sobota, 27 lipca 2013

..::18::..

             Perry głosi:
Jeśli ktoś się jeszcze nie połapał, to przebieg koncertów, setlista i wypowiedzi są prawdziwe. 
Postaram się w miarę możliwości zamieszczać więcej taki gadżetów, 
jeśli będzie tego wymagało opowiadanie i jego fabuła. No, dobra. 
Perry nie ma dziś nastroju.




            Moment czystej błogości został mi brutalnie przerwany. Poczułam okropne mokre zimno, które zacięło mnie całkowicie.

           - No, dziwki, wstawać! – drą się wszyscy w kierunku moim i leżącego obok Rudego.

            Jeszcze do końca nie kontaktuję. Rudy wstał i pobiegł z pięściami do trzymającego wiadro Popcorna. Wypieprzył się na pysk jeszcze w autobusie, a ja patrzyłam przez okno jak kretyńsko próbuje złapać Steva. Zasnęliśmy, przespaliśmy większość dnia.  Obudzili nas na przystanku. Wstałam, w ciszy wyszłam z autobusu. Chwila oddechu.

            Godzina siódma, wieczór. Słońce powoli zachodzi, najmłodsze pokraki powoli wracają do domów, Rudy wychodzi z toalety i po drodze zapina rozporek.

            - Mogłeś chociaż ręce umyć, ohydo.

            Patrzy się na mnie spode łba, chwilę stoi i… otwierając te swoje pełne bakterii łapska, biegnie prosto na mnie. Szybko biegnę – EWAKUACJA. I gówno z tego wyszło. Złapał mnie w tali i wszystkie pierwotniaki zakładały rodziny na moim brzuszku.

            Slash i Izzy wracają z mini-zakupów, cali obładowani tanim żarciem i różnego rodzaju substancjami płynnymi. Znaczy noc szykuje się ciekawie.

            - Daleko jeszcze? – pytam od razu po wejściu do autobusu, nie czułam się za dobrze.

            - Dziewczę, jedziemy dopiero osiem godzin, w najlepszym wypadku zostaje nam jeszcze cztery. Powroty są najtrudniejsze.

            Odpowiedź Alana mnie dobiła, w całości. Czułam się źle, autobus się trząsł a ja razem z nim.

            - Macie coś na jakieś bóle głowy… na rozluźnienie?

            - Na rozluźnienie… – Alan grzebie w portfelu. – To ja mam to!

Malutka paczuszka, a w środku biały proszek.  Nie znał mnie i Agaty, nie znał naszej sytuacji. Wszyscy spojrzeli na niego grobowym wzrokiem. Widziałam jak Agata wpiła wzrok w woreczek. Żrenice momentalnie jej się powiększyły. Nie skłamię, chciałabym, ale nie po to znosiłam tyle trudu żeby dać sobie z tym spokój, żeby teraz znowu zacząć. Chciałam wyciągnąć rękę, ale przypominały mi się prace społeczne. Na pełnym głodzie. Ból. Wymioty co chwilę. Piekiełko.
 
- Ciasto chcesz upiec?

Chyba nie skumał mojego czerstwego żartu, zmierzył mnie jak nikt wcześniej.

- Lepiej to schowaj, my tu ciasta z takiej mąki nie lubimy.

Zaśmiał się, ale widząc moją poważną minę, ucichł. Mierzył mnie jak psychola w dalszym ciągu, nie dziwne, czyściutka koka czekająca tylko aż trafi do mnie i zadziała na mój rozum leży tuż przede mną, a ja tak po prostu się opieram. Kurwa, jestem z siebie dumna, Jestem Czysta.

Alan schował małe ustrojstwo z powrotem do portfela. Uśmiecham się do Agaty jak najszerzej potrafię. Odpowiada nikło tym samym, jest zadowolona tym co zrobiłam. Czytam to z jej twarzy.

 Pierdole. Idę spać. Jutro Street Sceene.

***

Jeszcze trochę nam zostało do tej mieścinki na M. Dokładnie nie pamiętam co się działo w trakcie jazdy, ale widok kokainy wciąż mnie prześladuje. Przypomina mi się Alan z działkami. Kurwa, jak mnie ssało! Jednak Duff mocno mnie przytulił i nie pozwolił patrzeć. Wiedział o co chodzi… Nawet Steven rzucił mi znaczące spojrzenie i pogłaskał po ramieniu. Natalia była jednak silniejsza ode mnie. Myślałam, że wpieprzy to Alanowi do gardła na miejscu. Ja za to już widziałam siebie na odpływie. Cudne uczucie lekkości. Rozwalona gdzieś. Być może nawet z nieznany kolesiem…

Przecież seks jak jesteś naćpany to jedno i to samo niezależnie, z kim.

Zamknęłam oczy. Mocno! Padłam w ramiona Duffa i zasnęłam, czując jak jego klatka piersiowa podnosi się i opada. Śniła mi się ONA! Piękna pani w białej sukni. Miała welon ze śniegu i delikatne buty. Była piękna. Dopóki nie zobaczyłam jej czerwonych oczu. Krwawiła z nich, a krople krwi upodobniały się do łez. Z ust zaczęły wychodzić…

***

- O, mój Boże! Gruns N’ Stones będą jutro grać! Będą na Scene Street!

Mijam grupkę dziewczyn. Co to znowu za zespół? Nie znam chyba... Bitch, please… Chcę wybuchnąć śmiechem. Raczej nie trudno mi się domyślić, że nie uwierzą, gdy powiem im po prostu prawdę. Dobra. Jedyne co mogę zrobić to dać upust moim emocjom. Wybucham śmiechem. Lasencje gapią się na mnie z ukosa, ale szybko zakryłam twarz dłonią, że niby to nie ja. Odwracają się i kontynuują rozmowę.

