a zaraz po tym z zachrypniętych głośników poleciało Bad Company. Mandy uśmiechnęła się krzywo i poszła do Duffa, zostawiając mnie samego. Wsłuchałem się w dźwięki piosenki, starając się wyłapać chwyty. Jednak nic z tego. Coś od dłuższego czasu nie dawało mi się skupić. Nawet gdy łapałem za gitarę, myśli tworzyły sobie w mojej głowie istną kotłownię, zamiast składać się w jedną melodię. Nie miałem zamiaru nikomu o tym mówić, ale chyba chodziło o moją mamę. Widziałem się z nią kilka miesięcy wcześniej i nie wyglądała na zadowoloną. Na pewno wiedziała, że nie byłem trzeźwy. Zresztą jako gorąca fanka moich muzycznych poczynać, znała każdy szczegół kariery Guns N' Roses. A plotek, zdjęć i recenzji z koncertów, gdzie grałem naćpany czy zachlany było pełno. Mogłem oszukiwać wszystkich dookoła, ale jej na pewno nie. Po prostu się nie dało!

- Slash!

Podniosłem wzrok, wytrącając się z zamyślenia. Axl siedział wyprostowany i patrzył znacząco w moją stronę. Przewróciłem oczami, ale poszedłem do niego. Jeszcze by dostał szału macicy i nie byłoby za sympatycznie. A zresztą nie miałem zamiaru myśleć za dużo o kłopotach z familią. 

- Co jest? - rzuciłem, siadając po drugiej stronie przejścia. Rose spojrzał na mnie wzrokiem, który widziałem już tysiące razy. Pod tą jego rudą czaszką coś się ruszało i nie mogło to być nic dobrego. Zresztą nigdy nie było, jeśli nie licząc piosenek. 

-  Mam do ciebie poważną sprawę. 

Nie brzmiało to najlepiej. Dobra. W ogóle to nie brzmiało. Kurwa. Coś knuł! Rozbolała mnie głowa. Za każdym razem, gdy zanosiło się na coś paskudnego. Ostatnio tak miałem, gdy nawalony w trupa McKagan pierdolił coś o tym, że nie jest Ziemianinem i przybył na naszą planetę w misji rozpoznawczej i niedługo czeka ludzkość zagłada jego pobratymców - Wielkich Butelek Czystej! Już wyobrażam sobie inwazję. Czysty terror. 

- Nie... Znam to spojrzenie i nie uda ci się.

- Ej, Hudson. - Rose złapał mnie za kurtkę, gdy chciałem już odchodzić. - Po prostu ze mną pogadaj, zjebie. 

Wszystkie głosy w mojej łepetynie darły się, żeby go olać i złapać za gitarę. Jednak nie zrobiłem tego. Głównie z ciekawości co ta ruda pała ma takiego niesamowitego do powiedzenia. Nie rozmawiał ze mną za dużo o poważnych sprawach. Fakt. Nie byłem też tymi poważnymi sprawami zainteresowany. Głównym odbiorcą axlowych żalów był Izzy. Ale jego w pobliżu nie było. Wiem, że pitolił dwa metry dalej na swoim wiosełku, ale jego mózg pływał na bezkresnych oceanach narkotykowej fazy. Co czyniło go oddalonym w pizdu. Przewróciłem oczami, żeby zademonstrować rudzielcowi jak bardzo nie chce mi się zostawać, ale jako przyjaciel wysłucham, co miał do powiedzenia. Opadłem z powrotem na siedzenie. 

- No? - spytałem niemiło, szukając fajek w skórze. 

- Nie myślałeś może, żeby zawrócić?

Rzuciłem mu spojrzenie, które mówiło, że miał niedogrzanie w mózgu.

- Wiesz co, Axl? Jakoś odechciało mi się gadać.

- Nie, no ale zaczekaj. Nie o to chodzi. Po prostu nie wiem, co teraz zrobić...

Spojrzałem pytająco na tego cwela, zastanawiając się, o co tak naprawdę chodziło.

- Daj mi chociaż jeden powód, dla którego miałby nie rozjebać tej butelki na twoim pojebanym łbie? - rzuciłem, podnosząc puste szkło po jakimś piweczku.

- Chciałbym, żebyś pomógł mi pogadać z Natalią. To wszystko. 

- Przecież kazała ci spierdalać.

Udawałem, że nie dostrzegłem momentalnego spięcia rudzielca. Wyglądał jakby walczył z zaparciami i powstrzymywał się przed wystrzeleniem prosto do kibla. Uśmiechnąłem się nieznacznie pod nosem, wyobrażając sobie scenę mordu, która odgrywała się w myślach Axla. 

- Dobra. No to jaki masz plan?

- No... Ten... Tego...

- Nie masz planu?! - wykrzyknąłem, gapiąc się na niego szeroko otwartymi oczami. Nie, no bez jaj! Co ja jestem?! Zabrałem Izzy'emu ze stolika whiskey i pociągnąłem mocny łyk. Jednak moją uwagę przyciągnęła ponętna strzykawka. Tak. Już wiedziałem, co będę robić.

***


- Zostały dwie godziny, a trzeba się odlać.

Sambora siedziała na ławce i patrzyła zmrużonymi oczami za znikającym w lesie Adlerem i Slashem. Izzy podążył w ślad za nimi. Mimo że było ponad trzydzieści stopni nie zdjął swojego mrocznego płaszcza, rozsiewając dookoła siebie niezbyt optymistyczną aurę. 

- A ty nie idziesz? - zagadnęła, patrząc na mnie wyczekująco.

- Nie, a po co? - odpowiedziałem niezbyt sensownie, ale tak naprawdę nie wiedziałem jak z nią rozmawiać. Wydawało się, że wszystko między nami było skończone, a ta wyskakiwała mi z uprzejmym tonem jak gdyby nigdy nic. Wyszperałem z kieszeni paczkę fajek i wyciągnąłem w jej stronę. - Chcesz?

