poniedziałek, 19 sierpnia 2013

..::20::..

Perry głosi orędzie:

Miłego czytania, madafaka.
Perry jeszcze raz dziękuje Childoffire.
Bez Ciebie jak bez ręki.



Wchodzę do domu na paluszkach. W sumie nie wiem po co. Te pijaczyny śpią jak kamienie. Kładę zakupione bułki na stole i siadam naprzeciwko. Jest siódma rano. Musiałam zajść daleko, bo wracałam prawie dwie godziny. Oczyska same mi się zamykają.

Poczekam. Powinna wrócić.


Robię kawę z czterech łyżeczek, czubatych. Pieprzę, serce szybciej wytrzyma nadmiar kofeiny niż jeszcze dłuższy czas bez Agaty.


My way, your way

anything should go today


Nucę sobie pod zasmarkanym nosem razem z radiem. Wyglądam pewnie jak tysiąc nieszczęść. Spocona, zapłakana, struta, z tłustymi włosami, bluzka przypalona kiepem. Po kawie dalej się opierdalam, ino szybciej. Wszyscy śpią w dalszym ciągu, chyba. Panuje grobowa cisza. Na szafce leży jeszcze zapieczętowana, czysta wódka – bierę . Siadam w fotelu i włączam TV.


WOW, kablówka.


Po kolei przeglądam wszystkie kanały zszokowana ich ilością.


Kanał 487.


Nie wierzę, gadają po polsku.


Tak, prawy, górny róg – sygnaturka polskiej ‚Jedynki”.

Wiadomości. „W dalszym ciągu trwają badania katastrofy kolejowej w Łachowie. Zginęły dwie osoby, siedem rannych w dalszym ciągu przebywa w szpitalu. Jutro premiera filmu <<CK Dezerterzy>> w reżyserii Janusza Majewskiego…”


Niby słucham, ale wszystkie informacje odbijają mi się od myśli o Agacie. W głowie mi utkwiło nazwisko jakiegoś Wałęsy, ale uwagę skupiłam za oknem.


Strumienie wody pędzą ulicą, a zieloną trawę przybrudziło błoto. Pod drzewem obok hotelu leży Duff. Obok pełno butelek, oczywiście opróżnionych doszczętnie. Teraz dojrzałam strzykawkę spadającą z okolic jego ramienia.


Zajebiście.


Biegnę na dół, wybiegam. Od razu jestem cała mokra.


- Duff… Duff, Duff! – Klepię go po policzkach.


Nie kontaktuje, a jakże.


Ranne ptaszki, które już powychodziły z domów niby tylko przechodzą obok, ale czuję ich palący wzrok na nas i idealnie słyszę szepty za naszymi plecami.


Nie mogę go tak zostawić, ale po chłopaków wracać nie będę.


Łapię go w pasie i próbuję zanieść do domu. Ciągnę, ciągnę z całej kurwa mojej pierdolonej siły. Może jakiś metr… KURWA! Grad!


Do kompletu brakuje tylko Godzilli i meteorytu, który będzie leciał w naszą stronę.


Udało się. Zamykam drzwi.


- Do widzenia państwu, kolejne przedstawienie w Santa Barbara, tylko, że za tamto trzeba będzie zapłacić, dziwki!


Biedni przypadkowi ludzie, poznali wkurzenie Konopki.


Duff opadł na podłogę jak szmaciana lalka. Już go nie podniosę. Nie ma szans. Dodatkowe litry wódki w jego żołądku dodały swoje. Znowu klepię go po pysku, podnoszę mu powieki. Nic. A może teraz? Nie? To teraz? Powoli się wybudza.


- Tak to się rzuca, co?


To chyba pierwsze co słyszy po otwarciu oczu. Siadam obok niego i jak matka przytulam tą jego utlenioną głowę. Nie ma Agaty, nie ma motywacji… Wiem, co przeżywa.


Przychodzi Slash i Rudy. Axl od razu na mnie naskakuje z mordą, że zajmuję się Duffem a nie nim.

