Jestem głodna. Realnie, nie ćpuńsko. Zawsze Natalia zajmowała się
stroną żywieniową. To wszystko wydaje się realnie niemożliwe. Te wspomnienia.
Te osoby. Ten świat. Na dziś jestem pijaczyną, która szuka celu w
życiu. Kurdę. Ogarnij dupę, mała. Na szczęście mam trochę kasy, ale
długo nie pociągnę. O, nie! Dupy nie będę dawać! A w dodatku nie chcę
żeby moje życie opierało się na kasie. I nie będzie. Muszę tylko obmyślić, co
chcę robić. Powoli zaczynam sobie uświadamiać, ze nic nie umiem.
Park powoli zaczyna się zaludniać. Rodziny z dziećmi, jogging,
spacer z psem, poetycka rozmowa. Tylko ja tu nie pasuję. Siedzę tu od
wczorajszego popołudnia. Skryta za swoimi włosami, straszę dzieci. Jednak
przynajmniej wiedzą, że nie mogą stać się kimś takim. Ja nie spaceruję. Nie
tutaj. Nie wiem, gdzie patrzeć. Gapię się w nicość, a to wszystko jest
cholernie mylące. Wszyscy poruszają się tak cholernie szybko, że aż chce mi się
rzygać.
A w dodatku między nogami mnie świerzbi.
Nie ma mnie tam już trzeci dzień. Tak, bo dziś jest dwudziesty
drugi. A jutro wsadzam zad do jakiegoś samochodu na stopa albo busa i jadę na
Coopera. W dupie, że będą tam oni. Nie muszę być na tę godzinę. A wracając do
tego, nie rozmawiałam się z…nim już ładnych parę dni. Ale to przejdzie. Zawsze
wszystko przechodzi. Tylko, że takich jak on nie ma. Nie mogę!
Przestań!
Wkładam twarz w dłonie. Dopiero teraz orientuję się, że Jack cały
czas jest w mojej ręce. On nigdy nie miał takich problemów. Jeździł z gwiazdami
rocka, zawsze uwielbiany. No, może czasem ktoś trzaskał nim o ziemię. Ale nigdy
nie stał sam w rogu, nigdy nie cierpiał, nie był porzucony…
- Zobacz, mamo! Mim! Nie rusza się! – Krzyk jakiegoś dzieciaka nie
pozwala zebrać mi myśli. Podnoszę oczy. Patrzę w górę na matkę bachora. Ta
przerażona szybko zabiera klopsa dalej.
- To nie mim. To pijak i ćpun.
Fakt. Od picia i nieprzespanej nocy mam pewnie tak przekrwione
oczy, tłuste włosy i wyglądam w ogóle jak jakieś zombie. Oczy mam suche od
wyschniętych łez. Cała zdrętwiałam i nie mam siły ani ochoty wstać. Jestem jak
kamień. Zapewne, gdy ten dzieciak przyjdzie tu za dziesięć lat, ja wciąć będę
panią tej ławki.
- Agata?
Obcy głos mówi mi po imieniu. Może mam omamy.
- Tak! Agata! O, mój Boże!
- Baz?
Męski głos. Patrzę, dookoła, co właściwie jest tylko podniesieniem
wzroku na chudego bruneta, siedzącego naprzeciwko. Przekręcam głowę jak psiak.
To nie Bach. Kojarzę dziada, ale skąd? Muszę do tego
dojść. Chwila!
Jednak koleś podbiega i zaczyna się przytulać. WTF?!
- Już nie w izolatce, co? – śmieje się.
O, Bożeno! TOĆ TO MIKE! Z odwyku! Jak się zmienił! Szok! Nie, no
nie wierzę! Będę musiała opowiedzieć to Nat… a, no tak.
- Jak ty świetnie wyglądasz! – mówię zachrypniętym głosem. –
Jakim… jakim cudem?! Kurwa!
- Agata, nie przeklinaj – Poważnieje na moment.
