wtorek, 15 lipca 2014

..::24::..

Perry głosi:
Po długiej przerwie nadchodzi ciąg dalszy.
Nie za długi, ale postaram się w weekend wykombinować coś 
z większą ilością słów i wydarzeń.
Na razie wiemy tylko tyle, że minął rok odkąd Agata wyjechała do Seattle.


- Ang! Halo?! Jesteś tam?!

- Co?

Zorientowałam się, że stałyśmy przed The Off Ramp. Niski, czarno-niebieski budynek był tym z jednych miejsc, w których byłam tylko parę razy, a zapamiętałam je na całe życie. Jeśli chciałeś agresywnego i emocjonalnego rocka, przyjeżdżałeś tutaj. To tu wszystkie lokalne zespoły miały swoje występy. Nie licząc Ok Hotel czy innych knajp. Chris zabrał mnie tu raz czy dwa, ale nie więcej. Przez tę pracę zupełnie nie miałam czasu na imprezowanie. Chociaż pracowałam w ukochanym klubie muzycznym tutejszej młodzieży, gdzie nie mogłam narzekać na brak wrażeń. Od osiemnastej do szóstej rano musiałam być w gotowości. Często przychodziła tam też moja paczka znajomych. Nie miałam ich za dużo, a mieszkałam w Seattle już prawie rok. Jednak z każdym dniem ich grono się powiększało. 

        Janet zabrała, a właściwie wymusiła na mnie dzisiejsze wyjście. Miałam akurat luz w pracy, więc się zgodziłam. To raz. Dwa - Chris miał moje klucze do mieszkania. Byłam zdeterminowana mu je odebrać. Poprosiłam go, żeby zaniósł do mnie zakupy. Zaniósł, ale już nie pomyślał, żeby oddać klucze. Męska filozofia.

Rozejrzałam się. Przed wejściem stało tylko paru gości. Palili, a wspaniały napis „No Smoking Witchin 25FT”, chociaż mały i tak widać, że był przestrzegany. No, dobra. Jakoś tłumów tam nie widziałam, ale ze środka dobiegał łomot muzyki. Pociągnęłam nosem. Ah! Nie ma to jak zapach kończącego się dnia w najpiękniejszym mieście na świecie. Dziwny dreszcz przeszedł mnie na myśl o wejściu do środka. Zrzuciłam tą całą niepewność na uważny wzrok palaczy. Byłam już w gorszych miejscach. Więc dlaczego do cholery tak się czułam?! Znowu rzuciłam szybkie spojrzenie na podpieraczy ściany. Gapili się na nas spod tych swoich krzaczastych seattlowskich brwi.

        - Czego się kurwa lampicie?! - wrzasnęłam w ich kierunku, próbując jakoś oderwać myśli od chwilowej słabości.

-  Ładnie to tak się odzywać do ludzi? To powodzenia i bawcie się dobrze! – krzyknął Andrew i odjechał, o mało nie potrącając przechodzących przez ulicę ludzi. Patrzyłam jak ginie za zakrętem, ale jeszcze długo było słychać trąbienie i krzyki rozwścieczonych kierowców. Ten zblazowany rajdowiec często podwoził mnie do pracy. Był odpowiedzialny za oświetlenie w Ok Hotel. Tam też pewnej nocy poznałam Janet.

        Spojrzałam na blondynkę i odwróciłam się do wejścia do The Off Ramp. 

- To co? Wchodzimy? - spytała retorycznie, ciągnąc mnie za sobą. Minęłyśmy palących dzidków, którzy wciąż się gapili i weszłyśmy. W środku było duszno przez masę spoconych ciał damskich i męskich, czekających, aby zobaczyć i posłuchać jakiś lokalnych zespołów.

- Masz wejściówkę?

Spojrzałam na chłopaka w różowym kapeluszu, żującego ostatek peta. Miał strasznie przymulony wzrok i wydawało mi się, że za chwilę zaśnie. Długie brązowe włosy, wystające spod obwiązanej dodatkowo bandaną głowy wyglądały jakby je naoliwił, a potem włożył do gofrownicy. Głęboko osadzone oczy patrzyły na mnie wilkiem.

