sobota, 26 lipca 2014

..::26::..

Perry oddaje głos do studia:
Kochanie, kiedy myślę o tobie, myślę o miłości
Skarbie, nie potrafię żyć bez ciebie i twojej miłości.

Gdybym miał te wczorajsze złote marzenia
Chciałbym owinąć cię w niebo, lecz one leżą umierając w czasie życia.

Czuję się jak...
Czuję jakbym się kochał, czuję się jakbym się kochał
Czuję jakbym się kochał, czuję jakbym się kochał z tobą.



- Hej, Ang! Właśnie wracamy z koncertu i myśleliśmy, że napijesz się z nami!

Janet patrzyła na mnie pijanym wzrokiem, zupełnie jakby nic się nie stało. Wszyscy ledwo trzymali się na nogach. Chris, Matt, Stone, Jeff, Mike i na końcu Janet ukryta gdzieś pośrodku. Nie wyglądali za dobrze. Cholera. Wyglądali koszmarnie! Podkrążone oczy, siniaki na twarzy, podarte ubrania śmierdzące potem i wytrzeszcz to jeszcze nic. Naprawdę bałam się, że zaraz się przewrócą. A jak mieli mi tu jeszcze zarzygać bar, to wypierdalać! 

- Może postawisz nam parę kolejek? - Mike gapił się na mnie z głupim uśmiechem, podpierając się na Chrisie i Gossardzie. Ten ostatni jako jedyny wyglądał w miarę na trzeźwego. Gdy zderzyliśmy się spojrzeniami, zmieszał się i spuścił wzrok. 

- Chyba sobie kurwa żartujecie! - rzuciłam, podnosząc z podłogi papierowy kubek, których tam nie brakowało. - Zapierdalałam całą noc, kiedy wy się bawiliście, a teraz mam do tego cały bar do posprzątania! Jeszcze mi tu do chuja przyłazicie, oczekując, że rzucę wszystko, żeby się nachlać?! Czy was już totalnie pojebało?! Mam pracę. I nie zamierzam jej tracić przez takich zjebów jak wy! - Cameron chciał mi przerwać, ale uciszyłam go gestem ręki. - I nie! Kurwa nie będę wam niczego stawiała, do kurwy nędzy!

Wyglądali jakbym złapała ich za swetry i porządnie przetrzepała mordy. Ja za to dalej stałam naprzeciwko cała wkurwiona i gdybym była w stanie, spopieliłabym ich wzrokiem. Fakt. Może trochę przesadziłam z tym wybuchem, ale nie miałam ochoty na ich głupie żarty. W takich pozycjach znajdowaliśmy się dobrych parę minut, ale w końcu Janet nie wytrzymała i zwróciła na buty Jeffa. Większość wymiocin spłynęła na podłogę, tworząc wspaniałą bezkształtną plamę, wołającą w moją stronę 'Umyj mnie. Już do ciebie płynę, kochana'. Patrząc na to wszystko, aż samej zbierała mi się zawartość żołądka pod gardłem. Już czułam to palące uczucie rozrywające mi przełyk. Jeszcze chwila i nie wytrzymałabym.

- Kuuurwa... - rzucił Matt. - Ang... Posprzątamy...

- Wypierdalajcie! - wrzasnęłam. - Wynocha, kurwa! - darłam się jak pojebana, czując rosnącą wielką gulę w gardle. Tylko się tu nie rozbecz, idiotko! Jeszcze przedstawienie będziesz odwalać?! Cała szóstka podskoczyła na mój wrzask, ale się nie ruszyli. Patrzyli zszokowani, czekając na mój następny ruch. Stałam w miejscu, nie mogąc się poruszyć. Byłam tak wkurzona, że mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa. Jednak szalę przelał kolejny odruch wymiotny Janet. Cała, aż się zagotowałam. Wzięłam trzymany w rękach kubek, który i tak był cały zgnieciony i cisnęłam w ich stronę. Cornell nawet nie poczuł uderzenia - jego włosy wszystko zamortyzowały. Ale Mike i Stone się przestraszyli. Gdy zaczęłam podnosić przypadkowe przedmioty z podłogi i ciskać w ich stronę, zaczęli pchać się pod ścianę, żeby bezpiecznie dotrzeć do wyjścia.

- Wykurwiajcie! Wy, pojeby! Obszczańce! - darłam się, a z każdym słowem leciał kolejny kubek, szklanka albo butelka. - Idioci!

- Już! Już idziemy!

- Żebym was tu nie widziała, pierdolone gnoje!

Jeff dopadł wyjścia i zaczął się nerwowo szarpać, bo coś się zacięło. Wyglądał jakby co najmniej gonił go jakiś potwór. No, tak. Ja byłam tym potworem i miałam ochotę oderwać każdemu z nich łeb. W końcu otworzył drzwi na oścież, a cała reszta pijaków dosłownie powysypywała się za nim na chodnik. Gdy podrywali się jak oparzeni z ziemi i biegli w stronę torów, uciekając przede mną jak przed Meduzą, wyobrażałam sobie jak wielka ciężarówka rozgniata ich na miazgę na swojej masce. 

- Pojeby! - wydarłam się jeszcze za nimi, widząc jak biegli przez drogę, nie oglądając się za siebie. Mike wziął Janet na barana, Jeffowi ciągle spadały spodnie i bez przerwy musiał je poprawiać, a Stone stał daleko w dole ulicy, czekając na pozostałych. Wołał coś do Cornella, ale nie zrozumiałam. W końcu doszło do mnie 'Przepraszamy!', które wcale nie było skierowane do Chrisa, ale do mnie. - Wykurwiajcie! - wrzasnęłam na koniec, zanim wróciłam do Ok Hotel i zamknęłam, a właściwie zatrzasnęłam za sobą drzwi. Stałam przez chwilę, wpatrując się w podłogę i nie wiedząc za co się zabrać. Dopiero po kilku minutach zdałam sobie sprawę, że cała drżałam. Zupełnie jakby nad całym moim ciałem zapanował dreszcz. Musiałam wyglądać jak jakaś chora psychicznie. Tylko włożyć taką w kaftan bezpieczeństwa. Odczekałam moment, oddychając głęboko jakby to mogło pomóc w jakikolwiek sposób. Pociągając nosem, poczułam obrzydliwy smród wymiocin. Jeśli będą tu jeszcze chwilę, to sama zwrócę, pomyślałam i ruszyłam do składziku po miskę. Zabrałam też szmaty oraz płyn do podłogi. Znając moje szczęście, nie było tam żadnych rękawiczek. Super. Po prostu zajebiście. Nalałam do wielgachnej miski ciepłej wody i stanęłam nad morzem rzygów. Jezu. Ocal mnie, modliłam się w myślach, ale nikt nie odpowiadał. Zrezygnowana padłam na kolana i włożyłam pierwszą szmatę do wody. Kwiatowy zapach mydeł na chwilę stłamsił ostry zapach na wpół przetrawionych resztek jedzenia Janet. Jednak nie na długo. 

- No, Sambora. Myśl o czymś przyjemnym.

Starałam się odwrócić uwagę od syfu, który czyściłam. Góra i dół. Raz dwa i szmata do miski. Wyrżnąć i znowu. Szuruburu po podłodze. 

- Za co?! - spytałam żałośnie, patrząc się w sufit. Znowu nic. - Dzięki za wsparcie - burknęłam pod nosem, kontynuując swoją pracę. Nie sprzątałam długo, gdy drzwi za mną się otworzyły, a ja usłyszałam głośne śmiechy i stukot obcasów. Kurwa mać! Czy oni naprawdę ocipieli?! Byli takimi zjebami, żeby po tym wszystkim jeszcze raz tu przyłazić?! Odpowiedź na oba pytania była twierdząca. Zajekurwabiście... Nie miałam już siły ich wyrzucać, więc sprzątałam dalej.

- Ehem!

Zignorowałam to. Tak samo jak parę następnych zaczepek. Nie wiem, co chcieli osiągnąć, ale nie miałam zamiaru im w tym pomagać. 

- Kurwa! Ogłuchła czy co?!

Usłyszałam kobiecy głos. No, nie! Tego już za wiele. Jeszcze mnie tu kurwa obrażać będą?! Gdy sprzątam po nich gówno?! Rzuciłam szmatę prosto w rzygi, burknęłam przez ramię:

- Kazałam wam wypierdalać.