- Wybacz! Ale jestem w taki szoku… Niech cię! Mike! – Braknie mi
słów. – Jak… jak ci się udało? Byłeś już skreślony.
Mike siedzi już obok z ramieniem opartym na oparciu. Już nie ma
tłustych klajtrów opadających na całą twarz. Nie wiedziałam, że miał takie
ładne oczy.
- Wyszedłem właściwie w tym samym czasie, co wy. Jednak jak wiesz,
jestem dobry w kalkulacjach i tylko Bogu zawdzięczam, że mnie tego talentu nie
pozbawił. Gdy kupowałem hot doga, zacząłem robić wykład sprzedawcy, co się mu
opłaca i usłyszał to jakiś ważniak. Spodobało mu się to, co usłyszał. I mnie
zatrudnił po jakimś banalnym teście, którego podobno nikt nie mógł zdać.
Wyobrażasz sobie?
Co? O czym on gada? Kurwa, zwolnij. Był szczęśliwy, a ja mogłam tylko czerpać i napawać się jego
szczęściem niczym złodziej, choć tylko przez te parę sekund.
- Od razu przypomniałaś mi się ty. Pamiętasz te swoje wypowiedzi
na sesjach? Lubiłem to i brakuje mi tego. Wtedy potrafiłem nie myśleć o
prochach, a cała moja uwaga skupiała się na rozmowie z tobą i wymyśleniu
kolejnego wkurzającego cię pytania. Brakuje mi tych ludzi. Tych regularnych
rozmów, na których czasem się milczało, ale one były. Każdy to czuł. A jak z
tobą? To twoje butelki? – pyta, wskazując kosz.
Znowu robię się smutna. Kiwam leciuteńko głową, że prawie nie
widać.
- Nie wiem, co ci powiedzieć. Początek zapowiadał się dobrze, a
teraz… chyba pójdę do anonimowych alkoholików.
- Aż tak źle?! Powiedz, co się stało? Może da się to jakoś
odkręcić?
Nie miałam nic innego do roboty HAHA w ogóle nie miałam roboty!
Żebym wiedziała, co mogłabym zrobić… Mogłam Mike’owi zaufać. Poprawka. Nie
miałam wyjścia. Przez ten czas na odwyku, stał się moim bliskim przyjacielem.
Oczywiście, Natalii nikt nie pobije na głowę. NIGDY!
- To wszystko już stracone – mruczę. – Nie wiem czy chce ci się
słuchać. To dość długa i popieeee…rniczona historia. Teraz jest chujowo, ale
stabilnie.
- Mam czas.
- Jak chcesz… Ostrzegałam. Po
wyjściu poznałyśmy takich miejscowych grajków. Może obili ci się o uszy Guns N’
Roses?
- Tiaaaa. Kojarzę nazwę. Będą grać przed Cooperem, co nie?
- Jedziesz?! – pytam podniecona.
- Nieee, a ty?
- No, chciałabym.
- Podrzucę cię.
Wow! Szybko poszło! Dobra. Jest
transport. Wracam do opowieści.
- Dla jednego z nich kompletnie straciłam głowę i po trzech dniach
wylądowaliśmy w łóżku. – Zerkam w jego stronę. Widzę, że Mike’owi rzednie mina.
Czytam z jego twarzy jak z kartki „Muzycy. Tylko dupczą.” – Jednak on wcale nie
był party tylko na seks. Przegadaliśmy całą noc. Potrafił słuchać. I potrafił
mnie zrozumieć. No, i zamieszkałam z nim i jego kumplami w jakiejś norze.
Natalia teraz jest z ich wokalistą. – Mike chyba kochał Natalę, a wiadomość, że
ma faceta jakoś go przybiła. – Pokłóciliśmy się. I to ostro. Jak sobie teraz
przypominam to nigdy nie byłam tak wkurzona. Wyszłam z domu i… już nie wróciłam.
Cisza. Z oddali dochodzą odgłosy ulicy.
- Długo cię nie ma?