- Nie, dzięki - mruknęła, uśmiechając się lekko i odwracając głowę w kierunku lasu. Aha... Czyli mój uprzejmy gest został zrównany z ziemią? Rozumiem aluzję. Całe szczęście, że Mandy spała, bo pewnie wymyśliłaby swoją babską teorię jakoby znowu miałbym zarywać do Angie. Czasem żałowałem, że Mandy była taka zaborcza. Albo przynajmniej nie miałaby mi za złe tego, że kiedyś przez krótki czas byłem z panią Hudson. Nie byłem pewny, ale chyba coś między nimi nie grało. Przynajmniej od strony Slasha. Wszystko było super duper, ale od kiedy Agata nie balowała czy po prostu nie piła, patrzył na nią inaczej. Chociaż całej reszcie było to całkiem w porządku. Gdyby nie była trzeźwa, nasz gitarzysta rzadko spędzałby noce w domu, a potem byłby problem z dostarczeniem go na próby. 

- Gdzie się zatrzymacie? 

Spojrzałem na nią, niezbyt rozumiejąc pytanie. Dziewczyna chyba odczytała to z mojego wyrazu twarzy, bo od razu dodała:

- Będziecie spać w hotelu czy gdzieś indziej?

Zaraz jednak zmarszczyła brwi i wydęła usta, jakby uzmysłowiła sobie bezsensowność swojego pytania.

- No to w którym hotelu? - zapytała ponownie, uśmiechając się. Bardziej chyba uśmiechała się do siebie niż do mnie, ale nie robiło mi to różnicy. I tak wyglądała ślicznie. 

- A w sumie nie wiem - odparłem, wzruszając ramionami. Nie miałem ochoty gadać. - Jakimś tam.

- My jedziemy do prywatnej posiadłości teściów Konopki. Myślałam, że Mandy coś ci mówiła.

- Nie. A co?

- W czwórkę będziemy spać tam gdzie Natalia, a wy z Axlem będziecie musieli dojechać do nas w takim układzie. 

- Ta... Pewnie... - mruknąłem, patrząc na wyłaniających się z lasu alkoholików.

***

- Już jesteśmy! O, cholercia! Dajcie mi wódki, bo umrę! - wołałem, patrząc na wspaniały krajobraz nadchodzącego święta. Oj, przepraszam. Ceremonii. 

- To tu?

Izzy wysiadł z busa z miną srającego kota na puszczy. Przewróciłem oczami. Ten to nigdy nie był zadowolony. Podjechaliśmy pod rezydencję państwa... No, tych tam od pana młodego. Wcześniej wyrzuciliśmy Rose'a i McKaganów przy ich hotelu. Wydawało mi się, że ci to mają luksus, ale gdy tylko zobaczyłem tę posiadłość... Zmieniłem zdanie. 

- Czyja to jurysdykcja? - rzucił Slash, wytaczając się z naszego środka lokomocji i patrząc z what-the-fuckiem na nasze przyszłe miejsce pobytu. Już chciałem odpowiedzieć, że Batmana, gdy nagle usłyszałem głośny ryk i dookoła mnie pojawiły się latające świnie!

- Atakują! Kryć się! - wrzasnąłem, podbiegając do Angie i chowając się za jej kurtką. Wepchnąłem w nią twarz byle tylko nie widzieć tego przećpanego świata. Kop przyszedł nie wiadomo skąd. Jak zwykle. Co brałem? Nawet nie pamiętałem, ale Izzy wyciągnął to z jakiejś swojej magicznej torby i nie pytając o zdanie, zaiwaniłem jakiś bliżej podejrzany woreczek. Nie było tego za dużo i nawet nie wiedziałem jak to brać, ale nie miałem warunków do grzania. Więc przejechałem nosem po stoliczku, czekając na fazę. Było to może z godzinę wcześniej zanim dotarliśmy na miejsce. Już myślałem, że wciągałem sól, gdy nadszedł kop! Dogonił mnie. Wiedziałem, że to jego wina, ale te świnie były tak realistyczne, że nie mogłem tak po prostu stać i czekać, aż mnie dopadną. - Nigdy! Nigdy mnie nie dostaniecie!

- Steve! - pisnęła wystraszona dziewczyna. Jednak świnie wciąż tu były. Czułem to. - Co ty robisz?!

- Idź, szybko! Do środka! - rozkazałem, trzymając się jej kurtki jak maminej spódnicy. Jednak ta jak na złość stała w miejscu! Co takiego ją powstrzymywało? Spojrzałem pod nogi. - Ło, nie!

Grunt zaczynał się zapadać! Ziemia dosłownie wyciągała w moją stronę swoje kleiste łapska! I te kwiczące świnie! Zasłoniłem uszy rękoma i puściłem się przed siebie, mijając zdziwioną Natalię. Jak oderwałem się od tego przeklętego asfaltu, nie mam pojęcia. Popcorn koks! Dosłownie... Nie zwalniając, wbiegłem na schody prowadzące na balkon nad wejściem do tej podejrzanej hacjendy. Na pewno należała do włoskiego mafioza Corleone, tylko czekającego na takich ćpunów jak my, żeby ich ładnie przyjąć, a potem po cichaczu zabić.

Nie! Nie chcę, żeby mnie zawinęli w worek!

On już i tak wiedział, że wysłała nas tajna sowiecka policja, planująca przejąć jego plugawe interesy. Boże! Już po nas! Czemu tu przyjeżdżaliśmy?! Ten cały ślub był zwykłą podpuchą! Nie chcę umierać! Weźcie mnie zamiast niego! Ja nic nie wiem! Macie nakaz rewizji! Pomocy! Świnie! Świnie wszystko widzą! Nie ucieknę im! Żółtki zajęły księżyc i planują inwazję razem z Marsjanami! Szybko! Uciekajmy póki możemy! Wykopię głęboki dół, a tam na pewno nie będą nas szukać! Szybko, Stevie! Za późno!

- Steven! 

Usłyszałem swoje imię i po chwili ktoś mną szarpał. Przyszli po mnie... Na nic się nie zdało uciekanie. Tris, wiedz, że od zawsze cię kochałem.

- Popcorn, ogarnij się! I kim, do kurwy nędzy, jest Tris?

Spojrzałem przerażony na stojącego nade mną Stradlina, który świecił się na fluorescencyjne kolorki. Musiałem przyjrzeć się bliżej. Nawet nie zauważyłem, że zwinąłem się w kłębek i ciągle trzymałem ręce przy uszach. A więc to wszystko wykrzyczałem, czy tylko mi się wydawało? Podskoczyłem nagle, gdy zobaczyłem nad głową Izzy'ego wielkiego prosiaka w stroju disco! Złapałem się za serce i szybko złapałem barierki, planując zeskoczyć na dół w nadziei, że w ten sposób pozbędę się przeklętych świń, pracujących dla Sowietów! 

