czwartek, 4 września 2014

..::35::..

Perry says:
Bardzo przepraszam za takie roztrzepanie tego rozdziału, ale inaczej się nie dało...
Nie podoba mi się ten post. Czuję, że jest niedopracowany i to poważnie,
ale nie wiem jak go poprawić. 
Z dedykacją dla Parlay.


- Ej, Duff. Patrz na to.

Szturchnęłam go i zrobiłam najgłupszą minę na jaką było mnie stać. McKagan odwrócił się do mnie załamany, ale gdy tylko zobaczył moją mordę, parsknął śmiechem i opluł stolik, dodatkowo zalewając się wódką, która wyleciała mu przez nos. 

- Przepraszam, przepraszam! - bąknął, ciągle trzymając dłoń przy ustach. Wszyscy patrzyli na niego zniesmaczeni i tylko Slash się śmiał, a ja widząc ich twarze, zrobiłam to samo. - Sambora, kurwa! Co ty odpierdalasz?!

- No, chciałam cię rozśmieszyć - mruknęłam nieco zbita z tropu. Myślałam, że nie będzie zły. Rzuciłam mu krótkie spojrzenie i przygryzłam wargę. Nie rozmawialiśmy ze sobą od czasu incydentu ze Slashem. Jakieś tam nędzne monosylaby i przywitania się nie liczyły. A teraz gdy Mandy została w USA i został sam, potrzebował jakiegoś w miarę normalnego wsparcia. Gunsi raczej nim nie byli, więc starałam się jakoś podnieść go na duchu. Zrobił to dla mnie, gdy byłam w potrzebie, a teraz chciałam się odwdzięczyć. Chociaż mógł się śmiać z mojej głupiej mordy, nie wiedziałam jaka będzie jego następna reakcja. Po wspólnej nocy obok Slasha, jakaś granica między nami została zburzona. Wiadomo, nie był to ogromny postęp, ale cegła po cegle, zaczynaliśmy rozbierać mur oddzielający nas od siebie. Musieliśmy nauczyć się na powrót żyć blisko. Nie mieliśmy wyjścia. Podczas gdy czekałam na dalszy wynik moich głupot, Duff uśmiechnął się szeroko i przesunął w moją stronę szklankę. 

- To co, Sambora? Pijemy - powiedział w o wiele lepszym humorze. Pozwoliłam, żeby moje usta na powrót wykrzywiły się w uśmiechu, złapałam wódkę i podniosłam ją do góry. Duff zrobił to samo i zanim wypiliśmy zawartość naszych kielichów, stuknęliśmy się nimi porządnie. Nasze szkła zawierały cenny płyn, więc opróżniliśmy je raz dwa.

- Jeszcze jeden? - spytałam.

- Tak od razu?

- No, Duff. Ze mną się nie napijesz? - spytałam, udając ton pijaka spod monopolowego. Blondyn pokiwał z politowaniem głową, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy. Mimo, że wszyscy siedzieliśmy przy jednym stoliku każdy zajmował się czymś innym. Steven bajerował z powodzeniem kelnerkę, Izzy przyćpał i bazgrał coś na serwetce, Slash, Natalia i Axl byli pogrążeni w dyskusji, a Duff pił ze mną. W klubie było głośno, brudno i tłoczno. Po prostu idealnie. Wypiliśmy jeszcze z dwie kolejki zanim McKagan podrapał się po tym swoim tlenionym łbie i powiedział: 

- To, co teraz z nami jest?

- Z nami? - spytałam, czując delikatne mrowienie w koniuszkach palców. Wódka zaczynała wsiąkać do organizmu. Wcześniej wypite wino z Natalią w garderobie wciąż gdzieś tam było i właśnie łączyło się z tym toksycznym napojem. No, dobra. Ja je wypiłam, bo Konopka nie mogła.

- No, kim jesteśmy dla siebie.

- A ty jak myślisz? - rzuciłam, nie wiedząc zbytnio jak odpowiedzieć. 