- Ty nie jesteś w takim stanie! - krzyczę, karząc mu spierdalać. Rzuca w moją stronę wyzwiskami, ale nie mam zamiaru się tym przejmować. Nie teraz. Axl, widząc moją obojętność, wkurwia się jeszcze bardziej. Demonstruje swoje niezadowolenia i w końcu wchodzi do jakiegoś pokoju, trzaskając przy tym drzwiami. Primabalerina się kurwa znalazła. Slash został i ciągle stoi mi nad głową, lustrując całą sytuację.

- Napieprzył się, przeżywasz - mówi w końcu.

- Się nim bardzo przejmujecie, widzę…


- Daj spokój, ostatni raz by se nie szczelił, nie teraz.


- Idź… Nie powinniście nawet o tym kurwa myśleć.


Duff powoli zaczyna ogarniać  Pomagam mu wstać, prowadzę go do pokoju, opada na łóżko. Zaczyna coś majaczyć pod nosem.


- Mkrgmn… wrósiła…?


- Nie.


Usiadłam obok i pogłaskałam go po tej jego grzywie. To mnie już przerasta. Wyglądam jak mop. Pora się umyć. Wzięłam prysznic i świeżutka wychodzę w samym ręczniku.


Chłopaki siedzą jak w jakimś kółku różańcowym, nie mają wesołych min. Do głowy mi przychodzi najgorsze.


- Co jest? – podchodzę.


- Wiesz, że nie możemy tu zostać.


- Wiem.


- I co z Angie?


- Cóż, wy nie możecie tu zostać, ja wam niezbędna nie jestem. Zostałabym do czasu aż wróci, potem byśmy do was dołączyły.


- Wy-klu-czo-ne ! – krzyczy Alan – Nie stać cię, a ja płacę za zespół.


- Nie drzyj się! – Alan dostaje w łeb od Slasha – Po drugie minęły dwadzieścia cztery godziny, wierzysz że wróci? W końcu to dość... No, ostra sztuka.


- Odpierdol się od niej - rzuca Izzy do gitarzysty, by po chwili znowu wrócić do swojej postawy myśliciela.

Rudy się patrzy na mnie z litością.


- Nie zostawię cię tu.


Wzdycham głęboko. O. Nagle stał się dla mnie miły? Nie mam cholernego pojęcia co teraz zrobić  Prawdą jest, że gdyby chciała wrócić już by wróciła, a więc albo nie chce wrócić, albo coś jej się stało.


Sambory raczej się nic złego nie ima.


Ale czemu do cholery nie chciałaby wrócić?


- To nie zostawiaj. – Wyjątkowo egoistycznie odpowiadam Rudemu.


Trasa jest dla niego ważna, wiem, ale co do jasnej anielki mam zrobić?!


Gdzieś w tle miga mi jego zawiedziony wzrok.


- Ja pierdole, Axl nie możesz tu zostać  chyba rozumiesz, że… – zaczynają próbować przemówić mu do rozsądku. W końcu jestem tylko jego dziewczyną i to jedną z miliona, w ich mniemaniu prawdopodobnie za pięć lat nie będzie o mnie myślał, więc darowanie sobie koncertu z mojego powodu jest dla nich najgłupszą decyzją w całym wszechświecie.


W sumie racja.


Ale w moim wypadku on, kurcze, nie jest jednym z miliona, ewentualnie jednym z dziesięciu i nawet jeśli on o mnie za pięć lat myśleć nie będzie to co innego ze mną.


Nie mogę z mojego powodu zawalać im wszystkiego.


Tylko że tu chodzi o Agatę.


Ja pierdole.


Biegnę do błękitnego pokoju i rzucam się na łóżko. Zaczynam ryczeć, ja pierniczę. Rudy wpada za chwilę. Kładzie się obok i obejmuje mnie w talii. Czuję go.


Całuje mnie w szyję.


Leżymy w ciszy, swoim nosem ociera moje mokre policzki.


- Pojedziemy – mówię szeptem i powoli zasypiam.


Żywię się nadzieją, że jakimś cudownym sposobem znajdę Agatę.


***

Leży, cicha, spokojna. Jej bujne włosy otoczyły jej twarzyczkę tworząc jakby ramkę pięknego i unikalnego obrazu. Oczy ma zamknięte, usta krwistoczerwone. Leży w długiej, białej sukience, zakrywającej ją całą, wypadającej poza trumnę. Ktoś przykrywa wieko, spod którego nagle wychodzi cała chmara białych pająków.