- A widziałyście wokalistę?

- Nie! Lepiej w ogóle weź popatrz na gitarzystę! Ten to jest dopiero…

- Czekam na Poison i Bobby Dalla.

- Nie, ja czekam na basistę Stonesów!

Nie, kurwa na starą perkusisty i jeszcze chuj wie, kogo! Siedzę, jeszcze przypatrując się grupce przez parę dobrych chwil i w końcu nie wytrzymuję.

- Heja. Nie wiecie gdzie będą grać Garnki I Stoły? – Śmieję im się prosto w ich zdziwione mordeczki. - Nie chcę być niemiła czy coś, ale powodzenia w takim układzie. Na darmowe bzykanie to tam. – Wskazuję narożny burdel. – Za dolara zrobią wszystko. I przyjmują wszystkich. A tak w ogóle wybaczcie, ale basista i wokalista są pozajmowani. Żegnam.

Odwracam się, zarzucając włosami. Ubieram pilotki i wkładam ręce w skórę. Cóż za zabawna sytuacja. Jednak wieści szybko się rozchodzą. Szczególnie, gdy Alan zakręcił się w lokalnym radiu i nagłośni koncert. Gdy usłyszeliśmy Welcome To The Jungle myślałam, że rozwalimy autobus. Skakaliśmy i robiliśmy pogo. Ze wszystkim. Rano wróciliśmy do LA. Gdy dotarliśmy do hotelu byliśmy uchachani jak nigdy. Wzięliśmy parę pokoi, połączonych razem. Oczywiście Alan wszystko pozałatwiał wcześniej. Obrotny z niego koleś. Oczywiście nie mogliśmy tylko czekać. Do wieczora było z jakieś pięć godzin. Więc ruszyliśmy na miasto. I tak trafiłam do tej uroczej kafejki.

Wychodzę zza zakrętu i wpadam na Axla i Natalię.

- Hejka. – Uśmiecham się. Cały czas mam w głowie obraz tępych lasek. – Nie widzieliście Duffa?

Moje dwie kurewki rzucają:

- Też cię szukał. Jak mogliście się zgubić?

Śmieją się.

Fakt, wszędzie ktoś znany. A tu Slash bajeruje ze Stevem jakieś przechodzące panienki, które szybkim krokiem omijają ich z niesmakiem na twarzach, Connie stoi przy budce telefonicznej i rozmawia, Izzy pali peta, opierając się o budkę. Nie opuszcza długonogiej na metr. Zaraz, zaraz! Nie wiecie kto to Connie? No, fakt. Ominęłam parę faktów, ale  skrócę historię. Po tym jak Miłka nas opuściła, spotkaliśmy uroczą blondyneczkę, łapiącą stopa. Oczywiście wzięliśmy ją na pokład i jak się okazało była kochaną siedemnastolatką z długim stażem opiekunki do dzieci. Wszystkim się spodobała, choć Slash co chwila marudził, że jest za chuda. Rozmawiałam z nią niemal całą drogę, ale potem Duff nam przeszkodził, zabierając mnie do przodu, gdzie mogliśmy upajać się sobą. Connie musiała znaleźć towarzystwo. I znalazła. W osobie naćpanego Izzy’ego, który początkowo w ogóle nie zwracał na nią uwagi. Ale potem zaczęli rozmawiać i coś tam zaczęło się dziać.

Wracając do teraźniejszości. Widzę już mojego dryblasa. Jego trudno zgubić, ale jednak mi się to udało. No, paczcie go, jaki wesół. Banana ma na całą gębę Biegnie w moją stronę, machając na boki rękoma.

- Co ty do…?

Nie mogę powstrzymać śmiechu. Wpada na mnie z prędkością 100000000km/h!!! Cud, że jeszcze żyję!

***

20 września 1986 roku. To dziś. I chłopcy grają na Street Scene! Plakaty wiszą dosłownie wszędzie, zapowiadając wielkie wydarzenie.




Chodzą podjarani, nie mogą usiedzieć w miejscu. Chociaż od występu w Music Machine minął tydzień, wszyscy czują się jak gdyby minął jeden dzień. Przypomina mi się zapowiedź Axla o Nightrainie.

- To piosenka o tym jak jesteś nawalony. Dedykujemy go Dizzy’emu i jego ręce.

Z zamyślenia wyrywa mnie Duff, złażąc z kanapy. Przewracam się na plecy i odprowadzam go wzrokiem. Ciężka noc nie ma, co. Broniłam się jakbym nie wiadomo, co miała między nogami. Choć byliśmy nawaleni, jeszcze, co nieco kojarzyłam. Gdzie iść, z nikim nie spać i starać się nie zrzygać. No, to ostatnie mi się nie udało, bo obrzygałam jakąś dupę, potem jeszcze buty jakiegoś kolesia. Na wspomnienie gęby laski, chcę wybuchnąć śmiechem. Wielki, plastikowy i nieudany WTF?! Pamiętam też, że Steven obrzygał jakąś dziewczynę, która usiadła mu na kolanach. A potem…? Właściwie to nie wiem jak się tu dostaliśmy. Kojarzę, że gdzieś tam przewinął się Alan. Pewnie nie chciał, by jego zespół zapił się na śmierć przed koncertem. Więc pewnie to jego dom.