- Zachowujemy się jak typowe nastolatki po rozstaniu. Nienawidzę cię - mruknął Duff. Spojrzeliśmy na siebie i dokładnie w tym samym momencie wybuchnęliśmy śmiechem. Nie tylko mnie alkohol zaczął uderzać do głowy. 

- Wiesz, ale to nie ja się ożeniłam - powiedziałam, chichrając się przy tym jak idiota. Najpierw wino, potem wódka. No, no, panno Sambora.Chyba zbiera się na głupawkę.

- Weź przestań - Duff szturchnął mnie łokciem, nie przestając się śmiać. - Ale w końcu możesz mi opowiedzieć o tych wszystkich facetach. Jestem teraz w takim stanie, że sobie z tym poradzę. 

- Duff, jakich znowu facetach? - Spojrzałam na niego, marszcząc brwi. Czy ja o czymś nie wiem?

- No, tych wszystkich napaleńcach ze Seattle. Na pewno kogoś miałaś. 

- Hm, w sumie... Nie. 

- Mieliśmy być szczerzy, ej!

- Ale to prawda. Jakoś nie potrzebowałam nikogo, a do tego pewnie ciągle porównywałabym ich do ciebie. A przecież nie taki był mój zamiar.

- Do mnie?

- Duff, głupku. 

Umilkliśmy na chwilę, słuchając ostrych bitów puszczanych w klubie i wodząc wzrokiem od jednej kelnerki do drugiej. Musieliśmy wyglądać na kompletnie znudzonych, odprowadzając spojrzeniami pracowników klubu.

- Ciekawe, co by było gdybym się nie chajtał... - mruknął w pewnym momencie Duff, wyrywając mnie z zawiechy. - Właśnie... Co... Co byś zrobiła?

- Hm? Pewnie bym ciągle była obrażona, ale w końcu byśmy się pogodzili. Jak teraz. - Uśmiechnęłam się, stukając szklanką o szklankę blondyna.

- Myślisz, że byśmy mogli.. No, wiesz... Być razem?

- Duff. To głupie. Masz żonę.

- No, wiem... Ale powiedz.

Westchnęłam. Duff patrzył się na mnie dużymi oczami, aż zrobiło mi się go żal. A zresztą co mi szkodziło powiedzieć mu prawdę? Nic. I może pozbyłabym się tego nieprzyjemnego ciężaru, który towarzyszył mi od roku... 

- Przyznam się, że ciągle o tobie myślałam. No, wiesz... Zastanawiałam się, co robisz, jak wam idzie kariera, czy ciągle mieszkacie w tej ruderze. Czasem, aż się nienawidziłam, zdając sobie sprawę, że nie mogę o tobie zapomnieć. To było tak jakby nasz związek miał mnie prześladować do końca życia. Trochę w stylu paranoi. No. I wiedziałam, że sobie kogoś znajdziesz z kim będziesz szczęśliwy - mówiłam, patrząc na moje palce ślizgające się po mokrej szklance. Wzruszyłam niemrawo ramionami. - Ale w pewnym momencie to osłabło. Cieszę się, że układa ci się z Mandy. - Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się weselej. - Na pewno urodzi ci takie słodkie maleństwa - rozczuliłam się. 

- A ja ciągle cię kocham.

Zesztywniałam, słysząc tę drastyczna zmianę tematu i spojrzałam na blondyna zaniepokojona. Duff patrzył na mnie spod grzywki, opierając się jedną ręką na zagłówku mojego miejsca. Przysunął się, bo muzyka stawała się coraz bardziej natarczywa. Gdy nic nie odpowiedziałam, rzucił:

- No, co ja mogę? Tak jest. Silniej czy słabiej, ale kocham.

- Już myślałam, że ty tak na poważnie - odetchnęłam, śmiejąc się nerwowo i widząc jego minę zagubionego przedszkolaka. Chciałam, żeby przestał tak mówić. Naprawdę. To tylko jeszcze bardziej mnie raniło. Jednak skryłam emocje w sobie i udawałam, że wszystko w porządku. - Nie martw się. Też nie przestałam cię kochać, ale... W ten przyjacielski sposób. 

