Perry mówi:
Genialna kapela.
Kawał historii. Mój Papa słuchał.
Pisałam ten rozdział przy Better
Man Pearl Jamu.
Idealnie pasuje, ale jednak wstawię Scorpionsów.
Jest tu kilka tysięcy ludzi. Jedyne, co
widzę na scenie to natapirowana wiewióreczka. Welcome to the
Jungle, Out Ta Get Me, Think About You i Mr. Brownstone. Podczas koncertu Axl dostaje butelką
rzuconą z tłumu jednak nie reaguje. Śpiewa dalej. Później jest jakieś
zamieszanie, gdy ludzie rozwalają pojemniki z wodą, które zalewają scenę. Gunsi
muszą zejść, bo grozi to porażeniem. Axl podchodzi wtedy do mikrofonu z
wiadomością:
- Ponieważ ktoś z was zrobił coś debilnego z wodą stamtąd… – Tu wskazał
kierunek. – Przedstawienie się skończyło!
Na to jakiś facet pokazał mu fujarę, na co rudzielec odpowiedział:
- A ty… PIEPRZ SIĘ!
Później schodzi ze sceny. Slash i Izzy chcą grać dalej, a Steven i Duff jeszcze
się trochę przepychają. Poison będą mogli wejść dopiero po sprzątnięciu
powodzi.
Wszystko leci mi niesamowicie szybko. Właściwie nie wiem, po co tu przyszłam.
Przecież sama sprawiam sobie tym ból. Ale pomyślałam, że przynajmniej posłucham
Poison. Choć ich nie cierpię i tak przyszłam. Musiałam mieć pretekst, żeby… No
właśnie! Do czego, głupia kretynko?! Przyznaj się! TAK, KURWA! Chciałam go
zobaczyć.
Chłopaki schodzą ze sceny, a ja wbrew sobie jestem ciągnięta z tłumem w ich
stronę! NIE! NIE! NIEEEE!!!!! Złapałam jakiegoś chłopaka i krzyczę żeby mi
pomógł. Łapie mnie szybko za rękę, ale tłum napiera tak mocno, że wyślizguję
się. KURWA!
Łapię się w końcu jakiegoś drzewka i
trzymam. Po chwili cholerny tłum odpuszcza. Jestem praktycznie sama, bo wszyscy
rzucili się na chłopaków. Tak. To był debilny i popierdolony pomysł, żeby tu
przychodzić. Gratuluję, pani!
Stawiam kołnierz i odchodzę szybkim
krokiem. Muszę się stąd wydostać. I to szybko. Nie powiem, że przez te godziny
spędzone na rampie w skateparku, nie pomyślałam o powrocie. Jednak na
szczęście, wybijałam sobie to z głowy. Jedyną stratą był mój Thunderbird.
Jednak leżał on cały czas w naszej… KURWA, WRÓĆ!… ich kanciapie, a z zamkiem
poradziłabym sobie kopem w drzwi. Na samo przypomnienie kanciapy, głowa zaczyna
mi pulsować. Zaciskam oczy i po chwili, takiej dłuuugiej chwili, odpuszcza.
Teraz nie wiem, gdzie iść. Zawsze byłam z Natalią. Później z…ech z Duffem.
Wiedziałam, gdzie iść. Miasta jednak nie znam, a żadnych innych znajomych tu
nie mam. Keifera ani Bacha szukać nie chcę.
Idę, więc w tę jedną z wielu ciemnych
ulic, wypełnioną ludźmi wracającymi z koncertu. Niektórzy o mało, co się nie
wywracają. Pełno tu zdzir, czekających tylko, żeby okraść swoich klientów.
Jednak są tu tacy, którzy raczej nic w kieszeniach nie mają. Szczególnie tacy!
- Hej, gdzie idziesz?
Po chwili znowu.
- Hej, gdzie idziesz nooo?
Odwracam się jednak nie przestaję iść.
Już nie takie zaczepki się przechodziło. Widzę otoczonych przez laski i męskich
fanów fagasów z Poison. Proste białe klajtry i w ogóle jacyś tacy mało
pociągający. No, może basista, bo ma czarne włosy. I ładnie się uśmiecha. Ale
tak nie są nawet w jednej bilionowej tak magnetyczni i ociekający seksem jak
Gunsi. Jednak mimo tego przystaję. Nie wiem, co mną kieruje. Po prostu chcę się
zatrzymać. Tak po prostu. Ale nie po to, żeby dawać dupy. Już nigdy nie wskoczę
do łóżka żadnego faceta. Żadnego!