Wodzę wzrokiem po naszym boskim apartamencie. Z Duffem zajęliśmy kanapę, Popcorn leży przed sofą, więc patrzę na niego z góry, Slash rozwalony na fotelu, Connie i Izzy’ego nie widać, a Natalia i Axl siedzą w wannie. Widzę ich, bo drzwiczki są otwarte. Każdy znalazł sobie dogodne miejsce. Sama nie wiem jak to się stało, ale razem z Popcornem trzymamy się za rękę. Nie chce mi się wstawać. Jeszcze nie. Tuż koło drzwi widzę wielką plamę od rzygowin. Pewnie śmierdzi tu jak cholera. Takich niespodzianek pewnie jest tu więcej. O WIELE WIĘCEJ. Pod ostrzał mojego wzroku napatacza się również jakaś laska skulona w kącie pokoju. Praktycznie naga. Prócz jednej strony stanika i niby spódnicy, która już spódnicą nie jest. Nie śpi. Przeciąga się i do pokoju wchodzi Alan, a za nim chyba z piętnaście otumanionych dziewczyn i chłopaków. Podchodzi do dziewczyny, daje jej jakąś starą koszulę i wyprowadza całą tę zbieraninę. 

Właściwie dobrze, że nie pamiętam wieczoru.

Zjeżdżam ręką w dół i zaczynam bawić się włosami Popcorna. Drugą ciągle mam splecioną z dłonią Adlera. Śmiesznie wygląda. Wkładam mu jego włosy do nosa, na co ten odruchowo klepie się w twarz. Zagłuszam śmiech, wciskając twarz w kanapę i bawię się dalej. Steve wali się w plapę jeszcze z sześć razy, zanim przewraca się na drugi bok.

- Ej! – Jestem oburzona jego postawą. Baw się ze mną!

Nie mam zabawy, więc chcąc nie chcąc, wstaję. Wstaję, a właściwie zwlekam się. Gdy przekładam nogi, zjeżdżam praktycznie na Stevena. Na szczęście mocno śpi i jest objęty przez alkoholowo-dragowe sny. Oczywiście nie brakuje w nich orgii niemal jak na Wielkie Dionizje.

- Chodź tu, kochanie – majaczy przez sen, łapiąc mnie w pół. Jednak udaje mi się wyswobodzić. Wstaję jednak o mało, co nie przewracając się ponownie. Wycieram twarz i patrzę na wiszący na ścianie zegar. Wpół do dwunastej. Oczywiście rano.

Słyszę słabe dudnienie. No, tak. Już wiadomo, dokąd poszedł Duff. Nie znam domu, więc po prostu podążam za dźwiękiem. Niemal jak w jakimś horrorze. Główna bohaterka budzi się w nieznanym domu. Pusto, ale nagle słyszy jakby tam-tamy spod ziemi. Idzie w ich stronę. Zagląda do pomieszczenia na wpół otwartego. Oczywiście nie zważa na napis „Sala prób” i nagle jakiś wielki basista zestrzela ją swoim basem i dopija, odgryzając głowę.

Cóż, nie do końca, bo Duff nawet nie zauważa jak wchodzę. Gra dalej. Teraz zostawił bas i przechodzi do perkusji. Dopiero, gdy zaczyna grać, widzi mnie.

- O, cześć. – Uśmiecha się. Ma taki pocieszny ten uśmiech.

- Dzień dobry – odpowiadam, stojąc w drzwiach z rękoma splecionymi z tyłu. Rozglądam się po salce. Ładnie. Prosto.

– Mogę? – pytam idiotycznie, wskazując Fendera.

- Cały twój. Dawaj.

Chwilę patrzy na mnie jak biorę basa i przewieszam sobie przez ramię. Kiedy to było, gdy stałam w sali prób z jakimkolwiek instrumentem w rękach? 

- Wiesz, że jeszcze nigdy nie słuchałem jak grasz?

- No, wiesz. Jesteśmy razem jakieś… – Szacuję w myślach. – …trzynaście dni. No, nie do końca – poprawiam się. – Jedenaście, bo pierwsze dwa były takie bardziej inne.

- Czyli dziewiątego września pierwszy raz cię miałem. – Śmieje się złowieszczo, ale też jakoś tak ładnie, że palę się ze wstydu. Niby nie dając po sobie poznać tego, co czuję, pytam się, zarzucając włosy na twarz:

- To, co gramy?

Duff jak gdyby nie wiedział, co się stało, odpowiada:

- Co powiesz na Child In Time?

- Hehe nie popiszemy się tu, ale dobra. Dawaj!

Granie z kimś jest jak uprawianie seksu. Poznawanie się z zupełnie innej strony, możesz być oblechem, a grać na gitarze, biegać po niej palcami, tak jakbyś penetrował kobiecość, stojącej z boku seksownej blondynki z długimi nogami. A jeszcze wspanialej, gdy osoba, którą kochasz jest tuż obok i robicie to wspólnie. Nie potrzeba słów. Tylko muzyka. Znasz melodię i łączysz się z innymi. No czy teraz nie jest to istną orgią?

Rozkręcamy się. Wpadam jak zwykle w trans i bujam się lekko zgarbiona. Macham do tego głową na boki. Raz wolno, a potem szybkie kółko głową. W myślach słyszę już solówkę i nie wytrzymuję. Choć na basie nie ma jako takiego popisu, gram coraz szybciej, a Duff próbuje gonić mnie perkusją. Serce mi wali w rytm uderzeń stopy w bas. W końcu jednak nie wytrzymuję. Szybko ściągam bas i biorę Les Paula, stojącego obok. Teraz mogę grać szybciej. Perka nie jest gorsza i Duff wali trochę bardziej nieudolną solówkę niż Popcorn, ale i tak mnie zadziwia. Zawsze, gdy siadałam za bębnami nic prócz bum cyk cyk nie umiałam zagrać. Czuję dreszcze, jakie za każdym razem dostawałam przy zajebistej grze. Oczywiście każda gra jest zajebista, ale dreszcze były miernikiem tej zajebistości. Dooooobra. Teraz pora na improwizorkę. Gram po jednym, po chwili po dwa, trzy i cztery dźwięki naraz. Wychodzi nawet całkiem nieźle. Duff to wyczuwa i też coś tam bębni. Czy to nie jest boskie?