- To jest drugi dzień.
- Masz gdzie spać?
- Nooo ta ławka.
- Żartujesz?! O, nie! Nie będę cię jutro ściągał z ławek.
Pojedziemy do mnie. Umyjesz się, zjesz porządnie i porozmawiamy od początku do
końca. – Wstał, wyjął mi Jacka z dłoni i dorzucił do pełnego już kosza. Nie
opierałam się. Nie miałam siły. – Chodź.
Wyciągnął rękę i wziął pod ramię.
***
Jedziemy. Najnowszy jaguar. Obok mnie Mike na miejscu kierowcy
daje mu iść. Zdaje się, że jedziemy w stronę Hollywood. Czuję się tu dość
niezręcznie. Pan pedant i esteta, a z drugiej strony ja – pijana do granic możliwości,
że prawie odjeżdżam. Proszę zaznaczyć 'śmierdząca'. Nie ma co. Ale przyjemnie
jest zapaść się w miękkie siedzenie i zamknąć oczy. Bo w końcu czułam się
bezpiecznie. Nie to, co na ulicy. Tam było mi wszystko obojętne. I teraz mnie
to przeraża. Gdybym została tak tydzień, opanowałabym mnie znieczulica.
Gadamy o odwyku, o ludziach, którym się udało i Mike ma z nimi
kontakt, ale także byli tacy, którzy nie wytrzymali. Na przykład Gwen, Bobby,
James, Elektra… Mogę rzucać imionami przez długie godziny. Każdego pamiętam.
Każdą twarz, każdą barwę głosu.
- Tęsknisz? – spytał, patrząc cały czas na drogę.
- Naczy, nie. To znaczy tak. No, nie wiem. Chyba tęsknię...
Zresztą już wzięłam. A ty?
- Agata... Tęsknię. Każdy tęskni, więc się nie martw, ale Bóg jest
większy od tego wszystkiego i nam pomoże. A zachwiania?
- Duff i jego kumple ćpali. Szczególnie taki Steve, ale gdy Duff
dowiedział się, że byłam na odwyku, przystopował. I właściwie wszystko było
normalnie. Raczej pili Jacka… – milczę, łapiąc się na tym co właśnie
powiedziałam.
- I dlatego też go pijesz? – Kurdę chujowo, jest dobry.
- Ich manager miał kokę jakiś czas temu. – Spuszczam głowę. –
Byłam już blisko, ale coś mnie powstrzymało. To chyba…chyba był… – Chyba palę
buraka, ale jest mi wstyd za to, że chciałam nawpieprzać się. Głowa zaczęła
mnie boleć.
- Hm… Wszystko jest możliwe.
Dzięki, Mike! Oparłam się o szybę i patrzyłam do góry na mijaną
rzeczywistość.
***
Wchodzę do pięknego mieszkania. Białe ściany, idealnie
prostokątne. Naprzeciwko siebie jakieś dziesięć metrów przed sobą widzę szybę.
Całą tamtą ścianę pokrywa szkło. Podchodzę do niej. Widzę nocną panoramę Los
Angeles. Boże, jak pięknie. Podczas, gdy ja zachowuję się jak Alicja w
Krainie Czarów, Mike zamyka drzwi i zdejmuje swój zamszowy płaszcz. Ma
ubraną nieskazitelnie białą koszulę. Rozluźnia krawat i pyta:
- Chcesz wina?
Patrzę na niego wilkiem i zaraz się poprawia:
- Zrobię herbatę.
Zawsze podobało mi się to jak facet, obojętnie jaki, poluźnia
krawat. Było w tym coś niesamowitego. Idę za Mikiem do kuchni i staję jak
wryta! TARAS! Taras na całe LA! Idę jak w amoku i czuję wiatr na twarzy. Patrzę
w dół i momentalnie dostaję zawrotu głowy.
Ile to metrów? A może cały kilometr?
- Ale się urządziłeś!