Spytał wokalista, to odpowiadam
pytaniem. Niech się pomęczy.
- A co? Przeszkadzam ci?
- Nie. – Raczej nie spodziewał się
ironii. O ile w ogóle wie, co to znaczy. Jak każdy idiotyczny muzyk sądził, że
pokażę od razu cycki. – A nie chcesz wpaść na afterparty?
No, kurwa nie! Ile można?! Czy ja
wyglądam na kurwa basistkę-ćpunkę, która została dupą innego basisty i teraz
szuka po prostu miejsca na nocleg? Tak, kurwa, bo nią jestem! Ale nie wyglądam
na taką, która chce się schlać i dać się oberżnąć jakiemuś dupkowi, który nawet
nie zainteresuje się moim imieniem czy tym, że dopiero, co przestałam brać! NIE!
- Nie chodzę na kurwy – odpowiadam
najlodowaciej jak potrafię. Odwracam się i chcę iść dalej, ale marudny blondyn
nie daje za wygraną. Jego kumple się śmieją. Nie wiem czy ze mnie czy z tego,
że go olałam. W dupie z tym.
- Fajnie będzie. No, chodź. Ej! A ty
nie jesteś jedną z tych pałętających się lasek wokół tych chujów? Zepsuli nam
koncert!
- Do kurwy nędzy odpierdol się od nich!
Kurwa! Czego ty chcesz? Mało masz tu dziwek do wyruchania?! Jak nie to nie!
Głuchy?!
Słyszę pisk oburzenia tych zdzir przy
pozostałych chłopakach.
- Dobra, zostaw ją. Nie warto.
Ten z takimi dziwnymi włosami
opadającymi na czoło w końcu mądrzeje. Wokalista odchodzi, ale gdy się
odwracam, podbiega i wali mnie w tyłek. KURWA! Zdejmuję kowbojkę i rzucam w
niego z całej siły. Dostaje w łeb! Basista się śmieje i coś tam gada do
cholernego kaleki, a po chwili odrzuca mi but. Nawet nie zauważyłam, że wokół
nas zebrał się dość spory tłum gapiów. Ubieram kowbojkę i szybko wychodzę z
tego kręgu idiotów.
***
Nigdy jeszcze nie byłam tak długo bez
Natalii. No, może w izolatce, ale to się nie liczy. Bo nie było z mojej woli. A
teraz… No, właśnie.
- Czy ja naprawdę tego chcę?
Zaczyna się. Bój z samą sobą. Coś
podobnego miała Konopka, a ja zawsze to wyśmiewałam.
- Tak. Tego chcę. Odciąć się od tego
gówna. Nie po to tu przyjeżdżałam. Niech jest tak jakbym dopiero, co wyszła z
ciupy.
- Peeeeeeewnie…. Yhym. Już to widzę jak
zapominasz o Natalii i Duffie. Szczególnie o seksie pod prysznicem…
- Zamknij się! Kurwa! Nie zapomnę tego,
ale mogę usunąć to na bok.
- W co ty wierzysz?
Potrząsam głową. Nie potrafię tak
dłużej. Gdy tylko o tym myślę, mam ochotę puścić się biegiem i wpaść prosto na
Duffa. Żeby było tak jak wcześniej. Ale jak zwykle odzywa się głos:
- Po tym, co zrobiłaś, nie będzie
ciebie chciał. Ma własne sprawy.
Wchodzę do pierwszego lepszego baru.
Siwo od dymu jak w kreskówkach. Opieram się o skórzany blat, który już dawno
przeszedł smrodem petów i zamawiam Jacka. Całą butelkę. Płacę, ignorując dziwne
spojrzenia barmana.
- Wszystko w porządku, dzieciaku? –
pyta, wycierając kufel jakąś brudną szmatą. Ma wąsy jak harleyowiec.
- Taak.
Biorę Jacka i wychodzę.