Wow. Sambora. Pamiętasz jeszcze jak się  gra?

Podchodzę do perkusji i gram Eruption Halenów, którego nauczyłam się wieki temu, jednak po chwili zaczynam We Are The Metalheads. Coś tam podśpiewuję, bo mikrofon jest włączony. Nienawidzę siebie słuchać, ale co tam. Gdy zaczynam szeptać „We don’t wanna live in your Word”, Duff zaczyna grać na talerzach i odpływam. Ale gdy znowu powinnam wyć refren, Duff nagle rzuca pałeczki w górę, wstaje i podchodzi do mnie. Ja tam gram i śpiewam dalej jakbym tego nie zauważyła, choć w środku wybucham śmiechem. Duff podchodzi i zabiera mi mikrofon.

- Ej!

Potem chce zabrać gitarę, ale przytulam ją do siebie najmocniej jak potrafię. To na nic, bo Duff z łatwością wyjmuje mi Gibsona z rąk. Gdy już wszystko odłożył, podchodzi do mnie tak, blisko, że stykamy się całą przednią częścią ciał. Patrzy na mnie z góry, a ja czuję jak palę buraka. Nie wiem, czemu. Tak po prostu.

- Nie patrz tak na mnie.

- Jak?

- Bardzo dobrze wiesz, o co mi chodzi. – Śmieję się.

Jednak oczywiście ten blondas, wie tylko jedno. Dostaję mokrego całusa. Duff zjeżdża ustami po mojej szyi. Krzywię się. Nie mam dziś ochoty. Nie moglibyśmy grać dalej? Ostatnie dwa dni były wspaniałe. Spędzaliśmy ze sobą praktycznie każdą chwilę i nie potrzebowaliśmy seksu, żeby czuć się ze sobą dobrze. Po prostu zaczynamy wpadać w rutynę. Nie tego właśnie chcę. 

-  Przestań - szepczę.

Po chwili Duff mnie odsuwa. Nie ma zbyt zadowolonej miny. Wygląda wręcz na obrażonego.

- Co z tobą jest nie tak? – pyta.

Szczena mi opada. Nie wiem, co odpowiedzieć. Próbuję szukać jakiegoś wsparcia, więc wodzę wzrokiem po całym pomieszczeniu. Nic. Przenoszę w końcu wzrok na Duffa, ale w jego oczach nie ma nic prócz odtrącenia. No, kurwa! Co się tu dzieje, do cholery?!

- Raz nie schodzisz ze mnie i właściwie nie robiłabyś nic poza pieprzeniem, a po chwili wkurwiasz się, gdy choćby cię tam dotknę. Jesteś dzika i chętna czy to tylko na pokaz?! – Jest wkurwiony.

Tym bardziej nie wiem, co zrobić. Wkurwiony, ale o co? O to, że czasami przesadza?! Ja pierdole… Jak o to, to się ogarnij!

- Ty tak na poważnie?

- Czy ty w ogóle chcesz ze mną być?

- Co ci odbiło, kurwa, że się czepiasz teraz?!

Wkurwiłam się, bo kurdę strzela jakieś fochy jak baba!

- Chcę po prostu wiedzieć czy to tylko zabawa czy coś poważniejszego! Bo od jakiegoś czasu zastanawiam się czy kiedy jestem w tobie, w ogóle jesteś tam ze mną? I czy kiedy się obudzę, jeszcze będziesz obok. A może uważasz mnie za jakąś rozrywkę? Albo debila, który będzie skakał dokoła ciebie i przyklaskiwał na każdą zachciankę? To wybacz, ale trafiłaś na kogoś innego. Jestem spłukany i do kurwy nędzy nie potrafię cię zrozumieć!

- Co ty kurwa odpierdalasz?! Dałam ci w ogóle podstawy, żebyś tak mnie oskarżał?! W dodatku nie jestem jakąś szmacianą lalką, która będzie rozkładała nogi za każdym razem, gdy tego chce jej pan! Myślałam, że chociaż w jakiej części mnie znasz, ale wychodzi na to, że od początku zależało ci tylko na jednym! Jak wszystkim kurwa w tym pierdolonym mieście!

Nie wygląda to dobrze. KURWA, NIE WYGLĄDA!

- A może sobie znalazłaś jakiegoś innego frajera, co?

- Wiesz jak to brzmi?! To jest idiotyczne! Naćpałeś się czegoś?!

- A może jednak?! Ale nawet nie zaprzeczasz? To kto to? Slash? Steven? Kurwa, Keifer?

Nie wiem, co odpowiedzieć. Wiem, że to niemożliwe, żeby Duff wiedział o tym co się działo w barze. Nikomu nic nie mówiłam, a raczej tego domyśleć się wcale nie jest tak łatwo. I Slash. On, by mu nie powiedział… Obiecał mi, że będzie siedział cicho. Ale nie jestem już tego taka pewna…

- Co, zabrakło ci kłamstw?

- Pierdol się.

- Wiesz, czasem się zastanawiam kto tu kogo pierdoli.

- Dobra! – drę się już mega wkurwiona. – Może jednak pójdę do Slasha i pozwolę mu kontynuować to, co zaczął! Było niesamowicie dobrze! A w ogóle kto tu ma prawo do wahania nastrojów?! Przypominam ci, że z naszej dwójki tylko ja mam ciotę! Pierdol się!

Wygląda jakbym go uderzyła w twarz. Duff chyba nic nie wiedział o Slashu. Aż do teraz. Super. Gratuluję, pani! Wygrała pani konkurs na największą sukę! Ale nie ma to już teraz znaczenia. 

- Kurwa! – Duff rozwala perkusję, wywracając wszystko.