I wstałam. Usłyszałam gwizd, gdy pierdolone zboki gapiły się na mój tyłek. Nie znałam ich od tej strony. Chyba byli tak najebani w trzy dupy, że jechali już na samym instynkcie. Odrzuciłam grzywkę, ale ta i tak spadła mi na czoło, poprawiłam koszulkę ze Stevem Clarkiem i odwróciłam się, żeby zakończyć ten pierdolony cyrk.

- Czego wy kurwa nie rozumie...

Urwałam. Stałam jak trafiona piorunem. Jeśli to co wcześniej czułam, było niemocą związaną z bezwładem mięśni, to to było coś sto razy mocniejszego. To nie mogło dziać się naprawdę! To musiał być jakiś chory sen! Albo po prostu byłam na kwasie. Ktoś dał mi jakieś gówno. A może to odór tych rzygów tak na mnie wpłynął? Nie miałam pojęcia, co się działo, ale co do jednego nie miałam wątpliwości. Przede mną stali w pełnym składzie Guns N' Roses, a obok trzy dziewczyny doczepione do nich jak rzepy. Szybko przebiegłam po ich twarzach wzrokiem, szukając tej jednej. Nie było to wcale takie trudne, bo stała koło Axla, obejmując go w pasie. Chwila. Rose był z nią ponad rok?! Kolejny dowód na to, że to były haluny. Wyglądała inaczej niż wtedy, gdy ostatni raz ją widziałam. Miała natapirowane włosy, wyraźny makijaż, a skórzana sukienka opinała się na jej krągłościach. Przybrała nieco, ale ciągle wyglądała dla mnie idealnie. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, widziałam jak wyraźnie jak opanowuje ją ten sam stan co mnie. Natalia poruszyła się nerwowo, odkleiła od Axla i wolno wysunęła się przed grupę. Nie wiedziałam, co działo się z resztą, bo moje myśli i wzrok były w stu procentach skupione na blondynce.

- Sam... Sambora? - spytała, przyglądając mi się podejrzliwie, zupełnie jakby sprawdzała czy jej nie ugryzę. 

- Bar jest już zamknięty. - Usłyszałam własny głos, wypowiadający zdanie bez uczuć. Mówiłam, ale moje usta wcale się nie poruszały. Stałam tam na środku baru w wymiocinach, gapiąc się na nią jak zombie.

- Kurwa. To naprawdę ona. - Dopiero teraz spojrzałam za plecy Natalii. Oderwałam od niej wzrok z wielkim trudem. Slash patrzył na mnie nie mniej uważnie od Konopki. Tylko, że on nie czekał, aż odpowiem tylko dosłownie rzucił się na mnie, zostawiając w tyle jedną z dziewczyn, którą wcześniej obejmował. Nie zdążyłam zareagować, gdy poczułam jego dłonie w talii, potem plecach, aż w końcu przytulił tak mocno, że nie mogłam oddychać. - O, kurwa! To naprawdę ty! - darł się mi do ucha, nie rozluźniając uścisku ani na trochę.

- Nie, kurwa. Howard Stern - wydyszałam, walcząc o każdy skrawek powietrza. Nie wiedziałam czy cieszę się, że ich widzę, czy wręcz przeciwnie. Miałam zupełną pustkę w głowie. Jedyne czego chciałam w tym momencie to móc normalnie oddychać. Gdy zastanawiałam się, co zrobić z nowo przybyłymi klientami, Slash sam podjął za mnie decyzję. Złapał moją twarz w dłonie i przyciągnął do swojej. Tak po prostu. Gdybym była bardziej świadoma całej sytuacji, przerwałabym ten pocałunek czym prędzej, ale że nie byłam poczytalna, nie zrobiłam nic. Nic prócz wplecenia w jego włosy palców i przyciągnięcia jeszcze bliżej siebie. Zmiękłam. Slash był taki miękki, tak cudownie pachniał. Dodatkowo poczułam te całe dwanaście pierdolonych miesięcy spędzonych w samotności. Praktycznie nie pamiętałam już jak smakuje druga osoba ani jakie to uczucie. A dokładnie w tym momencie wszystkie wspomnienia wróciły i myślałam, że rozsadzą mnie od środka. Zacisnęłam powieki i oderwałam się od Slasha. Chciałam coś powiedzieć, cokolwiek, ale nawet to zostało mi odebrane. Zamiast tego dostałam repetę przytulania, jednak tym razem z Popcornem w roli głównej. Cieszył się jak małe dziecko. Podskakiwał, całował, piszczał mi do ucha, zupełnie... Jakby się stęsknił. Steven ostatni raz pocałował mnie mokro w policzek i zapewne robiłby to dalej, gdyby nie został odciągnięty przez Slasha, który rzucił mi długie jednoznaczne spojrzenie. Jakimś cudem dojrzałam jego oczy i lekkie porozumiewawcze mrugnięcie.

- Gdzieś ty się podziewała?! - W końcu podszedł też Izzy. Mocno się przytulił, całując mnie w szyję i mrucząc niewyraźnie:

- Może jestem przyćpany, ale to i owo pamiętam z naszej ostatniej imprezy.

Patrzyłam na niego zdziwiona i kompletnie zdezorientowana. Miałam się cieszyć z nimi, kazać wypierdalać czy co? Ale kolejny raz w ciągu ostatnich dwudziestu minut ktoś inny podjął za mnie decyzję. Natalia dosłownie skoczyła na mnie, o mało nas nie wywracając. Całe szczęście Slash cały czas stał obok i nas złapał. Piszczała mi do ucha, a ja piszczałam  też instynktownie z wtfem na twarzy, żeby ona nie piszczała i tak w kółko. 


- Jezu! Ale jak... Co ty tu robisz?! - krzyknęła, kolejny raz wtulając się w moje włosy zupełnie jakby myślała, że zaraz zniknę. - Axl, zobacz! To naprawdę Agata! Jezu! 

Natalia odwróciła się do Rose'a, który tylko wzruszył ramionami i machnął mi ręką.

- Siema - mruknął, po czym zaczął rozglądać się po wnętrzu Ok Hotel zupełnie jakby oceniał jego zajebistość. Nie spodziewałam się, że rudy powie przynajmniej tyle. Pewnie uważał mnie za głupią szmatę, która zostawiła jego przyjaciela. I miał rację, a przywitał się ze mną tylko ze względu na Natalię. Miło było popatrzeć na nich. Wciąż razem. Aż dziwne, że się sobą nie znudzili.

- No, hej - odpowiedziałam i zaraz znowu przeniosłam uwagę na rozradowaną blondynkę, której płynęły łzy po policzkach. - Pracuję tutaj. A wy co tutaj robicie? - spytałam, patrząc po wszystkich po kolei. Na moment zatrzymałam spojrzenie na Duffie. On patrzył na mnie cały czas. Wyglądał na zdezorientowanego. Stał ciągle w jednym miejscu i wydawał się szczęśliwy, smutny i zagubiony naraz. Dziewczyna u jego boku wędrowała wzrokiem od blondyna do mnie i z powrotem. Nie miała zadowolonej miny. Gdy przeniosłam spojrzenie znowu na Duffa, zdawało mi się, że patrzył na mnie z... Nadzieją? Jednak szybko moją uwagę zwrócił Slash, który roześmiał się i powiedział:

- Jesteśmy w trasie z The Cult. Ale słuchaj, Angie.

I wbił się między Natalię, a mnie, odpychając blondynkę biodrem. Konopka krzyknęła oburzona, ale nie zwrócił na nią uwagi. Gdy próbowała dostać się na dawne miejsce, Slash powstrzymywał ją z łatwością jedną ręką, nawet nie oglądając się na dziewczynę. Wyglądało to naprawdę komicznie. Wbrew sobie uśmiechnęłam się nikło, schylając głowę. Slash jednak złapał mnie za brodę i podniósł twarz do góry tak, żebym patrzyła mu w oczy. Dwa kasztany patrzyły się na mnie uważnie, a ja nie mogłam się im oprzeć. Czułam się jak w transie.

- Słuchaj - powtórzył. - Koniec wygłupów. Pakuj manele, bo jutro jedziemy do San Francisco.

- Co? - spytałam, budząc się ze snu i powtarzając sobie słowa Slasha. Musiałam je przetrawić. Ale, że miałam z nimi jechać? Że wrócić do nich? Znowu zamieszkać w Los Angeles? - Chwileczkę, ale nie rozumiem - powiedziałam, marszcząc brwi.

- Czego? - Slash patrzył na mnie zaskoczony. - Tu nie ma nic do rozumienia. 