Nie żyje.


Powoli to do mnie dociera. 


Nie chcę patrzeć na pusty płacz żałobników, ale mimowolnie spoglądam w ich stronę. Stoi tam młody, chudy chłopak z tlenionymi blond włosami. Jako jedyny spośród całego tłumu uśmiecha się, czym oddaje najszczerszą postać smutku jaką kiedykolwiek widziałam.


- Hamuj trochę spokojniej, debilu!


Słyszę krzyk rudzielca i powoli otwierając oczy, widzę jego miedziany łeb nade mną.


- Żyjesz?


- Nie.


Piękny sen, nie ma co. Komentarz? Oby nie był proroczy. Dopada mnie kompletne załamanie. Tak źle nie czułam się nigdy. Wróć.


Siadam przy oknie. Rudy mnie obejmuje.


Wróć.


Widzę wciąż mojego wyśnionego Duffa. Ten wzrok dobija.


Wróć.


Dopiero zauważyłam, że mam na sobie tylko gacie i jakąś przydługą jeansową koszulę.


- Jak ja wyglądam?


- Zasnęłaś w samym ręczniku, a nie dało się ciebie obudzić… – mówi cichutko, dotykając swoimi delikatnymi wargami mojego ucha.


Kofeinka coś na mnie nie działa.


***

Kolejny pokój. Kolejne cztery ściany. Kolejny dzień bez Agaty.


Co ja tu właściwie robię? Powinnam być tam, czekać  albo i jej szukać  Zdradziłam, zostawiłam ją samą. Jestem brudna. Miałam być zawsze dla niej, na dobre i złe, zostawiłam ją w tak głupiej sytuacji. Jestem brudna, ale tego brudu nie da się zmyć  To jebany brud wewnętrzny, to głupie uczucie świadomości, że robi się coś cholernie złego.


Może faktycznie przyjdzie Godzilla i spadnie meteoryt.


Chłopaki trochę pogadali z Duffem, nie wtrącałam się… Potem zaczęli próbę.


Siadam na parapecie. Wyszłabym na dwór, ale wszelkie życiowe odruchy po prostu ze mnie uleciały. Podeszła Connie.


- Chodź. – Staje przede mną i wskazuje drzwi.


- Dokąd?


Widząc moje zrezygnowanie łapie mnie za rękę i wyciąga z domu.


- Zobaczysz.


Wsiadamy w jakiś autobus. Złapali nas.


- Dane osobowe poproszę.


- Marilyn Monroe i Bridget Bardott.


Wyskoczyłyśmy na pierwszym, lepszym przystanku. W najlepszym miejscu… Connie zaciągnęła mnie na posterunek policji.


- Serio? – pytam retorycznie, ale w sumie to była jedyna racjonalna decyzja podjęta w ciągu ostatnich dni.


Wchodzimy. W „Recepcji” czy jak to tam nazwać siedzi jakiś grubszy kolo i zajada się kanapką z tuńczykiem prawdopodobnie, rozmawiając przez telefon, który zdążył już doszczętnie pobrudzić zaślinionymi okruchami bułki.


- Coś ty… No co za debil. Następnym razem obejrzę, że mi kurde ten dyżur wypadł…


- Przepraszam.


- Nie widzi, że zajęty jestem?


Taaa…


- No to kod 3486. Kończę, bo mnie tu jakieś panny wparowały. – Odkłada słuchawkę i w najbardziej ohydny sposób jaki kiedykolwiek istniał wyciera sobie usta. – Słucham.


- Chciałabym zgłosić zaginięcie.


- Ile godzin minęło?


- No, dwa dni w sumie.


Patrzy na mnie swoim tłustym ryjem z pod okularów.


- Czterdzieści osiem godzin?


Connie pokazuje żeby przytakiwać.


- Tak.


Podaje mi jakiś papierek.


- Tutaj jest formularz, proszę wypełnić i podejść do tamtego stolika. – Wskazał na jakiegoś zaczytanego w papierach funkcjonariusza.


Dobra. Dane osobowe, rysopis, formalności. Wypełniłam razem z Connie.


Podeszłam do policjanta.


- Proszę usiąść.