Gotuję się wewnątrz! Mam dosyć tego miejsca i ludzi, którzy tu są! Dosyć! Ubieram skórę, którą zrzuciłam i kieruję się do wyjścia.

- Ej! A ty gdzie idziesz?! – Duff zastępuje mi drogę. Jednym  mocnym ruchem, odpycham go od siebie. Raczej się tego nie spodziewał, bo traci równowagę i uderza plecami o drzwi. – O co ci, kurwa teraz chodzi?!

Wychodzę z salki. Idę tam, gdzie powinno być wyjście. Nie myślę. Po prostu wiem, że muszę stąd wyjść. Jakoś.

- Wracaj tu! Kurwa!

Szybkim krokiem opuszczam dom i skręcam w lewo. Chyba Duff za mną pobiegł czy coś tam zrobił, ale się nie odwracam. Przyspieszam jeszcze bardziej i znikam za następnym rogiem. Boli. I to cholernie, ale będzie boleć jeszcze bardziej, gdybym została. Axl dobrze będzie traktował Natalię. Jakimś dziwnym sposobem potrafi nad nim zapanować. Wiem to. Więc muszę zniknąć… Jednak nie potrafię pozbyć się obrazu Duffa.

Potrząsam głową.

Nagle zaczyna padać deszcz. Biegnę po szarej alei. Jakiś samochód przejechał, obok ochlapując mnie od stóp do głów. Łzy mieszają mi się z kroplami wody. Co się dzieje z tym wszystkim, do cholery?! Myśli mi się plączą. Co się ze mną stało?! Gdzie jesteś mój przyjacielu, gdy najbardziej cię potrzebuję?! Kurwa! Nie zostawiaj mnie… Gubię siebie. Pomocy!

Cała się trzęsę, a w środku serce chce zawrócić i wyrywa się, by biec do niego. 

Pieprzyć go! Tak widać miało być. Lepiej odejść wcześniej, gdy aż tak strasznie nie boli. Gówno prawda! Rypie jak sto tysięcy diabłów!

Słyszę za sobą nadjeżdżający samochód. Znam ryk tego silnika, więc chowam się za żywopłotem jakiegoś bogatego domku. Wybacz, Natalia. Wiem, że nie tak planowałyśmy, ale niczego nie da się zaplanować. Szczególnie życia. Może mnie za to znienawidzisz albo od razu zapomnisz, ale to było nam pisane. Kiedyś jeszcze się spotkamy. Nie wiem gdzie ani kiedy, ale obiecuję ci to.

Puszczam się prostą alejką, wskakując specjalnie w jak największe kałuże, wyobrażając sobie, że to Duff. Pieprzony gnój.


środa, 24 lipca 2013

..::17::..

            Perry głosi:
Koniec jest bliski! Przygotujcie się, bracia!
Nie podoba mi się ten rozdział. Tylko Izzy i Steven są fajni.
Resztą już rzygam. Nie. Nie podoba mi się.
I narracje są pomieszane. Raz jest Sambora a raz Natalia.


            O Najsłodsza Marchewko! Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak cudownie jest mi przytulać Duffa. Mojego Duffa! Nawet te chwile przytulań z Natalią nie były aż tak emocjonujące. Czuję, że mogę w nich zostać, zasnąć i będę bezpieczna. Cudownie... Mocno go trzymam i nie chcę puścić. Na szczęście Duff jest taki wielki, że nie czuję, że zaraz ułamią się pod nim nogi. Bosko. Wchodzimy do autobusu - moje Camaro zostało na tyłach Hellhouse. Trochę mi smutno, że je zostawiam, ale cóż... Autobusik jest baaardzo obładowany, ale Duff mówi, że będzie tak tylko na chwilę. Mała trasa na rozpoczęcie, więc nie martwię się o samochodzik. Chłopacy nie mogą być daleko od studia - muszą skończyć nagrywanie. Jeszcze tylko parę tygodni. Jeśli się sprężą, uwiną się w połowę tego czasu. Teraz wszyscy mają dzień wolny i nikt nie ma ochoty na żadną ostrą popijawkę. Każdy chce trochę pomilczeć i zaszyć w swojej części busa. Pierwszy przystanek? Nawet nie wiem, bo wszyscy są zbyt zmęczeni, by spytać o cel podróży.

            Rzucamy się na siedzenie i Duff przekłada ramię za oparcie. W krzykach i ogólnym hałasie ruszamy. Gdy Natalia mnie mija, wskazuje głową tył busa. Najwidoczniej bardzo jej zależy na rozmowie, więc całuję Duffa w szyję i mówię, że za chwilę wrócę.

            - Nie. Nie pozwalam ci. Od bodaj doby cię nie miałem dla siebie, więc...

            Chyba był bardzo smutny, gdy nie byłam pod ręką. Muszę zostać. Nie ma innej opcji. Kręcę głową Natalii, a ta patrząc na Duffa, zgadza się na odłożenie rozmowy. Ciekawe, co by powiedzieli moi rodzice, widząc mnie tu – w brudzie, ubóstwie i wśród ćpających muzyków. Bo nie ma, co ukrywać. Luksusy to nie są. Nie jest to dla mnie nowość. Jesteśmy teraz dziećmi rynsztoka. Staramy się wyżyć na trzy dolary i siedemdziesiąt pięć centów dziennie, co wystarczy na sos i biszkopty w Denny’s Deli za dolara i ćwierć oraz na butelkę Nightrain za dolara i ćwierć albo też trochę Thunderbirda. I to wszystko. Jakoś trzeba przetrwać. Może nie jesteśmy cholernie głodni, ale żyjemy i śpimy w jednym pomieszczeniu. Spojrzałam na resztę ludzi. Wiele innych kapel składa się z bogatych pozerów. A tu jest dzicz.