Duff uśmiechnął się niemrawo.

Tęskniłem za twoją kudłatą czupryną - mruknął i potarmosił mnie po głowie. Wyszczerzyłam się. Wypiliśmy kolejnego shota. Duff odetchnął. - A teraz jesteś ze Slashem? 

- Rezydujemy razem. 

- Wiesz, że nie o to pytam - mruknął, przysuwając twarz do mojej tak, żebym go słyszała. Patrzył na mnie wymownie. 

- Zazdrosny? - rzuciłam z szatańskim uśmieszkiem wrednej zdziry.

- O ciebie zawsze będę zazdrosny - mruknął. Dopiero wtedy zorientowałam się, że nasze twarze były za blisko. Niewiele brakowało, żebyśmy nie stykali się nosami. Włosy Duffa już wchodziły mi do oczu. Tak. Zdecydowanie za blisko są te twarze. Wsunęłam między nie moją pustą szklankę i spytałam z niewinnym uśmiechem lekko wstawionej idiotki:

- Pijemy? 

*** 



- Nigdy już nie tknę alkoholu! Nigdy!

Szliśmy, a właściwie toczyliśmy się ulicą, podpierając jedno o drugie. Nie byłoby to wcale takie złe, gdyby nie wrodzony talent mojej towarzyszki do kłopotów. Sambora jeszcze zaraz po wyjściu z klubu wpierdoliła się w jedną ze studzienek kanalizacyjnych, ale na szczęście albo nieszczęście zahaczyła ręką wcześniej o mój but, przez co nie wpadła do kanałów. Jednak nie było to fajne uczucie. Stałem i chciałem zapalić peta, gdy coś mną szarpnęło i wypierdoliłem się na pysk na asfalt.

- Popierdoliło te studzienki kurwa! Cholerne gówno! Pierdolone gówno! - wydarła się w stronę jakichś przechodniów, ale szybko zapomniała o tym incydencie, widząc fajkę w moich ustach. - Oddawaj! - wrzasnęła i wyrwała mi ją, spierdalając w bliżej nieznanym mi ani, jak było potem widać, jej kierunku. Widziałem później tylko jak nie wyrobiła na zakręcie i wpierdoliła się prosto w krzaki. 

- ŁAAAA! - Usłyszałem tylko i skrzywiłem się, ciesząc w myślach, że nie byłem to ja. Uuuu. To musiało boleć, pomyślałem ze współczuciem, ale po chwili przemknęła mi myśl, że dobrze jej tak! Nie dość, że zabrała mi papierosa, to jeszcze przez nią bolała mnie szczęka. Zanim do niej doszedłem minęło trochę czasu, ale okazało się, że mój uroczy żółwik ciągle nie mógł wstać, machając przy tym rękoma i nogami. 

- Nie modę! Nie modę! - powtarzała w kółko tonem upartego pięciolatka, podnosząc się i po chwili opadając wykończona. Już już prawie stała, gdy znowu coś ciągnęło ją do tyłu i zaczynała wysiłki od nowa. Stałem nad nią i obserwowałem jej starania. Całkiem przyjemny widok. Sambora miała czarny stanik, na to narzuciła skórę, a tyłek chowała za krótkimi szortami. Poobwieszana jak zwykle rzemykami prezentowała się nie najgorzej, a moje perfidne gapienie się na nią, zrzucałem na alkohol. Ludzie mijali nas z dziwnymi minami, ale nie przeszkadzało mi to. Co z tego, że byliśmy na jednym z głównych skrzyżowań? Butelka Beama w kieszeni kurtki była jedynym czego potrzebowałem. Odpaliłem papierosa, czekając, aż Sambora wstanie. 

- Może byś jej tak pomógł?! - usłyszałem zirytowany głos jakiegoś faceta w płaszczu. 