Siadamy przed nim i opowiadamy mu o okolicznościach, w jakich zaginęła i jak wyglądała. Dalsza cześć formalności.


- Postaram się zrobić co w mojej mocy – zapewnia nas, ściskając nasze ręce i bezczelnie gapiąc się Connie na cycki.


W tym tkwi moja ostatnia nadzieja.


* * *


- To co, jak się czujecie z tym, że zobaczycie Alice Coopera?


Zaczynamy z Connie piszczeć, jak jakieś debilki. Duff razem z nami. Zajebiści z nas aktorzy, nie ma co.


Jedziemy.


Ludzi się już tam nazbierało, Coopera jeszcze nie ma.


Chłopaki szykują się do wejścia. Czeba chociaż na chwile strzepać smutki.


I tak rozglądałam się za moją kochaną czupryną, ale niestety parę tysięcy innych mnie myliło…

niedziela, 4 sierpnia 2013

..::19::..

Perry głosi:
 Dziękuję kochanej i jedynej Childoffire, 
która jest autorką poniższego rozdziału.
Zatęsknijcie za Agatą, dupki!
Właśnie skończyłam oglądać Części Intymne - film o moim ukochanym dziennikarzu. O kim mowa? No o kim?!
O zajebistym królu radia Howardzie Sternie!
Jest moją inspiracją i oby tak pozostało.




Nie wiem co się dzieję, nie wiem o co chodzi, niczego nie brałam, a jestem na boskim haju. Jesteśmy w jakimś domu. Pamiętam pierwsze trzy kolejki, potem założyłam się z kimś, że wypiję całego Jacka. W kieszeni dwieście dolców, znaczy zakład wygrany. Chyba, że po prostu zrobiłam jakiemuś nadzianemu koleszce dobrze, ale to raczej wykluczone – mój Rudzielec jest tuż za mną.

Tylko co do chuja robimy w wannie, w ubraniach?! Znaczy przynajmniej ja jestem ubrana. On ma tylko gacie z motywem flagi USA. Resztkami sił podnoszę swoje cielsko i z hukiem wyłażę z wanny. W dalszym ciągu nie wiem co, się dzieje. Odkręcam kran. Zimna woda, tego mi było trzeba. Ochlapuję i przecieram całą twarz, jestem cała spocona, obmywam szyję i biust bardzo dokładnie. Za dwadzieścia lat powiem Rudemu co przespał… Wychodzę z łazienki. Brud, smród i ubóstwo wychodzi z każdego miejsca pokoju.

13.47

W apartamencie cisza, żywej duszy nie ma. Na podłodze wala się Steve, gdzieś widzę czuprynę Slasha. Nie licząc martwego Rudego w wannie, reszta zapadła się pod ziemię. Jednak nie…

- Napijesz się czegoś?

Zza rogu wychyla się Alan, mierzy mnie od góry do dołu i z powrotem. Mam zarypiaste odkrywające pół dupy spodenki i bluzkę, w której mój czerwony stanik jest wręcz wyśmienicie widoczny.
 
- Jak masz studnię wody, to chętnie.

Trochę mnie suszyło… troszeczkę. Podał mi szklankę wody. Potem kolejną, kolejną i jeszcze jedną. Ostatecznie dostałam dwie półtora litrowe butelki. Czułam się jakbym pływała.

- Dzięki, man.

Piję. Piję…

- A gdzie reszta? – Na chwilę oderwałam usta od butelki.

- Izzy i ta blondie nie wrócili, a Duff…

- To jest Connie! – przerywam pieprzonemu, ale posiadającemu wodę szowiniście.

- Ta, z Connie… Nie wrócili, a Duff szuka Angie.

WTF?

- Jak to szuka? Nie wróciła wczoraj?!

- Eee, wróciła, ale się o coś pożarli… Wybiegła z domu, a on dopiero teraz zorientował się, że jej nie ma.

- Kurwa, kiedy?

- A ja wiem. – Drapie się po przetłuszczonym, spracowanym łbie. – Godzinę temu?

Dobra, spoko. Wszystko jeszcze raz. Sambora i Duff się pokłócili, ona wyszła, a on za nią. Phi… To chyba nic strasznego… Ciotę pewnie ma.