            Jedziemy i gadamy o wszystkim. Rozbijamy się po wszystkich mniejszych mieścinach - co chwila Duff coś mi pokazuje przez okno, Miłka i Izzy siedzą na dwóch końcach autobusu, Slash i Steven rzucają się jedzeniem. Slash od czasu do czasu rzuca mi znaczące spojrzenie, ale udaję, że tego nie widzę. Nieprzyjemne uczucie w podbrzuszu nie odstępuje mnie na krok.

***
            Autobus jest tak obładowany, że dziwi mnie fakt, że wciąż oddycham. Z chęcią rzuciłabym się na fotel, ale muszę jeszcze zamienić parę słów z Agatą.  Przechodząc obok niej, daję jej tajemniczy znak, żeby poszła ze mną pogadać na tyłach. Widzę jak całuje Duffa na pożegnanie. Faaaaktycznie, odchodzi na wieki, za siódmą górę, za siódmą rzekę… Gdybym to powiedziała, Duff nie zrozumiałby ironii…

            - Nie. Nie pozwalam ci. Od bodaj doby cię nie miałem dla siebie, więc…

            Więc dobra, rozumiem, nie widział jej długo. I to mnie właśnie nurtuje. Co ona do cholery jasnej robiła ze Slashem?

            Siadam przy oknie i jestem tak wciągnięta w moje chore myśli, że nie reaguję na zaczepki Rudzielca.

            A co jeśli faktycznie do czegoś doszło? Co mogli robić, we dwójkę, sami, daleko od nas? W dodatku TAK długo?!
            
            Jest zakochana, nie mogłaby mu tego zrobić… To Agata, trzyma się swoich zasad.

            Moje rozdwojenie jaźni powróciło… Polecam.

            Rozglądam się po autobusie. Wszyscy coś robią – pary zadowalają się byciem razem (choć widać, że między Izzym a Miłką już nic nie istnieje, bo każde z nich siedzi w innej części busa), a Slash i Steve rzucają się żarciem (szczerze dołączyłabym się do nich, ale moje myśli pochłonęły mnie doszczętnie), a mój biedny Rudy patrzył na mnie wzrokiem biednego szczeniaka.

            - Co ci jest?

            - Nic. – Jestem w stanie odburknąć tylko tyle.

            Izzy w końcu się odwraca. Wow! On żyje!

            - Hormony…

            - Kurwa! Stary! Znasz takie słowo? – rzuca Axl, ale czarny go ignoruje.
            
            - O, interesujące mów dalej.

            - Ech, wami, kobietami, jednak rządzą hormony przez całe wasze życie .

            Autobus właśnie się zatrzymuje na jakiejś stacji benzynowej.

            Patrzę za okno, a Izzy został zmierzony wzrokiem.

            - Ej, ty, co tobą hormony nie rządzą! Patrz. – Sambora wskazała Slasha i Steva, którzy już zdążyli wyjść i zacząć ślinić się do skąpo ubranych dziewczynek. Zaczęłam się śmiać. Wyszliśmy na moment, tirówkom – może nie powinnam oceniać po wyglądzie i zachowaniu, ale w tym przypadku musiałam – zrzedły miny kiedy zobaczyły nas przy chłopakach. Przykre. Izzy zgarnął Miłkę i coś jej energicznie tłumaczy, po czym ta daje mu po pysku i odchodzi, kierując się w stronę drogi. Cooo?! Co się dzieje?!

            - Miłka! – krzyczę, ale ta już znika w jakimś tirze, który odjeżdża z piskiem opon.

            - Suka – mruczy Axl. – Izzy kazał jej wypierdalać po tym jak robiła loda jakiemuś chujowi  w jego pokoju. Plus to, że kradła mu towar.

            U.M.A.R.Ł.A.M.

            Znowu jedziemy. Agata i Duff poszli dalej, mają czas żeby pogadać. Jak ich zgarniemy, Agata po prostu musi, MUSI ze mną porozmawiać.

***

            Gdy inni zostali na stacji, razem z Duffem poszliśmy dalej drogą. Zgarną nas po drodze. Idziemy ramię w ramię, ale po chwili Duff łapie mnie za rękę. Nie umiem nazwać tego uczucia. Jednak chcę, żeby coś wiedział.

            - Duff.

            - Hm?

            - Bo wiesz, że wtedy poszłam ze Slashem. Wtedy.

            - No, wiem.

            - Bardzo mi przykro jeśli zrobiłam coś nie tak. To nie było to, co myślisz.

            Duff patrzy na mnie jak na za dużego królika w małej klatce, który próbuje się wydostać, podkładając dynamit. Rumienię się, bo właśnie skłamałam. Okłamałam go.

            - Po prostu gdzieś poszedłeś, a mi nie chciało się kisić w hotelu, gdzie był taki burdel, że zwialiśmy stamtąd, bojąc się wezwania glin – gadam jak najęta. Ja pieprzę! O czym ja nawijam? Przecież w życiu mi nie uwierzy! - Więc jak sobie coś pomyślałeś, to nie było tak…

            - A co miałem sobie pomyśleć? Nie jesteś moją własnością. Robisz, co chcesz.

            - Ale nie chcę być tylko kimś do wyruchania. Ani nie chcę zaliczać. Chodzi o to, że nie chcę, żeby przez taką głupotę coś się zmieniło.

            Dobra. Łamie mi się głos. Duff wzdycha. Nikt nic nie mówi i idziemy dalej.

            - Chcę ci to mówić codziennie. Co sekundę, ale ty jesteś jak rakieta. Istna bomba! Nie nadążam za tobą. A mi się wydawało, że to my jesteśmy popierdoleni. Jedyne, czego chcę to być z tobą, żebyś ze mną była. Nie opuszczaj mnie nigdy. A ze Slahem, wiesz zacząłem się zastanawiać jak razem zniknęliście...