 - Nie, ale…

- Bez wejściówki nie wpuszczamy – mruknął znudzonym głosem. Świetnie. Trafiłam na flegmatycznego melomana sceny seattlowskiej. Wspaniale. A Janet już zniknęła w tłumie. Pewnie sądziła, że wpuszczą mnie razem z nią. Cóż. Przeliczyła się. 

        'Kasjer' ziewnął przeciągle. 

- Zanim zaśniesz, chciałabym ci powiedzieć, że urwałam się z roboty, z której najprawdopodobniej wylecę, po to żeby odebrać klucze od mieszkania, bo jak nie to będę spała na ulicy! Więc nie pierdol mi nic o wejściówkach. Dotarło?

- Eee?

- No, cholera! Mówię serio!

- No, nie wiem – mruknął w końcu mój błyskotliwy rozmówca. – Ale ogólnie, skoro już o tym mowa, kogo szukasz?

- Chrisa Cornella. Wiesz, taki wieśniak co lubi drzeć mordę.

- Wiem, kto to – obruszył się, jakbym oskarżyła go o to, że nie zna nawet linii basu do Smoke On The Water i spojrzał na mnie spod ronda kapelutka, który był tak obrzydliwie różowy i brudny, że aż chciało się wymiotować. – Dziewczyna?

- Nic ci do tego!

- Dobra, dobra! – Podniósł ręce w obronnym geście. – Jak tak, to ma facet szczęście. Daj rękę.

Puściłam tę głupią uwagę mimo uszu i wyciągnęłam dłoń. Chłopak odsłonił mi wewnętrzną część nadgarstka i przybił pieczątkę.

- Jakby co, nic o tym nie wiem. Słyszysz? – spytał na odchodnym, a ja tylko uśmiechnęłam się zadowolona i poszłam w głąb w stronę widocznej już sceny. Odgarnęłam opadające na twarz loki, rozglądając się na boki. Nie byłam w nastroju do szaleństwa - w pracy miałam go aż nad to. Postawiłam sobie za cel znalezienie Chrisa, odebranie kluczy i walnięcie się na łóżko. Chciałam w końcu przespać spokojnie całą noc.

Nagle poczułam mocne pchnięcie gdzieś z prawej. Atakują, sierżancie!           

- Hej no! – krzyknęłam, automatycznie odpychając wielkiego bawoła na bok.

- Wybacz, mała. Nie chciałem. To ten debil… - zaczął się tłumaczyć chłopak, ale gdy na mnie spojrzał, urwał. Ah! Kolejny seattlowski gostek. Czy tu wszyscy noszą te same stare swetry? Spojrzałam na niego jeszcze raz. Wyglądał znajomo, ale tutaj wszyscy wyglądali podobnie. Chociaż mogłam go kiedyś widzieć w pracy. A więc ogólna, szybka charakterystyka:

1. Czarno-niebieski beret odwrócony daszkiem do tyłu.

2. Bródka.

3. Proste włosy proszące się o umycie.

Podsumowując: niezły, ale nie mogłam się zatrzymywać, żeby podziwiać tutejszych meneli.

- Nic się nie stało. – Uśmiechnęłam się krzywo i wyminęłam go, nie zwracając już na niego uwagi. Musiałam przecież znaleźć Chrisa! I Janet, która chuj wie, gdzie była. Po dziesięciu minutach chodzenia, stanęłam w miejscu i rozejrzałam się za niedawno spotkanym bawołem. Właściwie mogłam zagadać tego wielkoluda, czy gdzieś nie widział Cornella. Na pewno się znali. Mało kto był tutaj anonimowy. No, może tylko ja w tym momencie. 

***

Obeszłam już chyba trzy razy cały The Off Ramp i nic. Szczerze zaczęłam już wątpić, że Chris w ogóle tam był. Przeczesałam włosy palcami, odrzucając je do tyłu i westchnęłam. Zrezygnowana oparłam się o ścianę. Nie do końca tak sobie wyobrażałam ten wieczór. Dobra, jak go nie znajdę, to pójdę pod mieszkanie i na niego poczekam. No, bo co innego mi pozostaje? Postałam jeszcze parę minut. I dopiero wtedy poczułam jak bardzo byłam wykończona. Praca w barze nie była skomplikowana. Tu robisz drinki, tam bierzesz pieniądze, oddajesz resztę, sprzątasz stoliki i butelki z podłogi. Lubiłam to robić, bo praktycznie non stop stałam za barem. Mogłam pogadać z ludźmi i posłuchać koncertów. Ale kiedyś musiałam odczuć skutki tego nocnego życia.