- Chcesz, żebym zostawiła mieszkanie, znajomych, pracę, miasto, w którym już się zaaklimatyzowałam, po to, żeby jeździć z wami na koncerty i mieć wątpliwe środki do życia?

- Jakie tam wątpliwe! - żachnął się Slash. - Mieszkanie sprzedasz, znajomi ci niepotrzebni skoro masz rodzinkę - tu wskazał siebie i pozostałych. - Pracą się nie przejmuj. Twój prawdziwy mężczyzna na ciebie zarobi. Już ty się nie martw. W dodatku nie mów, że wolisz zapierdalanie w barze niż koncerty dzień w dzień?

- Slash! Co jest grane?! - Jak dotąd cicha dziewczyna Hudsona wyrwała się do przodu, chcąc zapewne potrząsnąć swoim chłopakiem, ale zatrzymała się w pół kroku, widząc minę gitarzysty. - O co chodzi? - dodała już spokojniej, jednak cały czas wierciła mi dziurę w brzuchu wzrokiem.

- O nic - odparł lekko. - Było fajnie, ale się skończyło. Bajo.

- Co?! A wczoraj mówiłeś...

- Tak. Bo to było wczoraj. - Po Slashu widać było, że był już znudzony tą konwersacją. 

- I kim jest ta dziewczyna?! - Blondynka rzuciła mi mordercze spojrzenie. Chciałam coś odpowiedzieć, ale w porę ugryzłam się w język. To była sprawa Slasha i tej laski. Nie powinnam się wtrącać.

- Nawet jakby była moją żoną, to bym ci nie powiedział! - Slash stanął na linii ognia, między mną a swoją, jak było widać, byłą. Dziewczyna stała jak rażona piorunem. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale wyszło z tego dziwne dukanie samogłosek. Cała ta sytuacja była coraz dziwniejsza, a ja nie wiedziałam co zrobić, więc ciągle tkwiłam na swoim miejscu, wpatrując się w plecy Slasha. Wszyscy stali jak idioci i gapili się na niego, czekając na rozwój wypadków. Gdy blondynka znowu zaczęła mu wypominać ich wspaniałe chwile, poczułam, że nie powinnam być przy tej rozmowie. Chciałam się wycofać, ale zrobiłam to tak nieudolnie, że Slash to usłyszał i złapał zanim zdążyłam się wymknąć. 

- Ty zostajesz - nakazał jakbym była jego własnością i odwrócił się do dziewczyny. - A ty rób co chcesz.

Zanim ktokolwiek się zorientował, Slash dostał z plaskacza, został razem ze mną wyzwany od najgorszych, a bohaterka spektaklu wyszła szybkim krokiem z Ok Hotel i zniknęła w mroku nocy. Po tej akcji zapadła na dłuższą chwilę niezręczna cisza. Przerwał ją nie kto inny jak Steven z urzekającą miną idioty, który stara się odwrócić uwagę od jakiejś sytuacji:

- Noo... To może coś wypijemy?

Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, a po chwili wybuchnęli śmiechem. Każdy z osobna prócz mnie. Stałam jak idiotka objęta przez Slasha, starając się wymknąć z grupy. Ale Adler spojrzał automatycznie na mnie i z wielkim uśmiechem powiedział:

- To co nam zaserwujesz, Angie?

I spojrzenia wszystkich wylądowały na mnie. Chciałam nad wszystko zapaść się pod ziemię. Jednak musiałam odpowiedzieć. W pierwszej chwili miałam zamiar powiedzieć, że bar jest zamknięty, ale wiedziałam, że nic to nie da. Nie pozbyłabym się ich nigdy. A w dodatku zawsze mogło wpaść trochę grosza do kieszeni, omijając kasę. Uśmiechnęłam się do siebie w myślach za ten iście przebiegły pomysł i powiedziałam:

- Wybierzcie stolik.

Nagle zewsząd dobiegły mnie okrzyki radości, wiwaty i inne podejrzane rzeczy, a w chwilę później Slash ze Stevenem puścili się w wyścigi, kto pierwszy dobiegnie do stolika. Zupełnie jakby w klubie było mrowisko ludzi, a ten stolik był jedynym wolnym miejscem. Za nimi wolno podążył Izzy i Axl z Natalią. Otoczył ją ramieniem i dumny niczym pan popłynął w kierunku reszty. Odprowadziłam ich wzrokiem. Gdy się odwróciłam, zobaczyłam centralnie przede mną twarz dziewczyny Duffa. Była tak blisko, że czułam jej mocne perfumy.

- Gdzie jest łazienka? - spytała, a ja o mało nie zemdlałam, słysząc ten irytująco słodki głosik. 


- Schodami na górę i po lewej na końcu korytarza - powiedziałam automatycznie. Blondynka uśmiechnęła się i po chwili już była na piętrze. Gdy zniknęła z pola widzenia, spojrzałam na ostatniego marudera. Duff bujał się w przód i w tył z rękoma wbitymi w tylne kieszenie spodni. Wyglądał idiotycznie. 

- Cześć - rzucił w końcu. Wow. Potrafił mówić.

- Siema - odmruknęłam, ściągając gumkę z nadgarstka i wiążąc włosy w luźny kucyk. Kilka niesfornych loków wyswobodziło się, opadając na uszy. Gdy skończyłam, oparłam się jedną ręką na blacie i dodałam:

- Fajną masz dziewczynę.

Duff wyglądał jak zawstydzony sześciolatek, starający się wyznać miłość przedszkolance. 

- To moja żona.


niedziela, 20 lipca 2014

..::25::..

       Perry głosi:
Krótko. Ale nie miałam wyboru. 
Mam nadzieję, że rozdział się podoba, bo i oto...
No, więcej nie powiem!
Sami czytajcie.
No, już! Do roboty!


Ok Hotel cały aż ruszał się od tłumu ludzi, którzy przyszli potańczyć, napić się i posłuchać dobrej muzyki. Miałam dziwne wrażenie, że to nie będzie krótka noc. Akurat stałam za barem i czyściłam kufle, gdy ktoś rzucił pieniądze na blat i krzyknął:

- Whiskey!

Podniosłam wzrok. Przede mną siedziała drobna blondynka o kocich oczach. Dodatkowo skryła je za mocnym makijażem. Jako jedna z nielicznych w mieście się malowałam i oto znalazłam sprzymierzeńca. Spojrzałam na nią raz jeszcze. Delikatna twarz i niewinny wzrok sprawiał, że wyglądała jak dziecko. Chociaż ubranie i zachowanie świadczyło zupełnie o czymś innym. Rozglądała się dookoła, żując gumę i poprawiając co chwilę przykrótką bluzkę do pępka z logiem Red Hot Chili Peppers. W końcu popatrzyła na mnie, znacząco wskazując na pieniądze. Zaprzeczyłam ruchem głowy.

- Idź stąd, Maggie - odparłam, wycierając kufle dalej. - To nie jest miejsce dla ciebie.

- Ale jedyne w tym zasranym mieście, gdzie chcę być - odparła szybko, grzebiąc w kieszeni za dużej koszuli. Pewnie znowu zabrała ją z mieszkania Cornella. - W dodatku mam i tak zamiar wyjechać z tego zadupia - dodała, a ja zobaczyłam z czym się tak szarpała. Dziewczyna wyjęła z paczki papierosa, włożyła sobie do ust i znowu zaczęła macać się po kieszeniach w poszukiwaniach ognia. Gdy w końcu go wyciągnęła, miała problemy z odpaleniem. Przewróciłam oczami. 

- Nie mogę patrzeć jak kaleczysz - krzyknęłam jak zawsze, byle tylko przekrzyczeć muzykę pomieszaną z krzykami podnieconych ludzi. Sięgnęłam pod szorty, gdzie zawsze nosiłam w małej kieszonce zapalniczkę. - Daj.

Ta nachyliła się nad blatem i odpaliłam blondynce papierosa. Gdy tylko się zaciągnęła, zaczęła kaszleć.

- Kurwa! - wydyszała w przerwach między kaszlnięciami. - Co za cholerne kurewsko! Jak ty to możesz palić?

Wzruszyłam ramionami.

- Nie miałam z tym problemów - odparłam, przyjmując zamówienie od klienta. Ciągle rozmawiałam z Maggie, ale nie przestawałam pracować. Dokładnie w tym momencie nalewałam piwa z kija. - Tak to jest jak palisz pierwszy raz. Ale powiedz mi. Po co tu w ogóle przyszłaś? I czemu tak się... Wystroiłaś? - spytałam, opierając się na blacie. - I czemu nie ma z tobą Chrisa?