Mike stoi w wyjściu na taras, opierając się o nie ramieniem. Ręce
trzyma w kieszeniach. Zupełnie inny Mike. To nie jest ten ćpun. Nie może…
- Ładnie, ale nie mam nikogo, kto mógłby też się tym cieszyć.
Posmutniał, więc już nie wytrzymuję:
- Dlaczego?
- Ten ktoś jest nieosiągalny.
Sprytny jest. Więc jestem już pewna, że to Natalia.
- Jak to możliwe? – pytam.
Spuszcza głowę. Coś go trapi. Chyba nie wie, co powiedzieć.
- Wiesz, leczę się z tego.
WTF??!! Co jest grane? Leczy się z
miłości do Natalii?! CO?! Chyba zauważa, że coś nie
łapię i otwiera się całkowicie:
- Jestem homoseksualistą.
Padam! Takiej odpowiedzi się nie
domyślałam! Ale tłumaczy to te wszystkie wcześniejsze wypowiedzi.
- Zdałem sobie sprawę z całej tej sytuacji i zacząłem terapię. –
Patrzy na mnie. – Nienawidzisz homoseksualistów, co?
- Owszem, ale tylko tych, którzy manifestują. Ciebie poznałam,
jako zwykłego faceta i wiesz już, że to dziwne, więc czemu mam cię nienawidzić?
– Uśmiechamy się do siebie. Od razu jakoś jest łatwiej. Przynajmniej wiem, że
nie będzie kombinował. To po pierwsze, po drugie to Mike.
- A może powiesz mi tak wszystko, wszystko? Tak od początku? –
pyta. – Widzę, że chcesz się wygadać.
- Chyba na to czekałam.
Zeskakuje z poręczy i wchodzę do środka. Siadam na stołku za
barkiem, który jest połączony od razu z kuchnią i patrzę na Mike’a jak
przygotowuje kolację. Nie pozwolił mi robić z nim. Miało to być coś ekstra i
tylko on wiedział jak to zrobić. Powiedział, że jako wybitny kucharz-samouk
muszę zrecenzować jego danie. Nie protestowałam. On robi, ja opowiadam.
***
- Z tego, co mówiłaś to stwierdzam tylko jedno. Ty go kochasz, a
on z jego zachowania wnioskując też. To jest ten.
Siedzimy rozwaleni na jego kanapie, zajadając się rakletem i
rukolą. Siedzimy naprzeciwko siebie. No właściwie to bokiem, bo ja mam
podkurczone nogi, a on opiera nogi o szklany stolik przed sofą. Jego słowa
zabolały.
- Miałeś mnie pocieszyć i powiedzieć, że jest dupkiem! Zdrajco!
Udaję złą i rzucam w niego poduszką.
- Ale to prawda. I jeśli chodzi o ból, to będzie boleć, aż do
czasu, gdy do niego nie wrócisz. Myślisz, że jak on się czuje?
- Nie obchodzi mnie to – burczę.
Coś poruszyło się w moim sercu. Coś, co zaprzeczało temu, co
powiedziałam. Jednak chciałam to zdusić.
- A wcale, że obchodzi. Nie uciekniesz przed miłością. Popatrz –
poprawił się i spojrzał na mnie. – A myślisz, że czemu cię ciągnie do Santa
Barbary?
- Bo chcę zobaczyć Alice’a Coopera?
- Też, ale tam będzie on. Widzisz? I tak będzie zawsze. Nie możesz
wiecznie uciekać. Tylko, że ty musisz podjąć tę decyzję, bo jego łatwo
znajdziesz, ale on ciebie już tak łatwo nie znajdzie. Bez niego nie będziesz szczęśliwa,
rozumiesz? – patrzy mi w oczy swoim boskim wzrokiem. Łzy zaczynają mi lecieć.
Już po raz setny wybuchnę płaczem podczas tego wieczora i tej rozmowy. –
Wszystko będzie dobrze. Prześpij się z tym. A teraz chodź.