Roztarłam twarz i zrezygnowana poszukiwaniami skierowałam się do wyjścia. Już mijałam mojego przyćpanego kolegę, gdy w drugim rogu mignęły mi znajome włosy. Zaraz, zaraz. Chris?! Nie. A może… Nie! To musi być on! Bez zastanowienia skierowałam się w tamtą stronę. Zmęczenie zniknęło momentalnie. Błagam cię, nie ruszaj się stamtąd!, myślałam, co chwila wyciągając szyję, by namierzyć brązowe loki. Nie było to trudne, bo większość ludzi w klubie była niższa od Cornella. Potrąciłam, a właściwie stratowałam, ostatnich dzielących nas ludzi i w końcu stanęłam na drugim końcu The Off Ramp. Tak! Stał tyłem do mnie i gadał z jakimiś chłopakami, stojąc w kółku. Był tam też Matt Cameron. Ha! Matthew! Z nim wypiłam swoje pierwsze piwo w tym mieście. U niego na kanapie spędziłam też bite trzy tygodnie, zanim znalazłam pracę i mogłam wynająć mieszkanie w kamienicy. Był perkusistą w zespole Cornella. Gdy pierwszy raz przyjechałam do Seattle od razu zauważyłam, że są tu muzycy, którzy ściśle współpracują, by stworzyć własny świat inspiracji, świat kapel i wspólnoty. Dziwiło mnie to, bo różniło się to diametralnie od miejsca, z którego przyjechałam i muzyki, której słuchałam. Tę muzykę tworzyli chłopacy, którzy nigdzie się stamtąd nie ruszali. Mieli dużo czasu na granie i dużo czasu na słuchanie. Kto jeszcze tam był? Patrzyłam dalej. No, wiedziałam! Stał ten gigant, który na mnie wpadł zaraz na początku! Cholera! Ale się sfrajerzyłam. Trzeba go było zapytać! Reszty nie poznałam lub po prostu nie znałam.

Na złość jemu i sobie postanowiłam nieco się ponaprzykrzać. Zarzuciłam włosy na twarz, roztrzepałam je i przewiesiłam torbę przez ramię. Ruszyłam w ich stronę chwiejnym krokiem. Na pewno wyglądałam jak pierwsza lepsza pani spod czerwonej latarni. Zresztą praktycznie wszyscy tu uważali mnie za taką. 

        - Bo tu nikt nie nosi lateksu, skórzanych spodni, szortów, które wyglądają jak majtki czy koszulek zespołów z LA. Nikt nie tapiruje włosów ani się nie maluje - wyjaśniła mi pewnego dnia Janet. Trudno. Nie miałam zamiaru zmieniać się w drwala, chociaż zakupiłam flanelę w miejscowym lumpeksie.

- …nie są źli, ale Cliff powinien popracować na partiami gitary.

Jak zwykle. Rozmawiali o muzyce, no, bo przecież o czym innym?! Już miałam zaczynać się naprzykrzać, gdy znowu ktoś mnie popchnął i nie wytrzymałam:

- Kurwa! - wrzasnęłam, czując czyjś łokieć pod żebrami. Ucisk zniknął tak szybko jak się pojawił, ale jeszcze zdążyłam zdzielić jakiegoś obszczańca w twarz. Odwróciłam się całą nabuzowana. Myślałam, że nikt nie słyszał mojej reakcji. Jak zwykle się myliłam. Nagle wszyscy zamilkli. Spojrzałam spod włosów – ludzie gapili się na mnie jak na idiotkę. Odchrząknęłam.

- Ang? Co ty tu robisz? - spytał Chris. Nie krył zdziwienia moją obecnością. 

        - Jestem tu, by odebrać swoją własność, złodzieju. Oddawaj klucze - rzuciłam, ale zanim się zorientowałam, już byłam tulona przez Cornella. Tak. Też było mi miło go widzieć. Pachniał jak zawsze. Intensywnie, ale nie ostro. Męsko i chrisowo. Poklepałam go po plecach. Początkowo niepewnie, ale po chwili zrobiło się niezręcznie i zaczęła wyplątywać się z uścisku.

- Stary, kto to jest? – słyszałam za sobą.