            - To nic nie znaczyło… Możemy o tym zapomnieć?

            - Co nic nie znaczyło?

            - Paczcie! Porno za darmo! - drze się Steven, wystawiając głowę przez okno. - Wskakujcie! - krzyczy, waląc dłonią w bok busika.

***

            - Paczcie! Porno za darmo! – wydziera się Popcorn, gapiąc się na kochasiów. Uspokoiłam się. Minimalnie.

            Wchodzą do autobusu. Już czekam na tyłach

            - Sambora! Cho tu!

            Podchodzi…

            - NARESZCIE!

            Wstaję, krew mi wrze.

            - Dziewczyno, kurwa! Otrzeźwiej! Masz faceta to po co bajerujesz kolejnego?! W dodatku jego kumpla?! Myślisz, że nic nie widać?! Wszyscy to zauważyli!

            Patrzy na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Nie jest dobrze.

            - A skąd wiesz, że to moja wina? To Slash się rzuca! To nie przeze mnie.

            - Nie winię ciebie, tylko chcę cię uświadomić. Duff już dziwnie się na was patrzył. Zależy mi na was – tobie i Duffie. On za tobą szaleje! Kurwa, dziewczyno!

            Emocje ulatują, bezwładnie opadam na siedzenie.

            Nie, jednak nie, znowu to wszystko zaczyna się we mnie gotować.

            - Gdzie byłaś ze Slashem?

            - Zabrał mnie do zoo.

            ŁOT DE FAK?  Do ZOO?  Moja żuchwa leży sobie na podłodze.

            - Było zamknięte, to się do niego włamaliśmy. Normalnie komandosy – po krzakach się chowaliśmy. Aż w końcu ten palant przyniósł węża. Serio, boę! Myślałam, że tam jebnę. A potem jak go zaniósł… to zaskoczył mnie od tyłu i… Masz trochę wódki? – dodaje szybko.

            Mózg rozjebany.

            - Masz. Ale coś mi tu kłamiesz?

            - Eee… Nie.

            - Całe szczęście. Musisz się pilnować, oni są kumplami. Postaw się w jego sytuacji, gdybym to ja zaczęła kręcić z tym twoim idiotą. On raczej nie chce stać między młotem a kowadłem…

            - Ale ja kurwa kocham tego idiotę! On jest… ideałem! Nie wiem jak on może być z takim… czymś! Serce mi wali za każdym razem, gdy mnie dotyka czy jest obok! Nigdy nie chciałabym, by myślał, że go zdradzam. Jak ja mogłabym go zdradzić?! Och… On jest super ekstra.

            Ta wypowiedź mnie uspokaja. Opieram się o siedzenie i patrzę jej w oczy. Nie wiem, jak mogłam mojego kędziorowatego Anioła Stróża posadzić o coś takiego. Dochodzę do wniosku, że sama bym szybciej zrobiła coś równie głupiego.

            Chociaż teraz wszystko się zmienia…

            - Jaką wy macie zajebistą tę miłość! 

            Steven wprasza się do naszej rozmowy.

            - Skąd to, kurwa, wiesz?! – Agata się do niego odwraca, uśmiechając pięknie.

            - Krążą takie historie. Ale faktem jest, że Duff nie miał lepszej dupy.

            - Jednak w głośności najlepsi są Natalia i Axl .

            - Tak? A ja słyszałem, że wyyyy robicie to wszędzie. – Popcorn śmieje się jak nastolatka.

            - Za to ty ostatnio z tą całą Rosie mieliście być cholernie delikatni.

            - Gówno! Podobno ty i Duff nigdy nie robicie tego na trzeźwo, a ty. – Steven odwraca się do mnie. – I Axl bzykacie się pod prysznicem, bo jesteś sucha.

            No dobra, nie wiem co odpowiedzieć… Oba kędziory się śmieją.

            - Agata, jesteś zajebistą wykurwistą dziwką! I Duff o tym wie i ty też powinnaś! No! Idź do niego! – zarządza autobusowa matka, czyli Steven Adler!

            I poszła.

            - Dzięki – mówię  opierając się na oparciu siedzenia przede mną, Ten patrzy się z WTF na twarzy. – Dzięki za pomoc, za wszystko, że jesteś.. Choć nie zapomnę tego, co jej zrobiłeś!

            - Trudno. – Wzrusza ramionami. – Nie ma sprawy, bitch. – Klepnął mnie w ramię i poszedł do przodu. Chwilę jeszcze tu posiedzę, muszę ochłonąć.

            Rozkładam się na dwóch z czterech siedzeń. Z tyłu siedzi się najlepiej. Patrzę przez okno. Dochodzę do wniosku, że żal mi Miłki. Sama się doprowadziła do tego stanu, ale życie nie obchodziło się z nią delikatnie… Może to i dobrze, że znikła z naszego życia.

            Słońce praży, wszędzie pełno dzieciaków biegających w tę i z powrotem.

            Podchodzi mój Rudowłosy.

            - Zostawiłaś mnie.

            - Jestem trzy metry dalej…

            - O trzy metry za dużo.

***

            - Ej! Mogę z tobą pogadać? – Steve podbiega do mnie, machając na boki tymi swoimi klajtrami.

            - No właśnie! Ja też bym chciał! – Izzy podchodzi z drugiej strony.

            Zaskoczona, patrzę jak obaj zachodzą i biorą mnie między siebie.

            - No... dobra – odpowiadam, nieco zbita z tropu.

            Idziemy ulicą dalej.

            - O co ci chodzi? - Popcorn zagaduje Izzy'ego jakby mnie nie było pomiędzy nimi. W ogóle chyba nie istnieję!