- Adler, idioto! Jesteś naćpany!

Izzy pociągnął mnie do tyłu, a ja zobaczyłem jeszcze pod sobą idące ramię w ramię Konopkę i Angie. Ich ciemne okulary prześladowały mnie nawet po tym jak odpłynąłem do niebios, niesiony przez murzyńskich cherubinów. 
***

- Steven chyba ostro przegiął z tym towarem - mruknęła Natalia, wchodząc do pokoju.

- No, lekko przeholował - odpowiedziałam, rozglądając się po wnętrzu. Wszystko wydawało się dziwnie nienaturalne i jakby... Przesadzone. Ściany były pokryte jasnoróżową tapetą, obrzuconą brokatem. Dotknęłam jednej z nich, żeby przekonać się, czy nie rozsypie się pod moimi palcami. Jednak nic takiego się nie stało. Szorstkość materiału upewniła mnie, że jednak nie jest takie niestabilne i papierowe jak sądziłam. Wciąż stałam w drzwiach. I to nie byle jakich. Czerwonych ze złotą klamką, która pasowała do ramy lustra i świeczników przytwierdzonych nad łóżkiem, toaletką, a także przy wyjściu na balkon. Po mojej lewej stało okrągłe łóżko, na które była nałożona purpurowa matowa narzuta. Dwa seledynowe fotele wyglądające na cholernie drogie jak zresztą wszystko w tym pokoju, antyczny ciężki stolik i ogromna mahoniowa szafa. Dobra. Czułam się wyjątkowo niezręcznie w tym cukierkowym półświatku. 

Czego nie mogłam powiedzieć o Natalii. Rzuciła torbę na łóżko i wyszła na balkon, w ogólnie nie zwracając uwagi na moje zdezorientowanie. 

- Mam nadzieję, że nie odpali mi czegoś takiego na weselu - mruknęła tylko, opierając się o balustradę. Przekrzywiłam głowę, patrząc troskliwie na moją przyjaciółkę, po czym wyszłam do niej na balkon i stanęłam obok. 

- Wiesz, nie martwi mnie akurat w tym momencie Steven - walnęłam, zanim zdążyłam zastrzelić się w myślach z własnej głupoty. Jednak już poszło. - Co ty sobie myślałaś, zapraszając go tutaj?

Przyznaję. Pytanie było bardziej agresywne niż zamierzałam, ale nie mogłam udawać, że nie była mi ta sprawa obojętna. Szczególnie, że ślub miał się odbyć za parę godzin, a Natalia nie widziała Axla przed hotelem. Wyglądał na takiego, który coś kombinuje. Byłam tego pewna. W dodatku gdy zagadał mnie o prezent ślubny, wiedziałam, ze nie interesuje go dobro Konopki. Chociaż przyznaję. Był przekonujący, ale potem wystarczył mi moment, żeby wytrzeźwieć i wrócić do rzeczywistości. To był Axl. On się nie zmienia. I nigdy się nie zmieni. 

- Przecież byłaś z kolesiem w ciąży! Myślisz, że ten psychol da ci się tak po prostu na swoich oczach chajtnąć?

- Jeny no, po prostu pomyślałam. że i tak przyjedzie. I zrobiłby mi awanturę, że nie dostał zaproszenia - wyrzuciła Konopka jednym tchem, patrząc w dół, zupełnie jakby to wyznanie było zawstydzające. Uniosłam brwi do góry i zmierzyłam dziewczynę przede mną. Wydawała się taka drobna, że zrobiło mi się jej żal. 

- Konopka. Jeśli by nie dostał, miałby to za przeproszeniem głęboko w dupie. Przyznaj się. Nie przemyślałaś tego - mruknęłam już spokojniej, a blondyneczka pokiwała niemrawo głową, po czym oparła czoło o moje ramię. Przyciągnęłam ją do siebie, jednak nie minęła sekunda, a drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wpadł Mick Mars! - Co do...?

Jednak nie zdążyłam skończyć, gdy gitarzysta Crue dopadł naszą dwójkę i z głośnym wrzaskiem opatulił nas swoimi ramionami. 

- Baby! - wywrzeszczał mi na ucho, aż ogłuchłam na dobrą chwilę. Co się dzieje?! Chciałam zrozumieć wszystko, co się dookoła mnie działo, jednak zaraz za Marsem do pokoju wszedł gigantyczny pan Tommy Lee Jones! Ta, jasne. Chcielibyście. Tommy widząc naszą trójkę w dość jednoznacznej pozie, uśmiechnął się szeroko, po czym podszedł do nas i odciągnął Micka. Mi udało się wyswobodzić, ale Konopce zdawały się nie przeszkadzać te przytulasy, bo tkwiła w objęciach Marsa jeszcze dobry moment. No, tak. Jakżebym mogła zapomnieć. Łączyły ich niemal takie same relacje jak Popcorna i mnie. Odwróciłam się i chciałam coś powiedzieć do Lee, ale temu też zebrało się na tulenie, bo poczułam jego wydziarowane ramiona na swoich plecach, a po chwili grunt osunął się mi spod nóg. 

- Hola, hola! - krzyknęłam. - Reszta gangu też tu jest? - spytałam w przerwach między wrzaskami chłopaków.

- Nie, no tylko my. - Tommy wzruszył ramionami. - Mars jako jedyny dostał zaproszenie, a że nie miał z kim jechać, pojechałem z nim. Co nie? - Mrugnął porozumiewawczo w stronę kumpla.

- No, jasne! - odparł czarnulek. - Nate nie miała serca, żeby odsyłać tego szympansa, więc został. - Mick wyszczerzył się szeroko, jednak nie dane mu było długo cieszyć się ze swojej celnej uwagi. Po pierwsze Tommy rzucił w niego jakimś drogo wyglądającym wazonem, a po drugie Natalia dosłownie wyrzuciła tę hałastrę za drzwi.

- Czas na przymiarki! - wykrzyczała, zamykając drzwi za połową drużyny Crue. - Chyba pora żebyś założyła swoją kreację, nie sądzisz? - spytała, uśmiechając się do mnie szatańsko.