Podnosi mnie i czystą, kładzie w czystym łóżku. Niczym ojciec
całuje w czoło, gasi światło i cicho zamyka drzwi, mówiąc „Dobranoc”.
***
Budzę się. Jednak zaraz spadam z łóżka. Gdzie ja, kurwa, jestem?!
Tylko nie mówcie, że dałam komuś dupy?! Rozglądam się przestraszona. Na
drzwiach wiszą moje rzeczy świeżo odebrane z pralni. Uff… Przypominam sobie, że
jestem u Mike’a.
Nagle dochodzi do mnie jakiś piękny zapach. Pociągam nosem. Omlet.
Cukier waniliowy. Oliwa z oliwek prosto z Portugalii. I świeżuteńko mielona
kawa. Zamykam oczy, wstaję i wychodzę z pokoju. Moją piżamą jest tradycyjnie
koszula. Ale nie w kratę, nie brudna, lecz biała i czysta. Prócz niej mam tylko
majtki. Nie wstydzę się Mike’a. Fakt, że jego psychika podnieca się tylko na
mężczyzn, uspakaja mnie.
Zaglądam zza rogu i wiedzę mojego przyjaciela w garniturze od
Gucciego, kręcącego się po kuchni. W tle słyszę Neila Armstronga. Podłoga jest
podgrzewana. Marzenie. Mike podnosi wzrok.
- Dzień dobry, śpiąca królewno. – ukazuje śnieżnobiałe, piękne
zęby.
- Dzień dobry – odpowiadam, przeciągając się.
- Jak się spało?
- Bajecznie – uśmiecham się i rozmarzonym wzrokiem obdarowuję
Mike’a. – Czuję omlety.
- Tak. Chciałem, żeby po wczorajszym ciężkim wieczorze, było coś
lekkiego. Puszyste omlety wydały mi się najlepszym pomysłem na rozpoczęcie dnia.
Ale się zmienił! Niesamowite! Chcę tylko stać i podziwiać.
- Która godzina? – pytam, siadając w moje miejsce za barkiem i
kładąc łokcie na blacie. Czarny marmur. Jest ciepły. Wyciągam po nim dłonie i
kładę policzek.
- Po dziesiątej.
Kładzie tuż przede mną omlet.
- Podnieś się.
Czuję się jakbym słyszała matkę. Jednak siadam i z okrągłymi
oczami zaczynam się zajadać.
- A ty nie pracujesz? – pytam z pełną buzią. PYSZNOŚCI!
- Dziś będę miał spotkanie o jedenastej, więc za chwilę wychodzę.
Mieszkanie zostawiam tobie. – Schyla się, żeby wsiąść torbę z czarnej skóry. –
Wrócę coś pewnie koło drugiej.
Patrzy na mnie. Wie, o co mi chodzi.
- Spokojnie. Koncert jest na dwudziestą pierwszą, więc wyjedziemy
stąd o dziewiętnastej.
Uśmiecham się do niego z wypchanymi policzkami i dostaję buziaka w
prawy.
- Jakby, co wszystkie składniki masz w lodówce. Możesz też sobie
coś zamówić. Adresy są w skórzanym notesie w szufladzie. A! A pieniądze… –
chwilę grzebie w kieszeni i wyjmuje też skórzany portfel. – Masz tu
pięćdziesiąt dolarów. Nie wydaj wszystkiego i nigdzie nie wychodź. Wiem jak ty
znasz miasto – mrugnął, zmierzwił mi moje strąki i wyszedł.
- Dobrze, mamo! – krzyczę za nim.
Ale kurde! Nie powiedziałam Mike’owi o moim śnie. Stałam na
rozdrożu drogi w lesie. Jeden drewniany znak wskazywał prawo i ten miał napis
„Stairway To Heaven”. Przekręciłam głowę nic nie rozumiejąc, ale drugi był
prosty i wiedziałam, że muszę dokonać wyboru cholernej drogi. „Highway To
Hell”. Nie chciałam rozdrapywać starych ran. Wiedziałam, czego pragnę. Poszłam
dalej.