A jak nie, a jak faktycznie coś się stało?

Sprzeczałam się sama ze sobą, znowu. W końcu nie wytrzymałam z myślami dudniącymi w mojej łepetynie.

- JA JEBIE PIERDOLONA W KURWA DUPE MAĆ!

Alan spojrzał na mnie, jakbym właśnie uciekła z psychiatryka…

- Yyyy…. Kac - próbowałam się wytłumaczyć. Odwróciłam się, zignorowałam moje rozdwojenie jaźni i zdałam się na rozum, który mówił:

- Tak zgranej parze jak im nie mogło przytrafić się coś wyjątkowo poważnego, wszystko będzie lux.

Poszłam w stronę schodów. Ciekawe ile kosztowało wynajęcie tego miejsca, na tanie nie wygląda. Przy schodach było zdecydowanie czyściej. Na górze był piękny, zielony przedpokój, chyba z trzy pokoje i łazienka.

Cichutko uchylam drzwi pierwszego pokoju. Łóżko zasłane czyściutko. Mała kanapka, dwa pufy i stolik pod oknem, za którym leje jak z cebra. Na małej komódce radio i kilka nieznanych mi płyt. Bez wahania wskakuję na łóżko. Tego mi było trzeba. Zero odstających kości, zero twardych kształtów wanny – miękki materac bez zepsutych sprężyn starannie przykryty białym prześcieradłem i czarną kołdrą. Czuję się jak dziecko.

A propos dzieci. Jedno, twoje właśnie gdzieś moknie na ulicy, bez ciebie.

Znowu myślę o Agacie. Nie mogło  stać się nic strasznego, ale ten głos w moim łbie nie daje mi spokoju.

WRÓCI.

Krople wrześniowego deszczyku uśpiły mój skacowany mózg. Nie na długo.

NIE, NIE WRÓCI.

Wstaję i wracam do łazienki. Rudy się kąpie, wchodzę.

- Kogo widzę…

- Nie teraz, wiesz czy Sambora wróciła?

- Ee, nie, ale Izzy i Connie owszem.

- KURWA.

Wychodzę z łazienki, kieruję się do drzwi wyjściowych. Słyszę jeszcze jak Axl drze się za mną, ale jestem już na zewnątrz.

Nie wiem dokąd iść. Idę przed siebie, ubrana jak ostatnia dziwka, zmokła przyklejona do ubrań i mierzona przez okolicznych ludzi, szukam najbliższej mi w życiu osoby.

Po dłuższym czasie szybkiego biegu jestem milę od domu, a mojego kłębka futerka ani śladu. Nie wiem jak wrócić, mam tylko nadzieję, że Ona wie. Wróć. Bez ciebie nic nie jest takie jak powinno.

- Duff, Duff, Duuuuuff! – Znajoma czupryna gdzieś na horyzoncie. Odwraca się i energicznie szuka konkretnej osoby wokół. Widzi mnie, trochę mu zrzedła mina.

- Powiedz, że się znalazła, siedzi w aucie i wszystko jest ok. – Podbiegłam i zaczęłam sapać. Zmieszała mu się mina.

- No powiedz to!

- Zgadnij.

Biedaczysko  marszczy czoło.

Z nadzieją zaglądam do środka busa. Moja naiwność znowu mnie gubi. Odwracam się i biegnę dalej. Muszę ją znaleźć.

Biegłam kawałek. Po około stu metrach Duff zatrzymał się przy mnie i otworzył drzwi.

- Wsiadaj! W kupie siła!

Nie musiał nic więcej mówić. Bezradność w jego wzroku uświadomiła mnie, że to nic nie da.

Wsiadam, jedziemy, szukamy.

- Co się stało? - pytam w końcu. Te trzy słowa kotłowały się w mojej przepitej łepetynie już jakiś czas. Jak to w ogóle możliwe? Przecież byli parą idealną. Tylko im pomnik postawić. Jeśli ją skrzywdził, nie daruję mu tego nigdy! Duff ma wzrok wlepiony w drogę. Z jedną ręką na kierownicy, wydaje się w ogóle mnie nie dostrzegać.

- Nie twoja sprawa - odpowiada w końcu smutnym tonem.

Jak... Jak to nie moja sprawa?!