- Nie wie, że tu jestem - odarła blondynka i podała mi papierosa. - Wiesz jacy potrafią być starsi bracia... Dostałby szału. Czasem jest gorszy niż nasza matka, wiesz?

- Gówno wiem o waszej matce - odpowiedziałam, zaciągając się dymem. Zaczęłam palić zaraz o przyjeździe do Seattle. To była pierwsza czynność, gdy wysiadłam z autobusu - weszłam do sklepu jak gdyby nigdy nic i kupiłam paczkę czerwonych malboro. - Ale jak Chris cię tu zobaczy dostaniesz niezły opierdol. Wliczając w to mnie. A ja mam zamiar chronić swój tyłek.

- Najwyżej trochę podrze mordę - odparła, spoglądając na mnie spod tych swoich czarnych rzęs.

- W tym jest dobry. - Uśmiechnęłam się pod nosem, nie oddając fajki dziewczynie. - No to, co podać? - spytałam blondyneczkę, widząc, że najchętniej marudziłaby mi całą noc. Nie miałam tyle czasu, a co ważniejsze nie chciałam być odpowiedzialna za dalsze wybryki piętnastolatki. Stanowili z Chrisem zupełne przeciwieństwa. On spokojny i cierpliwy, ona nerwowa i impulsywna. Brunet rozkochany w swoim mieście, blondynka pragnąca wolności. Gdy dowiedziała się, że przyjechałam z Los Angeles, nie odstępowała mnie później na krok. Gdziekolwiek się ruszyłam, tam była Maggie. Spotkałeś Angie na mieście? Maggie też tam, była. Z mnóstwem pytań, na które nie miałam zamiaru odpowiadać. A chciała wiedzieć wszystko. Łącznie z tym ile panienek zaliczają tamtejsi muzycy. 

- Bo tu sprawa seksu jest zakazana. To jest pierdolone średniowiecze! - wykrzyczała kiedyś, gdy powiedziałam, żeby się odpierdoliła. Miała wtedy czternaście lat. Teraz siedziała przede mną ta sama dziewczynka, która za wszelką cenę chciała mieć moje dawne życie. I była na dobrej drodze nawet do gorszego końca. Ale nie miałam zamiaru jej uświadamiać, bo od razu zignorowałaby koniec zdania, byle tylko żyć w innym mieście. Nigdy w sumie nic jej nie powiedziałam, ale Maggie miała własną teorię na mój temat. Śmieszyło mnie to, więc pozwalałam jej na to.

- No, whiskey chciałam! - niemal pisnęła i sprowadziła mnie tym na ziemię. - Potrzebuję alkoholu!

- Mogę co najwyżej zaproponować ci sok - odparłam, nie zwracając uwagi na jej szczeniackie zachowanie. Lubiłam ją, ale bez przesady. Była po prostu młodszą siostrą mojego kumpla. Sama ranga eliminowała nasze silniejsze relacje. A w dodatku w jakimś stopniu przypominała mi mnie. W małym stopniu. - Nie licz na to, że nagle zapomnę, ile masz lat, Maggie.

- Niedługo skończę szesnaście! - Spojrzała na mnie wściekle, ale jakby się rozmyśliła, znając mnie na tyle dobrze, że może się to źle skończyć. Gdy ktoś na mnie naskakiwał, nie byłam gorsza. Jej twarz momentalnie się rozluźniła, a na jej ślicznych usteczkach zagościł słodki uśmiech. Gdybym była bezmózgim chłopakiem, pewnie by zadziałało. Przykro mi, kochanie. - Proszę. Zrób wyjątek. Dla mnie.

- Mogę co najwyżej zmieszać piwo z sokiem. Ale i tak uznaję to za profanację.

- Jesteś wielka! Kocham cię! - krzyknęła szczęśliwa, że dostanie przynajmniej to. - A w ogóle to dzisiaj jest koncert The Cult, wiesz? - zagadnęła. - W Paramount Theatre. Chris, Jeff, Stone i cała reszta poszła, a mnie nie zabrali! Mnie! Kiedy to ja jestem prawdziwą fanką! 'Jesteś jeszcze za mała. Jak urośniesz, to może się zgodzę.' Pierdolił takie głupoty, że tylko prosiłam, żeby coś go zabiło!

Gadała jak najęta i z każdym słowem jej frustracja wzrastała. Gdy myślałam, że uderzy siedzącą obok parę, postawiłam przed nią jej 'drinka'. Co jak co, ale podziałało. Patrzyłam ze współczuciem jak wypija zawartość szklanki za jednym razem, zupełnie jakbym nalała jej shota a nie soku z niewielką domieszką piwa. Gdy skończyła, uderzyła denkiem o blat i rzuciła zadowolona:

- Dobre! Więcej!

Zapłaciła, to zimitowałam mieszankę jeszcze raz. Maggie wzięła w dłonie następną porcję, ale jej nie ruszyła. Wpatrywała się w pomarańczowe farfocle pływające po powierzchni zupełnie jakby obserwowała statki.

- No, ale przyszłam tutaj, bo mam nadzieję, że tu przyjdą - mruknęła tak cicho, że ledwo ją usłyszałam zza ściany wrzasków i skrzeczenia kolumn od zbyt głośnego dźwięku. 

- Co?! - wydarłam się. - Kto przyjdzie?

- No, zespół...

Zdębiałam. Może przez mieszkanie w Los Angeles miałam spaczony umysł, bo od razu pomyślałam o seksie. Kurwa! Miała dopiero piętnaście lat! Już zbierałam się w sobie i chciałam naskoczyć na nią z mordą, ale dopiero po chwili zrozumiałam, że nie o to mogło jej chodzić. Przecież równie dobrze mogła chcieć zdobyć autograf, dotknąć ich albo po prostu zobaczyć. Gwałtowne napięcie zeszło gdzieś w podziemia, a ja odetchnęłam z ulgą. Nie miałam ochoty walić moralnej gadki dziewczynie, która nie znała nic ani nigdzie nie była poza swoim miastem. Mimo, że Seattle było znane, odbywało się tam naprawdę mało dobrych koncertów spoza rejonu. W tej materii było mi jej szkoda. Mimo, że lokalni muzycy grali niesamowicie dobrze, czasem chciało się posłuchać czegoś innego. 

- Wiesz. W sumie to mało prawdopodobne. Mają bliżej do The Off Ramp.

- No, ale...

- Ang? Gdzie jesteś?!

Sam wołał, a ja nie zamierzałam, aby mój szef musiał czekać na moją reakcję. Mruknęłam tylko do Maggie:

- Możesz tu siedzieć jak chcesz.

I zostawiłam bar we władanie Eddiemu. Wyszłam zza lady, od razu kierując się w stronę zaplecza, gdzie Sam miał 'gabinet'. Wyglądało to bardziej jakby przerobił składzik na miotły i pewnie tak właśnie było, ale nie zamierzałam ryzykować utratą pracy. Mimo, że wujaszek był bardzo w porządku. Przechodząc przez lokal, nie mogło obejść się bez złośliwych uwag, ale puszczałam je od razu w niepamięć. Bijatyka z klientem raczej nie byłaby w dobrym tonie. W końcu dotarłam do obszarpanych i pokopanych drzwi. Złapałam klamkę i wślizgnęłam się do środka. Jako że Sam był żonaty, w pokoiku panował porządek, a nawet było można zauważyć pedantyczne zapędy właściciela. Z pierwszym dniem pracy wydawało mi się, że mój szef to pięćdziesięcioletni łysiejący zboczeniec, lubiący dawać upust swoim perwersjom razem z kelnerkami na tyłach swojego lokum. Jednak przeliczyłam się. Nic w Seattle nie przypominało Los Angeles i atmosfery tego miasta. I dobrze. Nie po to stamtąd wyjechałam, żeby wracać do tego samego gówna. Albo czegoś gorszego. Zaraz po wejściu do Sama, stanęłam naprzeciwko biurka, czekając na polecenia. Eddie, barman, uważał, że pewnie dostanę podwyżkę, ale sama szczerze w to wątpiłam. Wypełniałam tylko swoje obowiązki, robiłam to, co musiałam. Nic ponad. Raz czy dwa zostałam godzinę dłużej, ale kto tego nie robił? Bardziej bałam się tego, że zostanę zwolniona. Jednak uśmiech na twarzy wujaszka, nieco mnie uspokoił. 

- To nie będzie nic trudnego - powiedział, zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać. - Po prostu musisz roznieść te ulotki na każdy stolik.