***
Przez cały dzień się obijałam, słuchając Led Zepellin. Mike ma
świetną kolekcję. Jem lody, oglądam telewizję i znowu jem. Płaczę na romansach.
Słone jedzenie, potem słodkie i tak na zmianę. Natalia, płacz, rozpacz,
załamanie, palpitacje serca i wyjście na świeże powietrze. Opanowanie się i
powrót do środka. Na zewnątrz zimno, więc ogrzałoby się w jakichś męskich
ramionach. Duff, płacz, załamanie, ryk, walnięcie na kanapę, ryk w poduszkę.
Schemat powtarza się aż do powrotu Mike’a o drugiej. Od razu rzuca się żeby
mnie pocieszyć i razem robimy sushi. Chwilowo moja własna mała załamka odchodzi
na bok.
Wiecie, porównując takie życie, a to sprzed nocy na rampie to
życiorys dwóch innych osób. I obie są we mnie. Tkwią. I nie zamierzają odejść.
Choć jedna zaczyna być bardziej przekonywująca.
- To co chcesz teraz robić? – Mike patrzy pytająco.
- Ja? Nikt mnie jeszcze dotąd o to nie
pytał.
- To jest twój dzień. Do dziewiętnastej robimy, co chcesz.
- A właśnie. Co po koncercie? – patrzę na niego, przygryzając
kciuk.
- Raczej na niego nie pójdę tylko wrócę do domu. Jutro mam pracę.
- No, tak. – Ale głupio mi się robi. Zrobił dla mnie tak wiele, a
ja jeszcze się podczepiam. – Tak tylko pytałam…
- Ale tobie chodzi ogólnie? Aaaaa – Nie rozumiem jego wypowiedzi,
ale czekam, aż powie, co ma na myśli. – Toć wracaj autobusem. O tej godzinie na
pewno będę w domu, albo wiesz, co. Dam ci klucze.
Nie wierzę! Biorę od niego klucze, mrucząc:
- Wiesz, że nie musisz… Nie, ja nie mogę…
Patrzy na mnie jakbym była upośledzona. Z taką troską i
pobłażliwością. Nie musi nic mówić, bo znam to spojrzenie. Dziękuję mu
skinieniem głowy. Jakby, co, mam dokąd wracać. To najważniejsze.
- A teraz chodź! – rzuca. – Pójdziemy do teatru a potem na
kolację.
***
Jedziemy na koncert. No, właściwie tylko ja, bo Mike wraca do
domu. Byliśmy na Draculi w teatrze i w jakiejś bogatej restauracji dla snobów.
Zamówiłam krewetki i kraba. Pychota!
- Jak się z nim spotkasz, masz z nim porozmawiać. – Mike tłumaczy
mi, co mam zrobić. Właściwie jest to rozkaz. – Rozumiesz?
- Taa jasne. – Gapię się za okno. W tłumie szalonych fanów Coopera
na pewno nie znajdę Natalii ani żadnego Gunsa.
- Nie „ta jasne”! To ważne. Ty tego chcesz, ale chowasz to tak
głęboko, że nie wiesz, czy się do tego przyznać.
Podjeżdżamy do budki, która dalej prowadzi do autostrady.
- A tak w ogóle jak się z nim pogodzisz, to poznasz Alice’a
Coopera.
Gapię się na niego z szeroko otwartymi gałami. Faktycznie. Ale nie
chcę się z NIM godzić interesownie. Po pierwsze mam zamiar o nim zapomnieć – do
końca nie zwierzyłam się z tego Mike’owi. O nim, ale nie o Natalii. Już sama
nie wiem czego chcę! Raz jestem wredną suką, która ma plan związany tylko na
pranie kasy, ale po chwili jednak padłabym przed blondysiem i przepraszała,
byle tylko mi wybaczył. Wiele osób mówiło mi, że jestem chora. Może coś w tym
jest? Może to znaczy, że jestem psychopatką?