***


- Gotuj dupsko, ciotka! Zaczynamy! - wrzasnąłem, idąc przez pokój do Sambory. Slash dostał oddzielny. Tak zarządziła Natalia, a w dodatku właściciele domostwa coś mieli przeciwko nocowaniu dwóch osobników różnej płci w jednym łóżku, jeśli nie łączył ich święty związek małżeński. Jak dla mnie było to nawet całkiem zabawne - widzieć oburzenie Hudsona tą nowinką. Jednak pocieszył go własny barek przy łóżku. Potem okazało się, że został już opróżniony przez lokajów na polecenie Konopki. 'Nie chcę, żebyście się tu spili!', oznajmiła jak zawsze ciepłym tonem. Spędziliśmy więc większość czasu w wielkim królewskim salonie, grając w bilarda z Tommym i Mickiem. Bo jak się okazało ta dwójka również była zaproszona. W ogóle każdemu z nas przydzielono oddzielnego służącego, który chodził za nami krok w krok i robił wszystko, co chcieliśmy. No, prócz wydzielania alkoholu, bo to był jakiś wyższy zakaz. W każdym razie ja dostałem Samuela, który pokazywał mi drogę wśród tych wszystkich labiryntów korytarzy i pokoi, sprzątał, gdy wyrzucałem za siebie śmieci i nawet podawał mi opakowania gumek, jeśli takowe wyślizgnęły mi się ze spodni. Nawet przyniósł mi kakao, gdy o to poprosiłem. To w sumie dzięki niemu spotkałem Lee i Marsa. Tak to nie miałbym najmniejszego pojęcia, że też są w tym olbrzymim pałacu. 

- Sir, niektórzy goście są w sali bilardowej. Może chciałby pan tam pójść?

- Jasne, Sammy! - odkrzyknąłem i tak zobaczyłem opartego na kiju do bilarda Tommy'ego z identycznie ubranym jak Sammy typkiem przy boku i Micka, który uderzał bilę ze swoim lokajem. Cóż za spotkanie! Potem dołączyli do nas Stradlin i Hudson ze swoimi pingwinami przy bokach. Wyglądaliśmy jak pieprzeni mafiozi. Izzy co chwilę się o to wkurzał, ale reszcie nawet to pasowało. Ciągle się śmialiśmy, doprowadzając naszego gitarzystę do ekstazy. Pograliśmy może z dwie godziny, gdy Sammy i jego klony oznajmili, że najwyższy czas się przebrać. Zabrali nas do naszych komnat i zostawili, żebyśmy doprowadzili się do ładu. Tylko ja naprawdę nie miałem nic specjalnego na ten ślub. Spodni nie przebierałem, bo wyglądały na świeże i nie jebały, aż tak żebym je zmieniał. Jedyne co zarzuciłem to białą koszulę, pożyczoną od Monroe'a i kamizelę. Sammy poinformował mnie, że zostały tylko trzy godziny do ceremonii. Jednak do tego czasu powinienem zostać w swoim pokoju. Gdy spytałem dlaczego, koleś mruknął coś pod wąsem i zamknął drzwi. Na klucz! Świetnie! 

Ale jestem kurwa Steven jebany Adler, więc przez okno dostałem się na sąsiadujący balkon i stamtąd przedostałem na nastepny. O był Spider-Popcorn! Potem szukałem dobre pół godziny okna do pokoju Angie, ale gdy znalazłem, zajrzałem wpierw do środka, czując, że Sammy i jego klony w każdej chwili mogą mnie dostrzec z ogrodu. Gdy dostałem się na balkon Agaty, już chciałem zapukać w okno, żeby mi otworzyła, gdy zatrzymałem się w pół kroku, wgapiając się w dziewczynę. Sambora malowała się przed lustrem w samej bieliźnie. Wiem, że nie powinienem się tak bezczelnie gapić. Byliśmy przyjaciółmi albo niejajorodnymi bliźniakami, a nie mogłem przestać jej obserwować. Naprawdę prezentowałą się prześlicznie i poczułem jak mimo wszystko palę się ze wstydu. Już chciałem się wycofać, gdy zahaczyłem nogą o leżak i przewaliłem się na drzwi od balkonu. Które okazały się otwarte, więc wypierdoliłem się pięknie na wykładzinę Angie.

- Steven? - Dziewczyna podskoczyła przestraszona, ale widząc, że to tylko ja, odetchnęła z ulgą.

- No, siemasz, piękna - bąknąłem, patrząc na nią z ziemi. Uśmiechnąłem się na tyle, na ile pozwalał mi ból w szczęce. Nieźle zaryłem nią o podłogę. Jednak szybko wstałem i zaprezentowałem jej swój strój. - I co myślisz? - Wyszczerzyłem się, pozbywając się wcześniejszego zawstydzenia. Już nie raz widziałem Angie w podobnym stroju, więc dziewczyna samoistnie wyzbyła się też wstydu w stosunku do mojej osoby. Okręciłem się parę razy, żeby dobrze widziała nawet najdrobniejszy szczegół mojej boskiej kreacji. 

- Jeszcze takiego Stevena nie widziałam! - zaśmiała się, obserwując mnie uważnie. - Stevie. Wiesz, że cię kocham, ale... - Zawahała się. - Co ty tu, do cholery robisz?

Opisałem jej wszystko w kilkudziesięciu zdaniach, a i tak widziałem, że zrozumiała wszystko po pięciu. Po mojej opowieści uśmiechnęła się tylko i rzuciła:

- W ogóle dobrze, że wpadłeś, bo potrzebuję twojej porady. I pomocy.

- Potrzebujesz mnie?! - wykrzyknąłem zdumiony. - Ale mnie?! - dodałem, nie mogąc uwierzyć, że ktoś potrzebował Stevena Adlera! I to nie tylko po to, żeby napierdalał w bębny, ale żeby wyraził swoją opinię! Wow! No, to już wyższy poziom! Wyprostowałem się, prężąc klatę do przodu i spytałem tonem macho w czym rzecz.

- Musisz mnie umalować, uczesać no i przydałaby mi się pomoc w ubraniu sukienki.

Służę pomocą, kochanie! To ja! Jebany Superman! Steven Adler! Kapitan Ameryka i Louis Vuitton w jednej osobie! 


***


- No, uczesałaś się już?!

Stałem jak kelner przed recepcją i czekałem na Mandy. Świetnie. Druhną to ona najlepszą nie była. Poprawiała włosy od dobrych dwóch godzin i ciągle była niezadowolona. Ślub miał się zacząć już za dwadzieścia minut, a my wciąż tkwiliśmy w hotelu. Kurwa. Zajebiście.
- Robię to dla Natalii, więc cicho!