***
Znowu sama. Tym razem na rampie. Jest
bodajże… a w dupie. W każdym razie pewnie coś koło pierwszej. Leżę, wpatrując
się w niebo i popijając whisky. Dzieciaków już dawno tu nie ma. Choć jak
przyszłam, kręciło się paru starszych skejtów. Wiedziałam, że będą się gapić i
próbować mi zaimponować jednak ja tylko siedziałam z jedną nogą zwisającą z
rampy, obok mój Jack, czekający ze mną na odpowiednią porę. Przyszłam tu, bo
miałam zamiar po raz ostatni się nachlać i później zacząć czy tam otworzyć nowy
rozdział w życiu. Chuj mnie obchodzi, że mogę spaść z cztery metry w dół czy
gdy będę nieprzytomna ktoś mnie zgwałci. Jeśli przeżyję oznacza to, że czas się
za coś zabrać. Jeśli mój Anioł Stróż chce mnie pilnować… to niech mnie sobie
pilnuje. Ciekawe jak wygląda mój Stróż. Zastanawiałam się nad tym jak byłam
mała i zaczynałam słuchać porządnej muzyki. Wyobrażałam sobie Jimiego Hendrixa.
Bez skrzydeł. Po prostu Jimiego. Śnił mi się po nocach jak zabierał mnie do
Seattle i tam uczył wszystkiego. Znowu chcę powrócić do tego czasu. Wszystko
było takie proste. Jesz, myjesz się, czytasz, marzysz…
Patrzę do góry, nad sobą. Stoi tam
cierpliwie Jack. Czeka i patrzy. Wypiłam już trzy czwarte i nic nie czuję.
Jednak z tyłu jakby dokoła słyszę When the Levee Breaks. Podkładam
ręce pod głowę i zaczynam nucić. Dosłownie Plant jest tuż koło mnie. Słyszę gitarę,
perkusję… Jestem jak w transie.
Zawsze wiedziałam, że jestem dzieckiem
Led Zeppelin. Tatuaż jest tego dogłębną prawdą. Przy ich muzyce chciałam
uprawiać seks, zasypiać, budzić się, jeść, odrabiać lekcje, ćpać, spędzać każdy
ułamek swojego życia. I przy nich chciałam pić. Jak teraz.
Goin down
Oni są jak narkotyk. Dragi, z których
nie chcę wychodzić. W których chcę się pogrążać i co chwila odjeżdżać złotym
strzałem. To nie moja zimna matka, wydała mnie na świat. To Led Zepellini byli
moją matką i ojcem. Oni mnie zrodzili z własnych lędźwi. Nie byłam tego pewna.
Wpadłam na to, podczas lekcji polskiego. Wszystko jakby stało się jasne i
przejrzyste. Nie musiałam tam siedzieć. Po prostu niczym w transie, wstałam i
nie zważając na pytania nauczycielki wyszłam przez okno. Teraz to dla mnie
oczywiste. Nigdy nie należałam do nikogo innego. Później patrzyłam tylko
na tych ludzi, którzy nie byli moimi rodzicami jak chcą mi wmówić, że jestem
jedną z nich. Chciałam roześmiać im się w twarz. Znałam już swoje pochodzenie.
Wiedziałam, kim jestem.
***
Ranek. Rześki poranek z przejrzystym
niebem. Żyję. Podnoszę głowę z asfaltu. Jack stoi grzecznie obok pusty. Nie
pamiętam, co się działo. Tylko przebłyski. Plany na dziś?
- Wstać.
- Po jaką cholerę?
- Musisz zapisać swoje życie od
początku.
Prooooszę. Bez takich
tekstów. Wstaję chwiejnie i biorę butelkę. Tiaaa… Rozmawiałam z nią. A
więc mam już przyjaciela. Czy to przypadkiem nie są początki schizofrenii?
Wycieram twarz i o mało nie spadam z rampy. Zjeżdżam na tyłku, wytrzepuję się i
kuśtykając, wychodzę. Nienawidzę tego bólu mięśni po kacu. Do wczoraj osłodą
był… Jak się nazywał? Już nie pamiętam. To było tak dawno.
Wychodzę na główną ulicę. Gdzieś tam na
prawo w dół był wczoraj koncert. Tylko jak się nazywały te kapele…? Chuj z tym.