- Masz z nim porozmawiać. Nie zostawiaj takiego kwasu. Jeśli teraz
tego nie załatwisz, będzie się to ciągnęło w tobie całe życie. Na każdy kłopot
będziesz uciekać? W życiu zdarzają się upadki. Wiele upadków. Jednak nie można
się poddawać. Jesteśmy tego żywym dowodem, jeśli patrzymy z perspektywy odwyku.
Jeżeli go kochasz (nie zaprzeczaj!) to co jest nie tak? Nie ma związków
idealnych. Każdy się kiedyś pożarł z bliskim, ale nigdy nie można uciekać. To
zwykłe tchórzostwo.
Wpadł w słowotok. Nie będę tu przytaczać teraz całej naszej
rozmowy, a właściwie wykładu Mike’a. Jednak uświadomił mi jedno. Nawet jeśli
już z nim nie będę, mam z nim pogadać. A jeśli nawet go nie znajdę, muszę się
zobaczyć z Natalią i powiedzieć, że wszystko u mnie w porządku. Żeby się nie
martwiła, bo jak ją znam, to bidulka pewnie nie może spać.
Mike to naprawdę mądry koleś. Przez te dwie godziny podróży
udowadnia, że można się odbić od kompletnego dna. Trzeba tylko chcieć i mieć
wiarę. Teraz wydaje mi się, że wszystko się ułoży. Tylko nadal mam dziwny ucisk
w żołądku…
***
Pełno ludzi. Spodziewałam się podobnego tłumu, ale nie czuję się
samotna. Już na Scene Street byłam sama, więc może zaczynam się przyzwyczajać.
W pobliskim sklepie kupuję orzeszki w karmelu. Dwóch wielkich goryli stoi przy
wejściu. Uśmiecham się i pokazuję bilet. Wpuszczają mnie jakimś wejściem obok.
WTF?! Dopiero teraz widzę na bilecie „Circus”! Mike kupił mi bilet pod samą
sceną! A to spryciarz! Ze sceny będą mnie widzieć… Super…
Zaczynam się stresować. Chętnie uciekłabym stąd, ale bydło pcha
się naprzód.
- Sama?
Grupka uśmiechniętych chłopaków i dziewczyn patrzy się w moją
stronę.
- No wygląda na to, że nikt mnie nie chce.
- Chodź do nas.
Idę. Nie spamiętuję imion, bo w tym chaosie i tak nic nie słychać.
Wszyscy stoimy już pod sceną i zaczyna się gadka o supporcie.
- Chłopaki dają czadu. Podobno na początku przyszłego roku wydadzą
debiutkę.
- A ja słyszałam, że są nieźle porąbani. Chuje i tyle, którzy
myślą, że są rockersami.
- Może masz rację…
- Grają dobrą muzykę i tylko to się liczy. Nie muszę znać ich porąbanego
życiorysu.
Gadają, stoję obok, ale mam głowę zupełnie gdzie indziej. Wgapiona
w basa jakieś dziesięć metrów na lewo ode mnie. Dobrze, że jest tak daleko, ale
i tak zdecydowanie za blisko.
- A ty?
- Nie znam ich – odpowiadam automatycznie. Właściwie nie wiem, o
co mnie pytali. Nie interesuje mnie to. Chcę tylko przeżyć ten koncert. W końcu
gaszą się światła. Ludzie zaczynają się drzeć i bić brawo. Jakieś kilka metrów
przede mną, widzę znajomą kowbojkę Izzy’ego. A więc zaczęło się…
Zatkało mnie. Rozdział piękny. Pocieszył mnie dziś bardziej niż zagranie Hej Joe i zostawił ogromny niedosyt. Jednym słowem : Boskie
OdpowiedzUsuńNie spodziewalam sie takiej reakcji... Lol. Jesli to przebilo Hey Joe to... No znowu LOL. Dobrze, ze niedosyt :D jakby nie to bys muz tu nie zagladala ;)
Usuń