Chris puścił mnie, lekko przy tym odsuwając. Wskazał na mnie dłonią i wyglądało jakby chciał coś powiedzieć. W końcu nic nie wymyślił, więc powtórzył swoje pytanie, ale ze zdwojoną siłą.

- Kurdę, Ang! Skąd żeś się tu wytrzasnęła?!

- Miałam dziś wrócić normalnie do domu, ale nie mam kluczy. Zapomniałeś? – spytałam z udawanym wyrzutem.

- Właśnie miałem wysyłać Matta do ciebie. Prawda?

Tu Chris spojrzał na Camerona, który wlepiał we mnie gały. Patrzył jakbym ubrała się jak jakaś dziwka. Popatrzyłam po sobie. Wyglądałam normalnie. Zawsze chodziłam tak do pracy, więc nie miałam pojęcia skąd u niego ten dziwny wzrok. Wszędzie walały się butelki po piwie, więc mógł być lekko wstawiony. Normalka. 

- Trochę włosy ci urosły, odkąd żeśmy się widzieli w ostatnim miesiącu. – Podeszłam i potarmosiłam jego blond kosmyki.

Matt stał dalej z rozdziawioną buzią i tylko brakowało, żeby przyleciał jakiś ptak i założył tam gniazdo, myśląc, że to dziupla. Jednak zaraz znowu Chris mnie zagarnął ramieniem.

- No, Ang. Przedstawię ci resztę chłopaków. Nie miałaś jeszcze zaszczytu poznać gitarzysty i basisty Mother Love Bone Proszę tutaj... Ludzie rocka wszelkiego gatunku. Przez ostatni rok praktycznie nie wychodzili z domu, męcząc się z pisaniem nowych kawałków, ale teraz zmartwychwstali – powiedział i pokazał szlachetnym gestem swoich rozmówców.

- Jeff Ament – rzucił Cornell, wskazując na wielkoluda, który wpadł na mnie na początku.  - Bas. 

Chłopak kiwnął mi głową. Byłam na ich koncercie w The Central Tavern. Każdy w tym mieście był związany z muzyką. Co powodowało, że tysiące chłopców o twarzach aniołów przyjeżdżało do tego miasta i wydawało zaskórniaki na wzmacniacze Marshalla? Prawda jednak była też taka, że w Seattle zawsze była świetna scena.

Ktoś rzucił jakąś uwagę, Matt się roześmiał, ale nie usłyszałam jej treści. W tle darł się wokalista. Cud, że jeszcze nie ogłuchłam.

- Stone! Nie gap się tak.

- Stone? To ma być imię? - spytałam niedyskretnie, szukając właściciela tego pięknego miana. No, dobra. Słyszałam już gorsze, więc nie zdziwiło mnie to, aż tak. Przeniosłam wzrok na stojącego z boku chłopaka. Tylko jego jeszcze nie znałam. Wyglądał dość niepozornie. Patrzył na mnie swoimi wielkimi oczyma. Miał długie brązowe włosy związane w kitek, na to chustkę i jeszcze czapkę z daszkiem. Jak każdy mieszkaniec Seattle nosił stary żółty sweter. Gdy zorientował się, że na niego patrzę, uśmiechnął się nieśmiało, a ja nie mogłam się nie roześmiać. Chłopak centralnie się speszył moją obecnością. 
 
- Stone Gossard. Gitara - rzucił zakłopotany. - A ty jesteś...?

- Sądzę, że mielibyśmy ze Stonem cholernie słodkie dziecko - wtrącił Cornell. Zignorowałam go.

Już miałam odpowiedzieć, gdy Cornell wpadł na pomysł konkursu. Stone miał zgadywać, kim jestem. Według niego miała to być genialna zabawa. Machnęłam na to ręką, bo nie miałam siły tłumaczyć mu, żeby w końcu oddał mi klucze. Podczas gdy Gossard cały czas główkował się nad tym kim jestem, Chris ogarnął mnie ramieniem i wyszliśmy z The Off Ramp. Obok Matt i Jeff z Gossardem. Janet została w środku. Zostawiłam jeszcze przed wyjściem  dla niej wiadomość u barmana, żeby się nie martwiła. Obiecał, że przekaże. Pewnie już się spotkała z Cliffem... Zresztą i tak pewnie nie zauważyła, że mnie tam nie było.