Przeciągam się i mlaszczę, nie zwracając na zgorszone spojrzenia przechodniów.
No, tak. Bo pijaki budzą się po południu. A więc wiem, że jest po dwunastej.
Zadowolona z pijanym uśmiechem i z butelką Jacka w dłoni idę w lewo. Mijam
jakiś słup. Przechodzę, ale zaraz chwiejnie się cofam.
Gęba Alice’a Coopera. Dwudziestego
trzeciego ma grać w Santa Barbara. Dziś jest… eee… pytam się faceta w
kapeluszu. Mówi, że dwudziesty pierwszy. Wygląda porządnie, więc pewnie mówi
prawdę. Nie jest daleko ta Santa Barbara, więc czemu nie miałabym się wybrać?
Patrzę, ile może kosztować i JEPS! Dopisek „Guns N’ Roses jako support!” Di Di
DiDi!! Brutalna prawda! O, nie! Przecież miałam od dziś zacząć szukać roboty, a
nie szukać kolejnego kłopotu. Jednak kim oni dla mnie teraz byli?
Idę do parku.
Gunsi. Duff. Bas. Duff. W głowie tylko
to mi się kręci. Muszę zajebiście wyglądać, ale mam to w dupie. Siedzę po
środku jakiejś ławki w parku. Duff. Kolana mam skrzyżowane, a stopy oddalone i
przechylone do środka Natalia. Pomiędzy nimi wisi pusta butelka Jacka, mojego
jedynego przyjaciela, której piękną główkę trzymam obiema dłońmi. Włosy w
kompletnym nieładzie, a usta wydymam w podkówkę. Płaczę. Łzy ciurkiem płyną mi
po policzkach i brodzie. Natala Od czasu do czasu pociągam nosem i wycieram go
wierzchem dłoni. Wyglądam pewnie jak skończona pijaczka i pierdoła. Jak ja
sobie niby wyobrażam życie bez niego?! Bez Natalii?! Jestem pieprzoną kurwą,
jeśli myślałam, że sobie poradzę, ale teraz nie ma odwrotu. Jednak serce mnie
boli jak kurwa nędza! Duff, Natalia, Natalia, Duff Zachłysnęłam się powietrzem,
co powoduje jeszcze większy wylew łez. Jestem sama. Sama. Sama w parku. Sama na
ławce. Sama w Los Angeles. Sama na świecie.
Zerkam dosłownie milimetr w bok. Kosz
jest wypełniony po brzegi butelkami Jacka Danielsa. Wybucham płaczem, bo zdaję
sobie sprawę, że nie znajdę lepszego człowieka...
2 dni czytania tego o to bloga. Warto było! Świetne opowiadanie. Teraz pożera mnie ciekawość kiedy Agata powróci i jak zostanie przywitana. Gratuluję talentu :)
OdpowiedzUsuńuuuu kolejny złowiony czytelnik :P hahah 2 dni?! LOL! Yolo! No ja czekam na wolny termin, żeby napisać co bd dalej :P
UsuńDokładnie- złowiona. Jestem chyba kolejną Twoją akwariową rybką którą karmisz (rozdziałami) kiedy chcesz. Lecz pamiętaj że rybki długo nie żywione są smutne
UsuńWybacz, że tak długo, ale w między czasie jadłam Monte i słuchałam "When the Levee Breaks". XD
OdpowiedzUsuńTaki psychodeliczno-pijacko-przybijająco-smutny rozdział. Plus jeszcze Scorpionsi. Odpływam płacząc.
Momentem pocieszenia jest fragment o Zeppelinach, których, jak już wiesz, nie omieszkałam w tej chwili posłuchać.
No i jeszcze może to: "Na to jakiś facet pokazał mu fujarę, na co rudzielec odpowiedział: - A ty… PIEPRZ SIĘ!"
Ale poza tym pogrążam się w pijackim smutku i melancholii.
Jeszcze następny rozdział, a potem pójdzie już z górki. Stwierdziłam, że naprawdę mam nie tak coś z głową po napisaniu 30 rozdziału... Rozlazły ten rozdział. Bardzo. No, ale musiał być.
UsuńA ta akcja z Axlem była na serio xD tak samo jak to, że ludzie zalali scenę i Poison nie mogli grać xD hehe
Nie pij tyle ;D