Żona wyskoczyła z pokoju z rękoma przy włosach, z bukietem kwiatów pod pachą i prezentem między kolanami.

- Pomógłbyś mi, a nie stoisz i się gapisz.

Przewróciłem oczami, ale podszedłem i wziąłem od niej połowę rzeczy. Axl czekał już w taksówce i pewnie spalał drugą paczkę fajek. Popędziliśmy do auta w te pędy i gdy tylko zatrzasnąłem za sobą drzwi, krzyknąłem do kierowcy:

- Jedź! Jedź!

Przez całą drogę popędzałem taksówkarza, a Mandy starała się mnie uspokoić. Nic nie pomogło. Gdy tylko zajechaliśmy na miejsce, wyskoczyliśmy z taryfy i pognaliśmy na plażę, gdzie wszyscy już czekali razem z panem młodym. Biegliśmy na łeb na szyję, byle tylko się nie spóźnić. Oczywiście wyprzedziłem Rose'a i Mandy, których popędzałem, bo zostawali w tyle. Z bukietem w jednej ręce musiałem wyglądać naprawdę genialnie. Jednak w końcu dotarliśmy na miejsce. Dekoratorzy się postarali. Łuk opleciony białymi kwiatami pozorował ołtarz, pod którym stał już pan młody i ksiądz, a po obu jego stronach były rozstawione trzy rzędy krzeseł udekorowanych w identyczny sposób. Między nimi było przejście dla panny młodej. Jednak nie miałem czasu podziwiać wystroju, bo nieliczna liczba gości zwróciła w naszą stronę głowy. Dysząc ciężko we dwójkę z Axlem zajęliśmy ostatnie miejsca, a Mandy szybko dołączyła do druhen. Uprzednio wcisnąłem jej kwiaty w dłonie. Wszystko wyglądało na małą ceremonię wśród przyjaciół. Przyjemniacko. Rozejrzałem się po ludziach, szukając znajomych twarzy. Zaraz z przodu widziałem Slasha w rozpiętym smokingu, cylindrze i białej koszuli, Izzy'ego bujającego się w przód i w tył z bukietem kwiatów w rękach, dającego znaki do jednej z druhen, Nie widziałem jej twarzy, bo Popcorn poprawiał jej jeszcze włosy, więc najpewniej była to Sambora. Jednak największym zdziwieniem był Lee! Normalnie pałker Motley'ów stał sobie w pierwszym rzędzie po stronie panny młodej i szczerzył się, widząc Popcorna stylistę. Co on tam do cholery robił?! Jednak nie było czasu na rozmyślania, bo orkiestra zagrała, a wszyscy jak na rozkaz odwróciliśmy się, by zobaczyć nadchodzącą Natalię.

Dziewczyna szła powoli z domu nad jeziorem w naszą stronę, a za nią podążała jakaś starsza babeczka, podtrzymująca dolną część sukienki Konopki. Ta szła z uśmiechem na ustach i przyznam się szczerze, nie mogłem oderwać od niej wzroku. Praktycznie przyciągała swoim szczęściem. Uśmiechnąłem się do siebie, zdając sobie sprawę, że ta drobna blondynka nie osiągnęłaby tego samego u boku Rose'a. A właśnie. A propos rudego... Odwróciłem się w jego stronę, ale jego miejsce było puste. Rozejrzałem się szybko i zobaczyłem tylko jak odchodził wzdłuż brzegu jak najdalej od ceremonii. Czyli jednak nie wytrzymał. Zrobiło mi się faceta żal, ale od razu przypomniałem sobie stan Natalii zaraz po jego zdradzie i pokręciłem głową. Znowu spojrzałem na pannę młodą. To miał być jej dzień. Nie użalania się nad Rose'm. Natalia stała niecałe trzy metry ode mnie i machała na kogoś z gości. Czarny koleś w marynarce wyskoczył z ostatniego rzędu i stanął obok niej. Wziął ją pod ramię i zaczął prowadzić wolno w stronę ołtarza. Zaraz! Chwila! Gdy mijali mnie widziałem już wyraźnie, że był to Mars! On też tu był?! Jednak moją uwagę znowu odwróciła Konopka. Nasze spojrzenia się zetknęły, a ja posłałem jej najszczerszy uśmiech na jaki było mnie stać. Odwzajemniła się tym samym. Mimo, że trwało to zaledwie sekundę, było niesamowicie. Jej szczęście niemal mnie rozsadzało. Praktycznie czułem się jakbym był jej ojcem. Centralnie byłem dumny!

Gdy doszli do końca, Mick przytulił Natalię, po czym oddał ją temu kolesiowi, którego imienia nikt z nas nie pamiętał. Potem cały ślub zleciał niemal tak szybko jak najlepszy koncert - od płaczu panny młodej, przez powiedzenie sławnego 'Tak', po obrzucanie ryżem i oklaski.


- Mam coś dla ciebie - bąknęła wyraźnie zawstydzona Agata. Zaraz za nią tłoczyli się ciekawscy Gunsi, ale kazałam im się odsunąć. W końcu to był iście intymny moment. - Nie wiedziałam zbytnio jaki prezent ci dać...

- Proszę cię! - zaczęłam, ale ta przerwała mi stanowczym ruchem ręki. Nie mogłam nie posłuchać.

- Długo myślałam, aż pomysł sam się znalazł. Trzymałam ją tyle lat... Nie potrafiłam się z nią rozstać, ale... Dzięki temu zawsze będę przy tobie. Chciałabym, żebyś to ty ją miała.

I podarowała mi małą paczuszkę, owiniętą w szary papier. Taki sam w którym zawsze dostawałyśmy prezenty na najróżniejsze okazje, gdy mieszkałyśmy w Polsce. Gdy tylko poczułam pod palcami szorstkość materiału, Agata spojrzała na mnie. Obie wiedziałyśmy, czego był symbolem. Uśmiechała się lekko, zerkając na trzymaną przeze mnie paczkę. Nie mogłam czekać, ale równocześnie bałam się. Delikatnie otworzyłam szarawy papier i serce mi zamarło, gdy zobaczyłam, co było w środku. Poczułam jak coś ściska mnie za gardło, a łzy napływają do oczu. Trzymałam oprawioną fotografię z dwoma dziewczynkami, siedzącymi na kamiennym stopniu.

- Skąd... Skąd ją masz? - wydukałam, starając się nie wybuchnąć płaczem jak ostatnia idiotka. Sambora wzruszyła ramionami.