I dosłownie wepchnął mi plik czarno-białych rysunków.


Były całkiem niezłe, ale nie rozumiałam po, co miałam je roznosić jak ludzie zawsze tłumami przychodzili tutaj każdego wieczoru. Wujaszek zbył moje pytanie machnięciem ręki, więc nie miałam wyjścia. Westchnęłam i już chciałam wrócić na swoje stanowisko, gdy Sam nagle o czymś sobie przypomniał.

- Wcześniej dziś zamykamy. Poproś Eddiego albo Andrew, żeby zaraz po koncercie powiedzieli ludziom, że klub na dzisiaj kończy. 

Machnęłam głową w stylu 'Aj, aj, kapitanie!' i wyszłam.

***

- Wujaszek każe zamykać. Do zobaczenia, ludziska! Wyjście jest tam! Dobranoc!

- Andrew zawsze wie, co powiedzieć, nie?

- Może.

Patrzyłam jak tłum długowłosych, spoconych seattleowskich nastolatków opuszcza Ok Hotel. Tak naprawdę nie słuchałam Eddiego, który stał obok mnie i ustawiał szklanki. Nie interesowało mnie nic, co miał do powiedzenia. W sumie nie cieszyłam się, że zamykaliśmy wcześniej. Byłam już przyzwyczajona do tej nocnej pracy. Kryzys szybko mi przeszedł i znowu byłam gotowa zapierdzielać jak ten beduin po nocy. 

Odwróciłam się, żeby zebrać rzeczy z blatu, gdy natrafiłam wzrokiem na Maggie. Ciągle siedziała w tym samym miejscu z pełną szklanką, zupełnie jakby wiadomość o wyjściu z klubu jej nie dotyczyła. Skrzywiłam się. Wiedziałam, że chciała poczekać przynajmniej do pierwszej, ale było w pół do i nie istniały szanse na przyjście tu The Cult. Jedyne co mogła zrobić to czatować gdzieś przy ich hotelu. Ludzie omijali ją, a ona ciągle siedziała. Dotknęłam lekko Eddiego w ramię, nie odrywając wzroku od Maggie.

- Musisz ją stąd zabrać - powiedziałam, wskazując mu brodą blondynkę. - Nie dość, że jest nieletnia, to jest siostrą Cornella. Jak dowie się, że tu była, będzie nieciekawie.

Chłopak spojrzał na mnie, a potem na dziewczynę i znowu na mnie. 

- Odwiozę ją do domu, ale bar zostanie w twoich rękach. Wujaszek już dawno wyszedł, więc zostaniesz tylko ty.

- Jakoś to przeboleję. Nie mam przecież dużo do roboty - odparłam, obserwując ostatnich klientów ledwo wywlekających się z klubu. Podparłam się ręką na biodrze, zastanawiając się, ile czasu zajmie mi sprzątanie baru w pojedynkę. Z jakieś dwie godziny. Może jak się sprężę półtorej. Ale to przy dobrych wiatrach. 

- No, dobra. To idę - rzucił Eddie, gdy ostatni maruder wypadł dosłownie przez drzwi na ulicę. Chłopak rzucił szmatę, którą wycierał naczynia na blat i wyszedł zza baru. Nie miałam zamiaru oglądać jego zmagań z piętnastoletnią fanką, więc zebrałam szybko ulotki i pobiegłam po schodach do góry, żeby zacząć już je roznosić. Po dziesięciu minutach usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Spojrzałam na zegar. Było jakoś za piętnaście pierwsza. W środku nie panował jakiś specjalny syf, więc moje przypuszczenia o półtoragodzinnym sprzątaniu stały się bardziej realne. Z westchnieniem walnęłam się na półokrągłą kanapę, kładąc jedną nogę na oparcie. Jednak nie dane mi było spokojnie odpoczywać bodaj przez kilka minut, bo na dole znowu uderzyły drzwi, a szuranie butów oznajmiło, że ktoś wszedł do baru. To pewnie Eddie. Musiał zapomnieć kluczyków do swojego gruchota. Widziałam je przy zapasach whiskey, a on na pewno nie pamiętał, gdzie je zostawił.

- Kurwa - mruknęłam. Więc chcąc nie chcąc, podniosłam się z kanapy i doczłapałam do schodów. Hałasy na dole wzrosły, a mi przed oczyma stanął wielki burdel po poszukiwaniach Eddiego. - Kurwa! No, już idę! - wrzasnęłam, zeskakując z ostatnich stopni. Obróciłam się, gotowa nawrzucać mu za całe to pieprzone zamieszanie, jednak w połowie zdania język mi się zaplątał i nie mogłam nic wykrztusić prócz nędznego 'A... A... A...'. Przede mną nie stał jeden zadbany Eddie, a pięciu bardzo dobrze znanych mi chłopaków. Gdy usłyszeli, że zeszłam, odwrócili się w moją stronę.

- Kurwa nie... - mruknęłam, stojąc naprzeciwko zgrai.


wtorek, 15 lipca 2014

..::24::..

Perry głosi:
Po długiej przerwie nadchodzi ciąg dalszy.
Nie za długi, ale postaram się w weekend wykombinować coś 
z większą ilością słów i wydarzeń.
Na razie wiemy tylko tyle, że minął rok odkąd Agata wyjechała do Seattle.


- Ang! Halo?! Jesteś tam?!

- Co?

Zorientowałam się, że stałyśmy przed The Off Ramp. Niski, czarno-niebieski budynek był tym z jednych miejsc, w których byłam tylko parę razy, a zapamiętałam je na całe życie. Jeśli chciałeś agresywnego i emocjonalnego rocka, przyjeżdżałeś tutaj. To tu wszystkie lokalne zespoły miały swoje występy. Nie licząc Ok Hotel czy innych knajp. Chris zabrał mnie tu raz czy dwa, ale nie więcej. Przez tę pracę zupełnie nie miałam czasu na imprezowanie. Chociaż pracowałam w ukochanym klubie muzycznym tutejszej młodzieży, gdzie nie mogłam narzekać na brak wrażeń. Od osiemnastej do szóstej rano musiałam być w gotowości. Często przychodziła tam też moja paczka znajomych. Nie miałam ich za dużo, a mieszkałam w Seattle już prawie rok. Jednak z każdym dniem ich grono się powiększało. 

        Janet zabrała, a właściwie wymusiła na mnie dzisiejsze wyjście. Miałam akurat luz w pracy, więc się zgodziłam. To raz. Dwa - Chris miał moje klucze do mieszkania. Byłam zdeterminowana mu je odebrać. Poprosiłam go, żeby zaniósł do mnie zakupy. Zaniósł, ale już nie pomyślał, żeby oddać klucze. Męska filozofia.

Rozejrzałam się. Przed wejściem stało tylko paru gości. Palili, a wspaniały napis „No Smoking Witchin 25FT”, chociaż mały i tak widać, że był przestrzegany. No, dobra. Jakoś tłumów tam nie widziałam, ale ze środka dobiegał łomot muzyki. Pociągnęłam nosem. Ah! Nie ma to jak zapach kończącego się dnia w najpiękniejszym mieście na świecie. Dziwny dreszcz przeszedł mnie na myśl o wejściu do środka. Zrzuciłam tą całą niepewność na uważny wzrok palaczy. Byłam już w gorszych miejscach. Więc dlaczego do cholery tak się czułam?! Znowu rzuciłam szybkie spojrzenie na podpieraczy ściany. Gapili się na nas spod tych swoich krzaczastych seattlowskich brwi.

        - Czego się kurwa lampicie?! - wrzasnęłam w ich kierunku, próbując jakoś oderwać myśli od chwilowej słabości.

-  Ładnie to tak się odzywać do ludzi? To powodzenia i bawcie się dobrze! – krzyknął Andrew i odjechał, o mało nie potrącając przechodzących przez ulicę ludzi. Patrzyłam jak ginie za zakrętem, ale jeszcze długo było słychać trąbienie i krzyki rozwścieczonych kierowców. Ten zblazowany rajdowiec często podwoził mnie do pracy. Był odpowiedzialny za oświetlenie w Ok Hotel. Tam też pewnej nocy poznałam Janet.

        Spojrzałam na blondynkę i odwróciłam się do wejścia do The Off Ramp. 

- To co? Wchodzimy? - spytała retorycznie, ciągnąc mnie za sobą. Minęłyśmy palących dzidków, którzy wciąż się gapili i weszłyśmy. W środku było duszno przez masę spoconych ciał damskich i męskich, czekających, aby zobaczyć i posłuchać jakiś lokalnych zespołów.