Wyszliśmy. Nagle usłyszałam głośny śmiech Matta i Jeffa. Obejrzałam się przez ramię. Pokazywali sobie Gossarda palcami i wyglądali jakby się mieli zaraz posikać ze śmiechu. Stone szedł ze spuszczoną głową, twarz zakrywała mu granatowa czapka z białą gwiazdą, ale i tak widziałam, że zrobił się cały czerwony na twarzy.

- To kiedy idziemy na koncert The U-Men? Posłuchamy ich, a za tydzień oni przyjdą posłuchać nas - rzucił Cornell, ale nikt go nie słuchał.

***

Zebrało się paru kretynów, którzy razem z nami chcieli iść na plażę. Chris rozsiał wśród kumpli wieść o imprezie. Najpierw przyszedł Andy z Xaną. Oczywiście jak to Andy o mało mnie nie zgniótł ze szczęścia – biegł z drugiego końca plaży, więc wyszłam mu naprzeciw. Gdy tak pędził, zastanawiałam się czy zwolni. Jak na mnie wpadnie, to się zabijemy. Zwolni. Nie zwolnił. Wpadł na mnie z prędkością światła. Rozłożył ręce jakby chciał mnie przytulić, ale zamiast tego schylił się, złapał mnie za brzuch i poleciałam do tyłu, przypierniczając głową o piach.

- Wood – wychrypiałam, bo uderzenie było tak mocne, że straciłam na chwilę dech. Chciałam się śmiać, ale nawet tego nie mogłam, więc udałam obrażoną i wydymałam usta w grymasie niezadowolenia. Obróciłam głowę w prawo. Wiecznie zadowolona gęba z nieznikającym zacieszem wynagrodziła bolące plecy, tyłek i głowę. Andy szczerzył się choć na brwiach, nosie i ustach miał pełno piachu – wyglądał strasznie.

- Gdzie byłaś, maluchu? – zapytał. Lubiłam to jak się do mnie tak zwracał. „Maluch” przylepił się do mnie dwa tygodnie temu i nie chciał odejść. Chociaż znaliśmy się tak krótko, byliśmy niesamowicie zżyci. Spotkałam go w drodze do pracy. O mało go wtedy nie zabiłam. Bez pytania wsiadł do samochodu i zaczął mówić o swoim zespole.

- Chcę, żeby świat wiedział, że nadchodzimy, by nad nim zapanować, dać mu mnóstwo frajdy, pełen kosz rozkoszy. Wiesz o czym mówię, nie?


Pojechał ze mną, aż do Ok Hotel i tam został. Miał w sobie wrodzoną swobodę, a w ruchach przypominał kota.  Blondyn był wokalistą Mother Love Bone. Pamiętałam ich koncert. Było tam jakieś dwadzieścia pięć osób, a zagrali jak przy pełnym stadionie. Andy krzyknął w pewnym momencie 'Do wszystkich osób z tyłu!'. A facet stał w drzwiach.

- Chcę grać na stadionach - mówił, patrząc jak myję naczynia w klubie. Od naszego pierwszego spotkania praktycznie codziennie zostawał po zamknięciu, by ze mną porozmawiać. - Kto jest zainteresowany? Warrant, na przykład. Co, do cholery?! Trasa z grupą Warrant. Więc gramy w salach.

- Nie chciałbyś występować przed setkami albo tysiącami ludzi?

- Nie. Kluby mi wystarczają. To łatwa publiczność. Mogę powiedzieć cokolwiek. Możesz powiedzieć: 'Wasze matki brzydko pachną!'. A oni: 'Tak! Tak!'.

Byli tacy ludzie, których po prostu kochałam i zrobiłabym dla nich wszystko. On był taką osobą.

- On to się nigdy nie zmieni. – Podeszła do mnie śliczna uśmiechnięta dziewczyna i pomogła wstać. Xana była cała szczęśliwa i gdy tylko stanęłam na nogi, zaczęłyśmy się ściskać, skakać i piszczeć, aż dołączyli się jeszcze Gilmore i McCready, którzy przyszli razem ze swoimi dziewczynami. Xana pracowała razem ze mną w Ok Hotel, ale na dziennej zmianie. Parę razy przyszła na zastępstwo nocą, ale to wystarczyło, żebyśmy się polubiły.