- Powiedzmy, że nie trzymałam jej pod materacem w moim starym pokoju w Hell House. - Wyszczerzyła się jednoznacznie, za co dostała kuksańca, jednak niemal momentalnie zniknęła w moich ramionach. Tak bardzo ją kochałam, a jedyne co mogłam robić to tulić ją najmocniej jak potrafiłam! Czułam jak wzruszenie odbiera mi zdolność komunikatywnej wypowiedzi, jednak nie było to potrzebne. Łzy same płynęły mi po twarzy, a Sambora ciągle trzymała mnie w uścisku i nie zamierzała wypuścić. Stałam z Agatą dobre pięć minut, zanim Gunsi nie zaczęli się denerwować. 

- No, szybciej! - ponaglał Steven, stojący z wyszczerzem za plecami Agaty. Tak. Ich trudno było rozdzielić. 

- To jest historyczna chwila, Adler! - rzuciła Sambora przez ramię. Jednak mimo wszystko wyprostowała się, po czym spojrzała mi głęboko w oczy. - Jesteś moją jeden na milion - powiedziała, pocałowała mnie w czoło i zrobiła miejsce kolejnym gościom. Później gdy reszta zaproszonych składa mi życzenia, ściskała i całowała, myślami wciąż byłam przy niej. Wiedziałam, że będzie mnie zawsze kochała i z wzajemnością, a na łożu śmierci będziemy nierozłączne. A te zdjęcia, które zostawiła, były jakby wspomnieniami z innego życia. Niektóre z nich nas rozśmieszały, inne sprawiały, że ryczałyśmy i nie mogłyśmy przestać. Tego dnia wszystko się zmieniało. Sądzę, że Agata wiedziała to już kilka miesięcy w przód, ale do mnie dopiero teraz to dotarło. Uderzenie mrocznej prawdy. Jednak za każdym razem, gdy na nią spojrzałam, nie smuciła się. Nie snuła pustym wzrokiem. Nic z tych rzeczy. Uśmiechała się szeroko, a gdy nasze spojrzenia spotykały się na kilka sekund, przekazywała mi niemo same dobre wiadomości, które sprawiały, że moje szczęście z rozpoczęcia nowej drogi życiowej wzrastało jeszcze bardziej niż mogłam przypuszczać. 

Wszystko szło jak najlepiej, a nasz czas na weselu dobiegał końca, więc postanowiliśmy z moim mężem powoli zaczynać się ewakuować. Podróż poślubna miała się zacząć za niecałe dwadzieścia minut. Wstaliśmy od stołu i zaczynaliśmy żegnać się z gośćmi, gdy nie wiadomo skąd wyskoczył nagle Axl. Nie widziałam go przez cały dzień i sądziłam, że po prostu został w hotelu, a tu jednak stał Rose w całej okazałości. Nie muszę chyba mówić, że był pijany i ledwo trzymał się na nogach. Chyba chciał coś powiedzieć, ale jedyne co mu się wymsknęło to 'Kurwa', po której cisnął w stronę Michaela pustą butelkę po winie. Na szczęście chybił. Gunsi i połowa Crue rzuciła się jak na zawołanie na Axla, który po chwili leżał pod gromadą facetów i darł się wniebogłosy, wyzywając dosłownie wszystkich. Ode mnie, przez Michaela, po swoich przyjaciół. Biedny, zagubiony chłopak, przemknęło mi przez myśl i już nigdy rudzielec nie zaprzątał moich myśli. Usunęliśmy się z miejsca zdarzenia na parking, gdzie czekał już na nas samochód. Zanim do niego wsiadłam, ostatni raz spojrzałam na Agatę, stojącą za całą moją nową rodziną i uśmiechającą się do mnie na tle kotłujących chłopaków. 




        Siedziałem przy swoim stoliku i bawiłem się zapalniczką, stukając nią o blat. Co chwilę przechodzili obok mnie ludzie, mijali, śmiejąc się jeden do drugiego, kobiety stukały obcasami, a ja odprowadzałem ich wszystkich wzrokiem. Wodziłem za każdą pojedynczą osobą bez specjalnego zainteresowania. Mandy przepadła. Nie czuła się dobrze i chciała wracać do hotelu. Ja zostałem. Chyba miałem nadzieję na rozkręcenie imprezy. Axl odwalił już swoje, ale też się zmył, a właściwie został zabrany przez Stradlina i Marsa. Popcorn pewnie już gdzieś się pieprzył z tą laską, którą mi pokazywał, a Slash zapewne leżał pod którymś ze stolików. Instynktownie zajrzałem pod swój, ale nie znalazłem tam czarnego afro. Państwo młodzi już dawno się zawinęli, a goście też zaczynali się powoli rozchodzić. Jednak bardzo powoli. W pewnym momencie moich obserwacji zobaczyłem dziewczynę, siedzącą na podeście dla zespołu. Opierała brodę o dłoń, a w drugiej delikatnie machała półpełnym kieliszkiem, z którego wylewał się alkohol. Zsunęła razem kolana, a stopy wysunęła na zewnątrz. Miała na sobie białą zwiewną sukienkę bez ramiączek, sięgającą kolan, która kontrastowała z jej upiętymi wysoko włosami. I tak kilka kosmyków opadało na szyję. Wydawało mi się, że skądś kojarzyłem tę kreację... Tak, wiem, że był to strój druhny, ale w tym było coś jeszcze... Nie potrafiłem tego rozgryźć. Tak jak ja wodziła wzrokiem za gośćmi. Nikt do niej nie podchodził ani nawet nie zauważył. Dobra. Ja ją widziałem. Z odległości kilkunastu metrów dzielących mnie od niej widziałem, że była smutna. Rozejrzałem się, nie wiedząc, co zrobić. Powinienem podejść i ją pocieszyć, ale nie miałem pojęcia, czy ona tego chciała. Nikogo znajomego nie było na horyzoncie, więc po dłuższej chwili wstałem. Poprawiłem marynarę i ruszyłem w jej stronę. Nie spostrzegła mnie, dopóki nie stanąłem jej przed nosem. Dopiero wtedy powędrowała swoim wzrokiem w górę. Patrzyła się na mnie pusto, jednak byłem w tym samym nastroju, więc wyciągnąłem do niej rękę. Angie odstawiła wolno kieliszek na podest, złapała mnie za dłoń i wstała. Nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem, nawet wtedy gdy cofałem się na miejsce do tańczenia i przyciągnąłem ją do siebie. Podniosłem ją, by położyła swoje buty na moich. Agata wtuliła twarz w moją klatkę piersiową i tak bujaliśmy się przez dłuższy czas pośród innych par. Sam nie wiedziałem, kiedy się schyliłem i zacząłem oddychać jej zapachem. Po prostu stało się. Przez tę chwilę poczułem się jak dawniej. Mimo, że byliśmy razem tak krótko, to właśnie jej zapach kojarzył mi się z każdym dobrym wydarzeniem, jakie mnie spotkało. Był kojący. Coś jak zapach domu, gdy wracasz po latach.