- Masz wejściówkę?

Spojrzałam na chłopaka w różowym kapeluszu, żującego ostatek peta. Miał strasznie przymulony wzrok i wydawało mi się, że za chwilę zaśnie. Długie brązowe włosy, wystające spod obwiązanej dodatkowo bandaną głowy wyglądały jakby je naoliwił, a potem włożył do gofrownicy. Głęboko osadzone oczy patrzyły na mnie wilkiem.

 - Nie, ale…

- Bez wejściówki nie wpuszczamy – mruknął znudzonym głosem. Świetnie. Trafiłam na flegmatycznego melomana sceny seattlowskiej. Wspaniale. A Janet już zniknęła w tłumie. Pewnie sądziła, że wpuszczą mnie razem z nią. Cóż. Przeliczyła się. 

        'Kasjer' ziewnął przeciągle. 

- Zanim zaśniesz, chciałabym ci powiedzieć, że urwałam się z roboty, z której najprawdopodobniej wylecę, po to żeby odebrać klucze od mieszkania, bo jak nie to będę spała na ulicy! Więc nie pierdol mi nic o wejściówkach. Dotarło?

- Eee?

- No, cholera! Mówię serio!

- No, nie wiem – mruknął w końcu mój błyskotliwy rozmówca. – Ale ogólnie, skoro już o tym mowa, kogo szukasz?

- Chrisa Cornella. Wiesz, taki wieśniak co lubi drzeć mordę.

- Wiem, kto to – obruszył się, jakbym oskarżyła go o to, że nie zna nawet linii basu do Smoke On The Water i spojrzał na mnie spod ronda kapelutka, który był tak obrzydliwie różowy i brudny, że aż chciało się wymiotować. – Dziewczyna?

- Nic ci do tego!

- Dobra, dobra! – Podniósł ręce w obronnym geście. – Jak tak, to ma facet szczęście. Daj rękę.

Puściłam tę głupią uwagę mimo uszu i wyciągnęłam dłoń. Chłopak odsłonił mi wewnętrzną część nadgarstka i przybił pieczątkę.

- Jakby co, nic o tym nie wiem. Słyszysz? – spytał na odchodnym, a ja tylko uśmiechnęłam się zadowolona i poszłam w głąb w stronę widocznej już sceny. Odgarnęłam opadające na twarz loki, rozglądając się na boki. Nie byłam w nastroju do szaleństwa - w pracy miałam go aż nad to. Postawiłam sobie za cel znalezienie Chrisa, odebranie kluczy i walnięcie się na łóżko. Chciałam w końcu przespać spokojnie całą noc.

Nagle poczułam mocne pchnięcie gdzieś z prawej. Atakują, sierżancie!           

- Hej no! – krzyknęłam, automatycznie odpychając wielkiego bawoła na bok.

- Wybacz, mała. Nie chciałem. To ten debil… - zaczął się tłumaczyć chłopak, ale gdy na mnie spojrzał, urwał. Ah! Kolejny seattlowski gostek. Czy tu wszyscy noszą te same stare swetry? Spojrzałam na niego jeszcze raz. Wyglądał znajomo, ale tutaj wszyscy wyglądali podobnie. Chociaż mogłam go kiedyś widzieć w pracy. A więc ogólna, szybka charakterystyka:

1. Czarno-niebieski beret odwrócony daszkiem do tyłu.

2. Bródka.

3. Proste włosy proszące się o umycie.

Podsumowując: niezły, ale nie mogłam się zatrzymywać, żeby podziwiać tutejszych meneli.

- Nic się nie stało. – Uśmiechnęłam się krzywo i wyminęłam go, nie zwracając już na niego uwagi. Musiałam przecież znaleźć Chrisa! I Janet, która chuj wie, gdzie była. Po dziesięciu minutach chodzenia, stanęłam w miejscu i rozejrzałam się za niedawno spotkanym bawołem. Właściwie mogłam zagadać tego wielkoluda, czy gdzieś nie widział Cornella. Na pewno się znali. Mało kto był tutaj anonimowy. No, może tylko ja w tym momencie. 

***

Obeszłam już chyba trzy razy cały The Off Ramp i nic. Szczerze zaczęłam już wątpić, że Chris w ogóle tam był. Przeczesałam włosy palcami, odrzucając je do tyłu i westchnęłam. Zrezygnowana oparłam się o ścianę. Nie do końca tak sobie wyobrażałam ten wieczór. Dobra, jak go nie znajdę, to pójdę pod mieszkanie i na niego poczekam. No, bo co innego mi pozostaje? Postałam jeszcze parę minut. I dopiero wtedy poczułam jak bardzo byłam wykończona. Praca w barze nie była skomplikowana. Tu robisz drinki, tam bierzesz pieniądze, oddajesz resztę, sprzątasz stoliki i butelki z podłogi. Lubiłam to robić, bo praktycznie non stop stałam za barem. Mogłam pogadać z ludźmi i posłuchać koncertów. Ale kiedyś musiałam odczuć skutki tego nocnego życia.

Roztarłam twarz i zrezygnowana poszukiwaniami skierowałam się do wyjścia. Już mijałam mojego przyćpanego kolegę, gdy w drugim rogu mignęły mi znajome włosy. Zaraz, zaraz. Chris?! Nie. A może… Nie! To musi być on! Bez zastanowienia skierowałam się w tamtą stronę. Zmęczenie zniknęło momentalnie. Błagam cię, nie ruszaj się stamtąd!, myślałam, co chwila wyciągając szyję, by namierzyć brązowe loki. Nie było to trudne, bo większość ludzi w klubie była niższa od Cornella. Potrąciłam, a właściwie stratowałam, ostatnich dzielących nas ludzi i w końcu stanęłam na drugim końcu The Off Ramp. Tak! Stał tyłem do mnie i gadał z jakimiś chłopakami, stojąc w kółku. Był tam też Matt Cameron. Ha! Matthew! Z nim wypiłam swoje pierwsze piwo w tym mieście. U niego na kanapie spędziłam też bite trzy tygodnie, zanim znalazłam pracę i mogłam wynająć mieszkanie w kamienicy. Był perkusistą w zespole Cornella. Gdy pierwszy raz przyjechałam do Seattle od razu zauważyłam, że są tu muzycy, którzy ściśle współpracują, by stworzyć własny świat inspiracji, świat kapel i wspólnoty. Dziwiło mnie to, bo różniło się to diametralnie od miejsca, z którego przyjechałam i muzyki, której słuchałam. Tę muzykę tworzyli chłopacy, którzy nigdzie się stamtąd nie ruszali. Mieli dużo czasu na granie i dużo czasu na słuchanie. Kto jeszcze tam był? Patrzyłam dalej. No, wiedziałam! Stał ten gigant, który na mnie wpadł zaraz na początku! Cholera! Ale się sfrajerzyłam. Trzeba go było zapytać! Reszty nie poznałam lub po prostu nie znałam.

Na złość jemu i sobie postanowiłam nieco się ponaprzykrzać. Zarzuciłam włosy na twarz, roztrzepałam je i przewiesiłam torbę przez ramię. Ruszyłam w ich stronę chwiejnym krokiem. Na pewno wyglądałam jak pierwsza lepsza pani spod czerwonej latarni. Zresztą praktycznie wszyscy tu uważali mnie za taką. 

        - Bo tu nikt nie nosi lateksu, skórzanych spodni, szortów, które wyglądają jak majtki czy koszulek zespołów z LA. Nikt nie tapiruje włosów ani się nie maluje - wyjaśniła mi pewnego dnia Janet. Trudno. Nie miałam zamiaru zmieniać się w drwala, chociaż zakupiłam flanelę w miejscowym lumpeksie.

- …nie są źli, ale Cliff powinien popracować na partiami gitary.

Jak zwykle. Rozmawiali o muzyce, no, bo przecież o czym innym?! Już miałam zaczynać się naprzykrzać, gdy znowu ktoś mnie popchnął i nie wytrzymałam:

- Kurwa! - wrzasnęłam, czując czyjś łokieć pod żebrami. Ucisk zniknął tak szybko jak się pojawił, ale jeszcze zdążyłam zdzielić jakiegoś obszczańca w twarz. Odwróciłam się całą nabuzowana. Myślałam, że nikt nie słyszał mojej reakcji. Jak zwykle się myliłam. Nagle wszyscy zamilkli. Spojrzałam spod włosów – ludzie gapili się na mnie jak na idiotkę. Odchrząknęłam.