- Mów zaraz! To moja przyjaciółka w końcu! - krzyczę na niego, ale on sobie nic z tego nie robi.

- A moja dziewczyna. - Patrzy na mnie wilkiem. Zamurowało mnie. Prawda, ale to zawsze ja mówiłam... Agata miała tylko mnie. Z nikim więcej nie musiałam się nią dzielić. A teraz... Duff mi ją zabierał! Nie! To dlatego uciekła! Bo nie była ze mną!

Moment! Stop! Przecież kiedyś musiała wylecieć z gniazda. Nie bądź taka samolubna. On ją kocha. Równie mocno jak ty.

- Nie jest twoja - obruszam się. - Nikt na nią nie zasługuje - mruczę pod nosem, wpatrując się w mijaną uliczkę. Nic. Znowu.

- A ty co? - rzuca wyraźnie zdenerwowany moją obecnością. Równocześnie zmienia bieg. - Jesteś jej matką?

- Żebyś wiedział! Jestem! Ale... Brakuje ci niewiele. Do mojej akceptacji.

- Dzięki. Jeśli cię to pocieszy, naprawdę mi na niej zależy. Nie wiem jak mogłem być takim chujem i mówić jej te wszystkie rzeczy! To moja wina...

Patrzę na niego. Cholera. Przecież moja mała dziecinka z nim spała! Przecież ona była... No, Agatą. Ona i Duff na łóżku, złączeni, szybko oddychający...

Kurwa! O czym ja myślę?! Ale wciąż nie mogę wyjść z szoku.

Kolejny zakręt i nic. Ani śladu.

Martwię się coraz bardziej.

- A jeżeli wróciła? - pytam retorycznie z nadzieją w głosie. Tylko w głosie, sama w to nie wierzę.

Mieliśmy na chwilę pojechać do domu, tylko to sprawdzić. Trochę się pozmieniało.

- Gdzieście kurwa byli?

Przyjemne przywitanie Axla dobiło nas obojga kompletnie.

- W dupie. Wróciła?

- Nie, nie wróciła.

- To wracamy.

Patrzę się Duffowi w oczy… To było logiczne.

- Nigdzie nie wracacie. Jeszcze dwie godziny i jedziemy – kwituje Slash, zaciągając się ostatnim buchem już i tak dopalonego papierosa. Duff rzucił mu tylko pełne nienawiści spojrzenie. Coś przegapiłam?

- Gówno mnie obchodzi wasze granie. Agata mi się zgubiła, ja idę jej szukać.

Odwróciłam się, złapałam Duffa za rękę i skierowałam się do drzwi. W przejściu stał Popcorn.

- Co ty odpierdalasz?! Wyjdź, kacapie.

Duff odsunął go ręką. Ten go złapał. Zaczęli się ot tak tłuc tłuc! Kurwa, przyjaźń. Izzy i Axl się dołączyli, dostali od Duffa po pyskach, ale wypieprzyli go na podłogę. Wciągali go siłą do pokoju. Darłam się jak pojebana, a Slash złapał mnie od tyłu i trzymał tak mocno, żebym nie wyszła. Wyrywałam się. Na zewnątrz jest zimno, mokro, a moja Agata jest sama gdzieś tam na tym powalonym, zachodnim światku.

***

- Już?

Axl wchodzi, ja od razu wstaję.

- Dlaczego mnie tu zamknęliście? - pytam oskarżycielsko.

- Nie zamknęliśmy cię. Musisz z nami pojechać. Kurwa, to Street Scene, Angie się znajdzie, najwyraźniej potrzebowała chwili spokoju… Dnia… Może więcej.

- Znam ją. Nie zrobiłaby tego tak po prostu bez powodu.

- To może jednak jej nie znasz.

Podchodzi i w drodze zapewne pocieszenia albo swojego nacieszenia gładzi moje włosy.

Wyrywam się.

- Zostaw mnie samą.

- Daj spokój. Nie rób ze mnie potwora. Ja po prostu staram się myśleć kurwa racjonalnie i pilnować pierdolonych interesów naszego pierdolonego zespołu!

- To idź myśleć i pilnować interesów gdzie indziej!