Dziewczyna westchnęła cicho, a ja uświadomiłem sobie, że ciągle tańczymy. Lekko odsunąłem ją od siebie i okręciłem dookoła jej własnej osi. Na jej pokrytych łzami policzkach, pojawił się uśmiech. Nie patrzyła mi w oczy, ale podświadomie wiedziałem, że smutek powoli odchodził. Może nie w zapomnienie, ale chwilo znikał. Sambora też mną okręciła, choć z niemałym trudem. Też się uśmiechałem. Złapałem ją za rękę i wyszliśmy z kręgu tańczących. Na chwilę musieliśmy przystanąć, żeby Agata mogła zdjąć buty. Podniosła je, a potem nie wiem dlaczego, zacząłem biec przed siebie, ciągnąc ją za sobą.

- Duff, gdzie my idziemy? - zawołała za mną, śmiejąc się przy tym głośno.

- No, chodź! - pogoniłem ją, nie przestając biec. Pokonaliśmy mały lasek, dzielący posiadłość od jeziora i po chwili już byliśmy na plaży. - O, cholera! - wydarłem się, gdy grunt usunął mi się spod nóg i zleciałem ze skarpy na piach. Oczywiście nie puściłem Agaty. Biedaczka poleciała za mną, nie przestając się śmiać. Wylądowaliśmy jedno na drugim. Pięknie, McKagan. Umiesz zapewnić kobiecie rozrywkę. Agata leżała pode mną i patrzyła na mnie z szerokim uśmiechem. Oczy zamieniły jej się w dwa półksiężyce. Dawno jej takiej nie widziałem. Szczerze szczęśliwej. Przynajmniej w moim towarzystwie. Parsknąłem śmiechem ze swojej głupoty i walnąłem się obok niej. Leżeliśmy, gapiąc się w niebo i nie mogąc przestać się śmiać. - To znaczy, że między nami w porządku? - rzuciłem tępo.

- No przecież jestem tu z tobą - odparła wesoło, podnosząc się lekko i patrząc w moją stronę. Ze zdziwieniem zarejestrowałem, że trzymała w dłoni butelkę wina. - A to skąd się wzięło? - spytała, machając mi nią przed nosem.

- Zapomniałem, że ukradłem ją i wsadziłem do kieszeni marynarki - wzruszyłem ramionami, patrząc na siedzącą dziewczynę. - Całe szczęście się nią nie upijemy. - Wyszczerzyłem się, za co dostałem lekko w ramię. Znowu byliśmy tymi samymi szczylami, siedzącymi w pokoju i grającymi w głupie pytania. Jakiś dziwny ciężar spadł ze mnie jak za jednym zamachem. - Czemu siedziałaś tam taka smutna? - spytałem, wyzbywając się w jednym momencie głupawki. Agata nie spojrzała na mnie i wzruszyła ramionami, patrząc się w pozostałości po ślubnej ceremonii.

- Miałam jakąś pustkę w głowie - mruknęła. - Wiesz, Slash mnie zostawił...

Poderwałem się szybko z piachu, siadając obok niej z szeroko otwartą gębą.

- Co?! Jak to?! Co się stało?! - wykrzyknąłem, łapiąc się za głowę. - Ale... Kiedy?!

Milion pytań tłoczyło mi się pod czaszką, ale nie potrafiłem z siebie wydobyć nic innego prócz dukania i powtarzania się. Slash ją zostawił?! Tak po prostu? Przecież byli parą tak idealną, że aż szło się zrzygać! Co ten palant znowu odjebał?! - Dlaczego?!

- Sama chciałabym to wiedzieć... - odparła, wzdychając głęboko. - Gdy spytałam, czy chciałby z kimś spędzić całe życie, odpowiedział, że nie dożyje starości i powinniśmy się rozstać. Myślałam, że żartuje, ale myliłam się. Wyrzucił mi kosmiczne powody, dlaczego tak postanowił. Najgorsze jest to, że mówił szczerze. Po prostu mi to powiedział...

- Jakie niby powody?! - wykrzyknąłem, nie mogąc wyjść ze zdziwienia. Co tam się działo?! Angie spojrzała na mnie spod rzęs wyraźnie zażenowana i zawstydzona. I znowu płakała. Nie. Właściwie to łzy leciały jej w ciszy po twarzy. - No, powiedz!

- Nie mógł znieść tego, że przyjaźnię się z Izzym. Mówił, że to nie wypada! - podniosła głos. - Rozumiesz to? On mi powiedział, że coś źle wygląda! On!

Pokręciła głową, odwróciła się i podkurczyła nogi, które opatuliła ramionami. Po chwili znowu kontynuowała:

- A myślałam jak idiotka, że dziś wszystko się zmieni...

- I co? To był ten powód? - spytałem, patrząc na nią spod uniesionych brwi. Dziewczyna schowała twarz. - Może był najebany.

- Nie. Nie tylko. A najebany to swoją drogą. Ale nigdy nie kłamał... - odparła sucho. - Powiedział jeszcze, że... Hm... Że ciągle cię kocham.

Chwila, chwila. Czy ona to powiedziała naprawdę, czy to tylko moje pijackie halucynacje?! Chciałem coś powiedzieć, ale kontynuowała:

- I pytałeś dlaczego tak tam siedziałam smutna. Bo myślałam nad tym wszystkim, co powiedział. I chyba przyznałam mu rację.

Podniosła głowę i lekko się uśmiechnęła, wzruszając ramionami. Ja wciąż patrzyłem na nią tępo, analizując wszystko, co przed chwilą usłyszałem.

- No, co ja mogę? Kocham cię po prostu.