- Ang? Co ty tu robisz? - spytał Chris. Nie krył zdziwienia moją obecnością. 

        - Jestem tu, by odebrać swoją własność, złodzieju. Oddawaj klucze - rzuciłam, ale zanim się zorientowałam, już byłam tulona przez Cornella. Tak. Też było mi miło go widzieć. Pachniał jak zawsze. Intensywnie, ale nie ostro. Męsko i chrisowo. Poklepałam go po plecach. Początkowo niepewnie, ale po chwili zrobiło się niezręcznie i zaczęła wyplątywać się z uścisku.

- Stary, kto to jest? – słyszałam za sobą.

Chris puścił mnie, lekko przy tym odsuwając. Wskazał na mnie dłonią i wyglądało jakby chciał coś powiedzieć. W końcu nic nie wymyślił, więc powtórzył swoje pytanie, ale ze zdwojoną siłą.

- Kurdę, Ang! Skąd żeś się tu wytrzasnęła?!

- Miałam dziś wrócić normalnie do domu, ale nie mam kluczy. Zapomniałeś? – spytałam z udawanym wyrzutem.

- Właśnie miałem wysyłać Matta do ciebie. Prawda?

Tu Chris spojrzał na Camerona, który wlepiał we mnie gały. Patrzył jakbym ubrała się jak jakaś dziwka. Popatrzyłam po sobie. Wyglądałam normalnie. Zawsze chodziłam tak do pracy, więc nie miałam pojęcia skąd u niego ten dziwny wzrok. Wszędzie walały się butelki po piwie, więc mógł być lekko wstawiony. Normalka. 

- Trochę włosy ci urosły, odkąd żeśmy się widzieli w ostatnim miesiącu. – Podeszłam i potarmosiłam jego blond kosmyki.

Matt stał dalej z rozdziawioną buzią i tylko brakowało, żeby przyleciał jakiś ptak i założył tam gniazdo, myśląc, że to dziupla. Jednak zaraz znowu Chris mnie zagarnął ramieniem.

- No, Ang. Przedstawię ci resztę chłopaków. Nie miałaś jeszcze zaszczytu poznać gitarzysty i basisty Mother Love Bone Proszę tutaj... Ludzie rocka wszelkiego gatunku. Przez ostatni rok praktycznie nie wychodzili z domu, męcząc się z pisaniem nowych kawałków, ale teraz zmartwychwstali – powiedział i pokazał szlachetnym gestem swoich rozmówców.

- Jeff Ament – rzucił Cornell, wskazując na wielkoluda, który wpadł na mnie na początku.  - Bas. 

Chłopak kiwnął mi głową. Byłam na ich koncercie w The Central Tavern. Każdy w tym mieście był związany z muzyką. Co powodowało, że tysiące chłopców o twarzach aniołów przyjeżdżało do tego miasta i wydawało zaskórniaki na wzmacniacze Marshalla? Prawda jednak była też taka, że w Seattle zawsze była świetna scena.

Ktoś rzucił jakąś uwagę, Matt się roześmiał, ale nie usłyszałam jej treści. W tle darł się wokalista. Cud, że jeszcze nie ogłuchłam.

- Stone! Nie gap się tak.

- Stone? To ma być imię? - spytałam niedyskretnie, szukając właściciela tego pięknego miana. No, dobra. Słyszałam już gorsze, więc nie zdziwiło mnie to, aż tak. Przeniosłam wzrok na stojącego z boku chłopaka. Tylko jego jeszcze nie znałam. Wyglądał dość niepozornie. Patrzył na mnie swoimi wielkimi oczyma. Miał długie brązowe włosy związane w kitek, na to chustkę i jeszcze czapkę z daszkiem. Jak każdy mieszkaniec Seattle nosił stary żółty sweter. Gdy zorientował się, że na niego patrzę, uśmiechnął się nieśmiało, a ja nie mogłam się nie roześmiać. Chłopak centralnie się speszył moją obecnością. 
 
- Stone Gossard. Gitara - rzucił zakłopotany. - A ty jesteś...?

- Sądzę, że mielibyśmy ze Stonem cholernie słodkie dziecko - wtrącił Cornell. Zignorowałam go.

Już miałam odpowiedzieć, gdy Cornell wpadł na pomysł konkursu. Stone miał zgadywać, kim jestem. Według niego miała to być genialna zabawa. Machnęłam na to ręką, bo nie miałam siły tłumaczyć mu, żeby w końcu oddał mi klucze. Podczas gdy Gossard cały czas główkował się nad tym kim jestem, Chris ogarnął mnie ramieniem i wyszliśmy z The Off Ramp. Obok Matt i Jeff z Gossardem. Janet została w środku. Zostawiłam jeszcze przed wyjściem  dla niej wiadomość u barmana, żeby się nie martwiła. Obiecał, że przekaże. Pewnie już się spotkała z Cliffem... Zresztą i tak pewnie nie zauważyła, że mnie tam nie było.

Wyszliśmy. Nagle usłyszałam głośny śmiech Matta i Jeffa. Obejrzałam się przez ramię. Pokazywali sobie Gossarda palcami i wyglądali jakby się mieli zaraz posikać ze śmiechu. Stone szedł ze spuszczoną głową, twarz zakrywała mu granatowa czapka z białą gwiazdą, ale i tak widziałam, że zrobił się cały czerwony na twarzy.

- To kiedy idziemy na koncert The U-Men? Posłuchamy ich, a za tydzień oni przyjdą posłuchać nas - rzucił Cornell, ale nikt go nie słuchał.

***

Zebrało się paru kretynów, którzy razem z nami chcieli iść na plażę. Chris rozsiał wśród kumpli wieść o imprezie. Najpierw przyszedł Andy z Xaną. Oczywiście jak to Andy o mało mnie nie zgniótł ze szczęścia – biegł z drugiego końca plaży, więc wyszłam mu naprzeciw. Gdy tak pędził, zastanawiałam się czy zwolni. Jak na mnie wpadnie, to się zabijemy. Zwolni. Nie zwolnił. Wpadł na mnie z prędkością światła. Rozłożył ręce jakby chciał mnie przytulić, ale zamiast tego schylił się, złapał mnie za brzuch i poleciałam do tyłu, przypierniczając głową o piach.

- Wood – wychrypiałam, bo uderzenie było tak mocne, że straciłam na chwilę dech. Chciałam się śmiać, ale nawet tego nie mogłam, więc udałam obrażoną i wydymałam usta w grymasie niezadowolenia. Obróciłam głowę w prawo. Wiecznie zadowolona gęba z nieznikającym zacieszem wynagrodziła bolące plecy, tyłek i głowę. Andy szczerzył się choć na brwiach, nosie i ustach miał pełno piachu – wyglądał strasznie.

- Gdzie byłaś, maluchu? – zapytał. Lubiłam to jak się do mnie tak zwracał. „Maluch” przylepił się do mnie dwa tygodnie temu i nie chciał odejść. Chociaż znaliśmy się tak krótko, byliśmy niesamowicie zżyci. Spotkałam go w drodze do pracy. O mało go wtedy nie zabiłam. Bez pytania wsiadł do samochodu i zaczął mówić o swoim zespole.

- Chcę, żeby świat wiedział, że nadchodzimy, by nad nim zapanować, dać mu mnóstwo frajdy, pełen kosz rozkoszy. Wiesz o czym mówię, nie?


Pojechał ze mną, aż do Ok Hotel i tam został. Miał w sobie wrodzoną swobodę, a w ruchach przypominał kota.  Blondyn był wokalistą Mother Love Bone. Pamiętałam ich koncert. Było tam jakieś dwadzieścia pięć osób, a zagrali jak przy pełnym stadionie. Andy krzyknął w pewnym momencie 'Do wszystkich osób z tyłu!'. A facet stał w drzwiach.

- Chcę grać na stadionach - mówił, patrząc jak myję naczynia w klubie. Od naszego pierwszego spotkania praktycznie codziennie zostawał po zamknięciu, by ze mną porozmawiać. - Kto jest zainteresowany? Warrant, na przykład. Co, do cholery?! Trasa z grupą Warrant. Więc gramy w salach.

- Nie chciałbyś występować przed setkami albo tysiącami ludzi?

- Nie. Kluby mi wystarczają. To łatwa publiczność. Mogę powiedzieć cokolwiek. Możesz powiedzieć: 'Wasze matki brzydko pachną!'. A oni: 'Tak! Tak!'.

Byli tacy ludzie, których po prostu kochałam i zrobiłabym dla nich wszystko. On był taką osobą.