            - Chyba chodzi o to samo. Wiesz… Slash – odpowiada mruknięciem. -To ja zacznę. Co jest, do kurwy nędzy, między tobą a Slashem? Tylko nie gadaj, że się z nim bzykałaś? Ogólnie nie byłabyś pierwsza, ale Duff się zmienił przez ciebie. Na lepsze oczywiście. I nie chcę, żeby coś się zjebało przez jedną kurwa laskę.

            - O! Dokładnie to! - krzyczy Popcorn, odciągając mnie od Izzy'ego na "swoją stronę" i robiąc minę na zdziwioną rybę. - Jak z nim spałaś, to dobrze, że cię palnąłem. Wybacz, kochanie.

            Dostaję od Popcorna soczystego buziaka w prawy policzek. O co chodzi?! Nie nadążam! Aaaa! Chcę coś odpowiedzieć, gdy chłopaki wprowadzają mnie, a właściwie to wnoszą, do jakiegoś baru i usadawiają w rogu przy stoliku. Steve idzie kupić Jacka, a Izzy siada naprzeciwko mnie.

            - Nie jesteś kurwą.

            To stwierdzenie. No, dzięki. Mimo, że cholernie nie wiem, co jest grane, kiwam głową w podzięce.

            - To, co ty dziewczyno robisz? Wiem, że Slash cię lubi. I to bardzo. Już nie raz gadał o tobie jak był najebany. No, ale Duff cię kocha. - Tu poprawia się na siedzeniu. – A to cud, bo jesteś jednym przypadkiem na milion, a milion to jest kurwa dużo. – Zapala peta.

            W sumie wygląda na trzeźwego. Dziiwne. Izzy nienaćpany. Wow! Zapiszę to w pamiętniku. Gapię się na tę jego czapkę. Zawsze ma jakieś fajne. Jak zapala zapałkę jego twarz okala nikłe światełko, podkreślając czarne tłuste kłaki wokół twarzy. - Wiem też… - Na chwilę przerywa, żeby schować zapałki i pety. - …że nie jesteś tu niczego winna. Jak was zobaczyłem po raz pierwszy z Natalią, nie powiem, że fiut mi nie drgnął. - Uśmiecha się tak jak faceci się uśmiechają w takich momentach. - I mimo, że niekiedy działamy tylko za jego pomocą, potrafimy przystopować. Slash jednak działa głównie dzięki kutasowi. Nie sądzę, żeby był tydzień gdyby nie puknął jakiejś panienki.

            - No, dobra - przerywam i rozglądam się za Popcornem, ale ten gdzieś przepadł w tłumie. Zapewne bardzo dobrze się bawi. W przeciwieństwie do mnie, choć ta rozmowa wcale nie jest zła. - To, czemu ja? Przecież jest masa napalonych na niego dziwek. A ja jeszcze jestem... no jestem z Duffem.

            Izzy patrzy na mnie uważnie.

            - Słowo ‘dziewczyna’ nie istnieje dla kogoś takiego jak Slash.

            Milczę.

            - Nigdy nie miałaś faceta wcześniej, co nie?

            Kurwa! Skąd on takie rzeczy może wiedzieć?! Sherlock! Nie chcę się tu sprzeczać z Izzym, szczególnie, że jest trzeźwy. Potakuję.

            - Ale jak to? Aż dwadzieścia czy ile ty tam masz lat, nie byłaś z nikim? Jakbym był dziewczyną za taką twarz dałbym sobie dupę ogolić! Dziewica... No toż to jesteś świeżuteńka. Do niedawna czysta i nieskazitelna... Kroczyłaś po białych płótnach, nie zginając ich. A teraz zastanawiam się czy to ja byłem tym pierwszym i ostatnim, gdy kochaliśmy się nad jeziorem...

            Coooo??!! Kurwa. Co to ma być?! Patrzę na Izzy'ego. Chyba już nie mówi do mnie. On już odpływa. Chyba dostał twórczego amoku, więc nie wiem skąd biorę ołówek i piszę na chusteczce. Słucham uważnie i notuję.

            - Ale zajebistą dupę widziałem! - Popcorn w końcu dotacza się do stolika. - Stała przy barze i wzięła.. o, dokładnie takie same butelki! - Wskazuje na Jacka na naszym stole.

            - Popcorn, zjebie. - Izzy patrzy na niego uważnie. - To byłem ja.

            Steve chyba nie jarzy, bo mówi:

            - Pewnie sobie gdzieś poszła.

            Izzy wysyła mi porozumiewawcze spojrzenie i wychodzimy. Noc jak noc, ale ma w sobie jakiś urok. Inny, którego nie da się opisać niczym. To trzeba być w TYM miejscu, w TYM czasie i z TYMI ludźmi. Ja myślę, że to jest TA chwila. I wcale nie jest piękna dzięki Duffowi, bo jego tu po prostu nie ma, ale dzięki jakiemuś ogólnemu ładowi. Normalna ulica w centrum amerykańskiego miasta. Spokojna, co wcale nie jest w moim klimacie. Idę ramię w ramię z kimś, kto mnie pobił niemal do nieprzytomności. Jest wspaniała - jedyna w swoim rodzaju. Co się dzieje, że taka zwykła sytuacja stała się dla mnie czymś niesamowitym? Może to inne światy się łączą na te kilka sekund? Albo Bóg dotyka nas namacalnie i chce abyśmy tę chwilę zapamiętali? A może? A może...? Mogę tak myśleć nad tym całe życie, a zostanie mi tylko wspomnienie uczucia, które mną włada. A może to pełnia szczęścia - wiecie, coś takiego jak punkt kulminacyjny w powieści? I co? Czyli teraz wszystko powinno iść z górki, nudno, monotonnie...? NIE! W moim życiu nie istnieją te słowa! Bo przecież przygoda dopiero się rozkręca.