W końcu padłyśmy na piasek i gapiłyśmy się w niebo.

- Cieszę się, że przyszłaś. – Usłyszałam cichy szept Xany, gdy leżałyśmy wykończone na brzuchach i patrzyłyśmy jak chłopacy bawią się w rozpalanie ogniska.

- Chociaż ty jedna – uśmiechnęłam się, przekładając między palcami urwane źdźbło trawy. Poczułam jak palce zaczynają mi się kleić od soku. Podniosłam głowę znad mojego aktualnego zajęcia i przejechałam wzrokiem po wszystkich – zaczynając od Chrisa na Cameronie kończąc. Nie sądziłam, że będzie mi tak cholernie brakowało rodziny, którą w pewnym sensie tworzyliśmy. Nikomu o tym nie mówiłam, ale jak wyjeżdżałam z domu, czułam się jakbym zostawiła tam jeden ze swoich organów. Nie mogłam bez niego normalnie funkcjonować. Jednak miałam nadzieję, że to się zmieni. I to szybko.

- Daj spokój! – Xana szturchnęła mnie łokciem. – Oni też się cieszą, że w końcu mogłaś wyjść gdzieś z nami. Ale się do tego nie przyznają. To przecież faceci – dodała po chwili.

Jeszcze raz na nich spojrzałam. Śmiali się, podkładali sobie świnie. Wieczne dzieci. Obróciłam się na plecy, prawą rękę położyłam na brzuchu, a lewą podłożyłam pod głowę. Zamknęłam oczy. Boże. Jak dobrze, że tu jestem. Dziękuję. Może w końcu znalazłam swoje miejsce na świecie?

Usłyszałam szuranie piasku, gdy Xana przysunęła się bliżej.

- A w ogóle to… - zaczęła poważnie, ale urwała, bo ktoś stanął nad nami i usłyszałam głos Stone’a

- Nie chcę przerywać tej gorącej kobiecej dyskusji, ale ognisko już rozpalone, więc chodźcie.

Miał ogromne oczy. Wiecznie zdziwione, a sam ich właściciel wyglądał na nieśmiałego gościa, choć pewnie się myliłam. Uśmiechnęłam się do niego na znak, że zrozumiałyśmy i za chwilę przyjdziemy. Chyba nadal wstydził się tego, że nie wiedział kim jestem, bo unikał mojego spojrzenia. Gdy Stone się oddalił, odprowadziłam go wzrokiem i spojrzałam wolno na Xanę.

- Co mówiłaś?

Zaśmiała się tylko i odmruknęła, wstając:

- Zapomniałam. Ale pewnie później w odpowiednim czasie sobie przypomnę. Bo to były tylko moje głupie myśli.

Patrzyłam jak otrzepuje swoje długie ciemne fale z piasku. Xana była po prostu idealna. Pełne, różowe usta, brązowe duże oczy skryte pod regularnymi brwiami. Twarz miała pociągłą – tak ładnie, a nie jakiś wielki owal, zgrabne nogi, chude ręce. No, nic tylko zazdrościć. Nie dziwiłam się, że Andy praktycznie nie odchodził od niej na krok. Patrząc na nią, zauważałam coraz więcej wad swojego ciała. Szkoda, że nie można złożyć go do reklamacji. Skrzywiłam się.

- Wmawiasz sobie. Jesteś szczupła, wysoka i popierdolona – powiedziała mi kiedyś. Nigdy nie wierzyłam ludziom, którzy coś o mnie mówili. Zwłaszcza jeśli było to coś dobrego. I tak mi zostało. Fakt. Były takie chwile, że nie chciałam się zamienić z nikim, ale było ich bardzo mało.

Coś otoczyło moje ramiona, poczułam ciągnięcie do przodu i po chwili ciepło, bijące od klatki piersiowej na twarzy. Pozwoliłam się tulić, a myślami byłam daleko od plaży, na której ognisko wesoło trzaskało, a dokoła niego odbywał się chory rytuał.

- Wiesz, Cameron – mruknęłam z twarzą wtuloną w kurtkę. – Cieszę się, że tu jestem. Ale oddaj już klucze.

- No, ja też się cieszę. A kluczy to nie mam – odpowiedział mi jakiś inny męski głos. To nie był Matt!