Wyszedł. Zostałam sama. Nie chcę iść na ten koncert. Swoją drogą świetnie, że u kolesia, w którym, tak myślę, się zakochałam mam świetne wsparcie w postaci najczystszej agresji.

I tak mnie tam wyciągnęli.

***

"Welcome to the fucking jungle!"

Zaczęło się. Schowałam się z tyłu sceny i NO THANKS.

Jakieś pięć metrów ode mnie na jakimś śmiesznym wywyższeniu stał mały chłopiec. Mruczał coś pod nosem, ale w tym burdelu niczego nie szło usłyszeć.

- Hej mały, co ty tam gadasz?

- Odczep się i nie przeszkadzaj!

Doobra, poczułam się zgaszona. Chciałam zrobić mu mały wykład na temat kultury osobistej, ale po co, po pierwsze i tak by nie usłyszał, po drugie i tak by się nie przejął, po trzecie sama nigdy tych zasad nie przestrzegałam…

Rozglądałam się wokół.

Ludzie szaleli, jak bydło pchali się na scenę. Rudy świetnie wyglądał w natapirowanych włosach, skrzeczał tym swoim głosem wyjątkowo, chłopaki grali świetnie, ale myśl o Agacie wszystkie inne po prostu zamgliła. Mogłam udawać, że się dobrze bawię. Spojrzałam na Duffa. Stał z tym swoim basem między kolanami i napierdalał w struny, ale to nie był on. Od czasu do czasu się uśmiechał. Miałam nadzieję, że odreaguje ostatnie wydarzenia i trochę się pobawi. Przynajmniej jedno z nas...

Po jakiś dziesięciu minutach mały schodzi.

- Sześć tysięcy, może więcej. Za bardzo się ruszają.

Liczył ludzi. Spoko.

- No troszeczkę bydła przyszło.

- A ty… Pani, czemu się nie bawisz?

A jednak, zachował jeszcze odrobinę kultury.

- Haha… Jakoś tak, nie tym razem.

- Przecież Guns N’ Roses nie są tutaj codziennie. Pani pewnie z nimi jeździ, co?

- Czy ja naprawdę tak staro wyglądam? Jestem Natalia… W sumie to tak… Z nimi jeżdżę.

Zaczęliśmy rozmawiać. Przeszliśmy do cichszego miejsca. Pod sceną. Nad nami byli chłopcy, ich sprzęt i jeszcze kupa przypadkowych ludzi. Nie był za bardzo zaciekawiony koncertem. Gawędziliśmy tak, że zeszliśmy do tematu Agaty.

- Może tutaj gdzieś jest?

- Wątpię, gdybym ja uciekł, na pewno nie szedłbym w miejsca, w których mogą mnie poznać.

Niby tak, ale coś mi mówiło, że Sambora jest blisko, że właśnie teraz mogłabym ją znaleźć, ale jestem już tak zdołowana, że cała moja determinacja po prostu ze mnie uszła i siedziałam z tym dzieckiem do końca.

Chłopczyk przedstawił chłopakom wynik, Rudy napawał się dumą. Mały dostał parę miedziaków i kuksańca w tyłek ode mnie. Pobiegł do domu, zapomniałam spytać jak ma na imię. ..

- Nie, nigdzie jej nie widziałam.

Z wyprzedzeniem mówi Connie do Duffa, patrzącego na nią z nadzieją.

Kiedy ja gadałam z małym, ona biegała w tłumie i rozglądała się za Agatą… Przynajmniej ona. Wolałam się swoją niemocą i dołem nie afiszować. Agata na pewno by się nie poddała na moim miejscu, ja już sama nie wiedziałam co robić.

Wróciliśmy do apartamentu. Widać w trudnych momentach nawet grupa pieprzonych bawidamków i pijaków jak oni potrafi się zjednoczyć. Nie było hucznej imprezy, po której szykowałby się kac stulecia. Wypiliśmy kilka kolejek… Za Agatę i jej powrót. Duffa z nami nie było, zaszył się gdzieś. Slash nawet nie chciał pić całą noc - od razu poszedł spać, ale przedtem rzucił kilkoma wyzwiskami pod adresem McKagana... Wszyscy są rozbici.

Po czasie ja też nie mogłam wytrzymać. Musiałam wyjść, odetchnąć pełną piersią.