- On to się nigdy nie zmieni. – Podeszła do mnie śliczna uśmiechnięta dziewczyna i pomogła wstać. Xana była cała szczęśliwa i gdy tylko stanęłam na nogi, zaczęłyśmy się ściskać, skakać i piszczeć, aż dołączyli się jeszcze Gilmore i McCready, którzy przyszli razem ze swoimi dziewczynami. Xana pracowała razem ze mną w Ok Hotel, ale na dziennej zmianie. Parę razy przyszła na zastępstwo nocą, ale to wystarczyło, żebyśmy się polubiły.

W końcu padłyśmy na piasek i gapiłyśmy się w niebo.

- Cieszę się, że przyszłaś. – Usłyszałam cichy szept Xany, gdy leżałyśmy wykończone na brzuchach i patrzyłyśmy jak chłopacy bawią się w rozpalanie ogniska.

- Chociaż ty jedna – uśmiechnęłam się, przekładając między palcami urwane źdźbło trawy. Poczułam jak palce zaczynają mi się kleić od soku. Podniosłam głowę znad mojego aktualnego zajęcia i przejechałam wzrokiem po wszystkich – zaczynając od Chrisa na Cameronie kończąc. Nie sądziłam, że będzie mi tak cholernie brakowało rodziny, którą w pewnym sensie tworzyliśmy. Nikomu o tym nie mówiłam, ale jak wyjeżdżałam z domu, czułam się jakbym zostawiła tam jeden ze swoich organów. Nie mogłam bez niego normalnie funkcjonować. Jednak miałam nadzieję, że to się zmieni. I to szybko.

- Daj spokój! – Xana szturchnęła mnie łokciem. – Oni też się cieszą, że w końcu mogłaś wyjść gdzieś z nami. Ale się do tego nie przyznają. To przecież faceci – dodała po chwili.

Jeszcze raz na nich spojrzałam. Śmiali się, podkładali sobie świnie. Wieczne dzieci. Obróciłam się na plecy, prawą rękę położyłam na brzuchu, a lewą podłożyłam pod głowę. Zamknęłam oczy. Boże. Jak dobrze, że tu jestem. Dziękuję. Może w końcu znalazłam swoje miejsce na świecie?

Usłyszałam szuranie piasku, gdy Xana przysunęła się bliżej.

- A w ogóle to… - zaczęła poważnie, ale urwała, bo ktoś stanął nad nami i usłyszałam głos Stone’a

- Nie chcę przerywać tej gorącej kobiecej dyskusji, ale ognisko już rozpalone, więc chodźcie.

Miał ogromne oczy. Wiecznie zdziwione, a sam ich właściciel wyglądał na nieśmiałego gościa, choć pewnie się myliłam. Uśmiechnęłam się do niego na znak, że zrozumiałyśmy i za chwilę przyjdziemy. Chyba nadal wstydził się tego, że nie wiedział kim jestem, bo unikał mojego spojrzenia. Gdy Stone się oddalił, odprowadziłam go wzrokiem i spojrzałam wolno na Xanę.

- Co mówiłaś?

Zaśmiała się tylko i odmruknęła, wstając:

- Zapomniałam. Ale pewnie później w odpowiednim czasie sobie przypomnę. Bo to były tylko moje głupie myśli.

Patrzyłam jak otrzepuje swoje długie ciemne fale z piasku. Xana była po prostu idealna. Pełne, różowe usta, brązowe duże oczy skryte pod regularnymi brwiami. Twarz miała pociągłą – tak ładnie, a nie jakiś wielki owal, zgrabne nogi, chude ręce. No, nic tylko zazdrościć. Nie dziwiłam się, że Andy praktycznie nie odchodził od niej na krok. Patrząc na nią, zauważałam coraz więcej wad swojego ciała. Szkoda, że nie można złożyć go do reklamacji. Skrzywiłam się.

- Wmawiasz sobie. Jesteś szczupła, wysoka i popierdolona – powiedziała mi kiedyś. Nigdy nie wierzyłam ludziom, którzy coś o mnie mówili. Zwłaszcza jeśli było to coś dobrego. I tak mi zostało. Fakt. Były takie chwile, że nie chciałam się zamienić z nikim, ale było ich bardzo mało.

Coś otoczyło moje ramiona, poczułam ciągnięcie do przodu i po chwili ciepło, bijące od klatki piersiowej na twarzy. Pozwoliłam się tulić, a myślami byłam daleko od plaży, na której ognisko wesoło trzaskało, a dokoła niego odbywał się chory rytuał.

- Wiesz, Cameron – mruknęłam z twarzą wtuloną w kurtkę. – Cieszę się, że tu jestem. Ale oddaj już klucze.

- No, ja też się cieszę. A kluczy to nie mam – odpowiedział mi jakiś inny męski głos. To nie był Matt!

Zaskoczona podniosłam oczy, by spojrzeć na uśmiechniętą twarz Cornella. Patrzył się na mnie, a ja szybko się schyliłam, by nie zobaczył mojej głupiej miny, która wyglądała jak przykładowy WTF. Matt stał po przeciwnej stronie ogniska i wcale nie interesował się tym co się działo z jego przyjaciółką, czyli ze mną. Właściwie nigdy nie wchodziliśmy sobie w paradę jeśli chodziło o sprawy damsko-męskie, ale zawsze rozmawialiśmy ze sobą, gdy tylko mieliśmy choć cień wątpliwości co do partnera drugiego z nas. No w sumie tyczyło się to tylko Matta, bo od przyjazdu z nikim nie byłam ani nie miałam zamiaru.

A teraz zrobiło mi się i przyjemnie i przykro. To pierwsze dlatego, że Chris był ciepły i nie musiałam jak chora obracać się dokoła ogniska, żeby i ręce i tyłek mi nie zmarzły. No, a przykro, bo mój najlepszy kumpel nie zainterweniował chociażby uśmiechem do całej tej sytuacji. A może teraz to tu normalne, że nikt na nic nie reaguje? Wtuliłam twarz w pierś Cornella i grzałam zimne policzki. A co tam. Czułam jak jego ramiona oplotły mnie za plecami. Było mi dobrze. Czy to możliwe żeby aż tak cieszyli się, że w końcu urwałam się z pracy? Myślenie sprawiło, że zaczęła boleć mnie głowa. Idiotka! Jesteś tu po to, żeby się cieszyć, a nie myśleć! Fakt. Moje wewnętrzne „ja” miało rację. Zrobiłam to co chciałam, czyli przytuliłam się do Chrisa i popatrzyłam na niego, uśmiechając się najpiękniej jak potrafiłam.

Cornell miał w sobie to coś. Nie był specjalnie w moim stylu, chociaż miał w sobie to coś. Patrzył na mnie z góry. Odwzajemnił uśmiech. Skończyłam go przytulać i na tyle ile pozwalała mi ‘rama’ z jego rąk, obróciłam się twarzą do ogniska.

- Pierwszą osobą, do której zadzwoniłem z pytaniem czy ze mną zamieszka był Stone Gossard. - Cornell schylił się i mówił mi do ucha, wskazując chłopaka. - Mieszka z rodzicami. Odebrał wtedy telefon i powiedział: 'Tak, nie, jestem zadowolony. Nie chcę się teraz przeprowadzać'. A mieszka z rodzicami, więc pomyślałem, że to trochę dziwne.

- Po co mi to w ogóle mówisz? - spytałam, nie rozumiejąc sensu jego wypowiedzi. 

- Bo gdyby nie ten telefon, nie poznałbym Andy'ego.

Instynktownie spojrzałam na Wooda. Chris i Andy byli bardzo zżyci. Szczególnie po odwyku tego ostatniego. Zmarszczyłam brwi. Nie chciałam o tym myśleć, więc w milczeniu wpatrywałam się w ognisko.

Ogień buchał już niemal na dwa metry, oświetlając twarze wszystkich, którzy się tam zebrali. Brakowało tylko Layne’a, ale Matt mi mówił, że znowu jest na odwyku. Skrzywiłam się tylko. Nie chciałam tego komentować. Nikt nie chciał, więc nie poruszaliśmy tematu. Właściwie rozmawialiśmy głównie o muzyce, o to jakie kto ma ciężkie warunki do grania, szuka inspiracji czy nie ma sprzętu. Jednak ktoś przywiózł radio i puścił lokalną stację na cały regulator. Wszyscy od razu się zamknęli, a ci, którzy jeszcze mieli coś do powiedzenia, zostali zagłuszeni przez T.Rex ze swoim Get It On.