Zaskoczona podniosłam oczy, by spojrzeć na uśmiechniętą twarz Cornella. Patrzył się na mnie, a ja szybko się schyliłam, by nie zobaczył mojej głupiej miny, która wyglądała jak przykładowy WTF. Matt stał po przeciwnej stronie ogniska i wcale nie interesował się tym co się działo z jego przyjaciółką, czyli ze mną. Właściwie nigdy nie wchodziliśmy sobie w paradę jeśli chodziło o sprawy damsko-męskie, ale zawsze rozmawialiśmy ze sobą, gdy tylko mieliśmy choć cień wątpliwości co do partnera drugiego z nas. No w sumie tyczyło się to tylko Matta, bo od przyjazdu z nikim nie byłam ani nie miałam zamiaru.

A teraz zrobiło mi się i przyjemnie i przykro. To pierwsze dlatego, że Chris był ciepły i nie musiałam jak chora obracać się dokoła ogniska, żeby i ręce i tyłek mi nie zmarzły. No, a przykro, bo mój najlepszy kumpel nie zainterweniował chociażby uśmiechem do całej tej sytuacji. A może teraz to tu normalne, że nikt na nic nie reaguje? Wtuliłam twarz w pierś Cornella i grzałam zimne policzki. A co tam. Czułam jak jego ramiona oplotły mnie za plecami. Było mi dobrze. Czy to możliwe żeby aż tak cieszyli się, że w końcu urwałam się z pracy? Myślenie sprawiło, że zaczęła boleć mnie głowa. Idiotka! Jesteś tu po to, żeby się cieszyć, a nie myśleć! Fakt. Moje wewnętrzne „ja” miało rację. Zrobiłam to co chciałam, czyli przytuliłam się do Chrisa i popatrzyłam na niego, uśmiechając się najpiękniej jak potrafiłam.

Cornell miał w sobie to coś. Nie był specjalnie w moim stylu, chociaż miał w sobie to coś. Patrzył na mnie z góry. Odwzajemnił uśmiech. Skończyłam go przytulać i na tyle ile pozwalała mi ‘rama’ z jego rąk, obróciłam się twarzą do ogniska.

- Pierwszą osobą, do której zadzwoniłem z pytaniem czy ze mną zamieszka był Stone Gossard. - Cornell schylił się i mówił mi do ucha, wskazując chłopaka. - Mieszka z rodzicami. Odebrał wtedy telefon i powiedział: 'Tak, nie, jestem zadowolony. Nie chcę się teraz przeprowadzać'. A mieszka z rodzicami, więc pomyślałem, że to trochę dziwne.

- Po co mi to w ogóle mówisz? - spytałam, nie rozumiejąc sensu jego wypowiedzi. 

- Bo gdyby nie ten telefon, nie poznałbym Andy'ego.

Instynktownie spojrzałam na Wooda. Chris i Andy byli bardzo zżyci. Szczególnie po odwyku tego ostatniego. Zmarszczyłam brwi. Nie chciałam o tym myśleć, więc w milczeniu wpatrywałam się w ognisko.

Ogień buchał już niemal na dwa metry, oświetlając twarze wszystkich, którzy się tam zebrali. Brakowało tylko Layne’a, ale Matt mi mówił, że znowu jest na odwyku. Skrzywiłam się tylko. Nie chciałam tego komentować. Nikt nie chciał, więc nie poruszaliśmy tematu. Właściwie rozmawialiśmy głównie o muzyce, o to jakie kto ma ciężkie warunki do grania, szuka inspiracji czy nie ma sprzętu. Jednak ktoś przywiózł radio i puścił lokalną stację na cały regulator. Wszyscy od razu się zamknęli, a ci, którzy jeszcze mieli coś do powiedzenia, zostali zagłuszeni przez T.Rex ze swoim Get It On.


2 komentarze:

  1. Aaaaaaaaa... ogólnie bardzo fajnie... po drodze poplątały mi się imiona i wgl po kilku linijkach nie wiedziałam kto jest kim ale nie ważne... nie ma Duffa, więc smutam... nadal...
    ~NieszczęśliwieZakochana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha to tak jakbyś się od nowa uczyła Gunsów ;D oj mother love Bone <3 mniam mniam mniam! Dzisiaj wieczorkiem dam nowy rozdział jakby co. No nie ma Duffa

      Usuń