Tak po prostu... Powiedziała to tak lekko, że wbiło mnie to jeszcze mocniej w ziemię. Pochyliła się i mnie pocałowała. Zupełnie delikatnie i szybko, ale już zdążyłem się cały napiąć. Gdy Angie wstała i chciała odejść, złapałem ją za rękę. Już wiedziałem, skąd kojarzyłem jej sukienkę. Przyśniła mi się. Wiem, że to idiotyczne, ale tak było. Tej nocy, gdy Slash zaćpał w hotelu.

- Tylko nie myśl, że pozwolę ci tak teraz po prostu zniknąć.

I zanim się zorientowałem, stałem i tuliłem ją do siebie.




- No, dalej! Pamiętasz jak to się robiło?!

- Nie kuś.

Wepchnąłem dziewczynę do jakiegoś dziwnego domku z rzeczami do ogrodu, stojącym zaraz przy plaży. Na ten jeden dzień stał się ozdobą ślubnej ceremonii. No i naszym intymnym miejscem. Angie uderzyła w stojący na środku stół. Usłyszałem syk bólu, ale zaraz podniosła głowę, odrzucając włosy, ale nie dałem jej czasu na ogarnięcie sytuacji. Wbiłem się w jej usta gwałtowniej niż by wypadało, jednak nie mieliśmy czasu na ckliwe igraszki. Za długo czekałem! Całe pierdolone dwa lata. Osadziłem ją na blacie, rozsunąłem nogi i przysunąłem do siebie. Angie oplotła mnie nimi w biodrach, ale zaraz odchyliła do tyłu. Leżała z szatańskim uśmiechem na stole, patrząc jednoznacznie. Zarzuciłem jej sukienkę na głowę i szybko pozbyłem tego, co było pod spodem. Niezbyt delikatnie osiągnąłem swój cel. Po chwili cały domek ruszał się w posadach.

- Duff! Nie mogę oddychać! - dyszała dziewczyna, oddychając coraz szybciej i coraz płycej.

- Poddajesz się? - rzuciłem prześmiewczo, na tyle na ile pozwalała mi sytuacja.

- Nigdy! - syknęła, łapiąc się krawędzi stołu i zjeżdżając niżej. - Duff. Proszę...


To było jeszcze dziwniejsze niż za pierwszym razem. Tamte noce w porównaniu z tą były co najwyżej zabawami, podchodami pierwszaków. Jeśli kiedykolwiek mówiłem, że wiedziałem co to prawdziwy seks... To nie miałem pojęcia, co to znaczyło. W życiu nie zamieniłby tego na najlepszy koncert na świecie. Za bardzo na mnie działała, wręcz narkotyzowała. Nie mogłem dłużej wytrzymać. W jednej chwili podniosłem ją i oparłem o ścianę. Czułem jak jej klatka piersiowa pracuje z niebywałą szybkością, a piersi nie mogą złapać oddechu. Przyparłem ją jeszcze mocniej, aż dziewczyna krzyknęła.

- Duff!

Wydarła się tak głośno, aż uszy mnie zabolały. Sam z trudem łapałem powietrze, wkładając twarz w jej szyję.

- Czemu nie mogłeś tak od razu?!

Agata wygięła się w spazmie, wyciągając ramiona ku górze. Jednak nie pozwoliła mi skończyć. Jakbym chciał. Obsypała mnie podniecającym pojękiwaniem i uległością. Aż cały się paliłem, a mój żar jeszcze nie został ugaszony. I oby nie za szybko zgasł. Znowu wróciliśmy na stół. Dziewczyna już po chwili siedziała na blacie i zszarpywała mi z ramion marynarkę. Nie zostałem dłużny i zrobiłem to samo z jej sukienką. Choć nie było tak łatwo, zważywszy na te wszystkie zamki i inne pierdoły przeszkadzające mi w całkowitym posiadaniu tej dzikuski.

- Duff! Szybciej! - ponagliła mnie, a ja i tak starałem się jak mogłem. Czułem się idiotycznie. McKagan, zjebie. Zamek jest mocniejszy od ciebie?! Sama w końcu rozpięła go do końca, zsuwając sukienkę na uda. Nie wiem, czy to przez nikłe światło czy pożądanie, widziałem ją jak za ścianą lekkiej mgły.

- Musicie się tak ubierać jak w zbroję? - wydyszałem, pozbywając się kreacji już na dobre.

- Nie pierdol już, tylko właź! - zarządziła, przyciągając mnie do siebie i wbijając swoimi ustami smakującymi najlepszym winem w moje. Rozsunęła prowokacyjnie nogi, po czym oplotła mnie nimi w biodrach i przysunęła.

- Chyba zapomniałaś, że ja przejmuję inicjatywę! - wydusiłem, czując jak dziewczyna poruszała biodrami. Jeśli zaraz nie wybuchnę, to będzie to cud! Złapałem ją za uda i wszedłem. Gdy tylko to zrobiłem, zaśmiała się demonicznie.

- Zamknij się! - wydyszała, napierając gwałtownie. Już nie była tą niewinną dziewicą, którą miałem zaszczyt obedrzeć z ostatniej nieskazitelności. Kochałem się z kocicą! - Dawaj, staruszku! -  wysyczała mi na ucho. Staruszku! Już ja ci dam! - Tylkooo... - wszedłem tak głęboko i mocno, aż się zamknęła i znowu zaczęła krzyczeć. Całe szczęście muzyka na weselu grała dalej, bo pewnie niektórych zastanawiałoby co dzieje się w tym rybackim domku z wędkami. Witaj w dżungli, kotku!



-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Perry tym razem na dole:
Ej, dupeczki. Mam mocne wrażenie, że spierdoliłąm ten rozdział... Młeh. No, trudno. Co ja mogę? Starzeję się. I to by było na tyle, proszę państwa. Co najlepsze kiedyś musi się skończyć. Nasze spotkania trwały osiemnaście miesięcy. Były łzy, był śmiech, czasem pojawiła się i nuda. Nie jestem dobra w pożegnaniach, ale dla wytrwałych powiem tylko, że czeka nas jeszcze Epilog. Mam nadzieję, że nie zabraknie w nim emocji, chociaż nie zaszaleję z jego długością. Dziękuję wszystkim Babeczkom, które wytrwały do końca opowiadania razem z Perrym. Jeśli to czytasz, to jesteś moją idolką! Kocham Cię! A teraz rusz tyłek i napisz, że zrobiłaś to i przeczytałaś! ;D 

Do zobaczenia, moje Panie!