- Świetnie sobie radzi! - odpowiedziałem z uśmiechem, odwracając się do Sambory. Ta właśnie znowu się podnosiła, dysząc przy tym:

- W jedną rękę piwo dajcie, w drugą rękę wina dzban i nade mną zaśpiewajcie 'Umarł pijak ale pan!'

I w końcu wstała!

- Tak! Kurwa! Tak! - krzyknęła, wnosząc ręce do góry, niezwykle dumna ze swojego wyczynu. Doskoczyłem do niej.

- Wygrywasz! Wygrywasz! 

Spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem, a oczy świeciły jej się jakbym był Świętym Mikołajem. Szybkim ruchem wyciągnęła moje whiskey, upiła porządny łyk, po czym głośno się roześmiała.

- Hej! Tu nie wolno pić!

Obejrzeliśmy się za siebie, żeby zobaczyć w pełni umundurowanych funkcjonariuszy policji.

- Ups! - wyrwało się dziewczynie, po czym spojrzała na mnie.

- Chodu!

- Tak! Jestem zwycięzcą! - wykrzyknęła, a ja wziąłem ją za rękę, drugą wciąż trzymała kurczowo butelkę Beama i puściłem się najszybciej jak potrafiłem sprintem w dół ulicy, rozpychając wszystkich na boki. Śmialiśmy się przy tym jak popierdoleni, co chwila o mało nie wpadając na latarnie. Narzuciłem całkiem niezłe tempo, ale Ang świetnie sobie radziła. Jak na wciętych, wykurwialiśmy przed psami całkiem umiejętnie. Po jakimś czasie zorientowaliśmy się, że nikt nas nie goni, więc zatrzymaliśmy się, żeby złapać oddech. Żadne z nas nie poznawało tej okolicy. Zabłądziliśmy.

- Kurwa. Nigdy nie pije!

- Ja też nie. Kurwa. Nie. Nigdy. Chuj! - zawtórowałem jej, gdy zmęczeni usiedliśmy na schodach do jakiejś kamienicy. Chyba oboje nieco wytrzeźwieliśmy po tym pięknym spierdalingu, ale ciągle kręciło mi się w głowie. Z Samborą chyba nie było tak źle, bo oddychała głęboko po biegu i nie wyglądała jakby coś ją zmuliło. Odrzuciła włosy i popatrzyła na stare, bogate kamienice.

- Duff. Gdzie my jesteśmy? 

- Chuj tam wie - mruknąłem, rozglądając się po stylowej ulicy. Wszystko wyglądało tak jakby za chwilę zza rogu miał wyjrzeć Charlie Chaplin, na balkonie naprzeciw Marylin Monroe, a ze studzienki kanalizacyjnej Hitchcock, a Marlon Brando w drzwiach za naszymi plecami. Pięknie, McKagan. Jednak znasz się trochę na kulturze, pomyślałem, gdy poczułem, że coś skapnęło mi na twarz. Co, do cholery?! I jeszcze jedna! Spojrzałem w niebo. - Kurwa. Chyba będzie padać. 

- Nie! Niebo! Nie rób nam tego, suko! - wydarła się Sambora, powołując się na swoje ustawienie względem metafizycznym. Ale te jej pierdolone układy z niebem nie zadziałały, bo po chwili zaczęło lać. - Kurwa! - syknęła, skacząc na równe nogi. Szybko schowała resztkę Jima Beama pod skórę, chroniąc przed zmieszaniem nasze płynne złoto z deszczem.

- Boga głupia suko rozgniewałaś! - krzyknąłem na nią, za co dostałem kopa w tyłek. Nie mogliśmy tak stać i moknąć, więc znowu zaczęliśmy biec. Dobiegliśmy do rogu ulicy z lat pięćdziesiątych, gdzie schowaliśmy się pod jakimś daszkiem. Stanęliśmy we wnęce przed drzwiami do retro kawiarni. Staliśmy obok, ale doskoczyliśmy do siebie, gdy pierwszy piorun walnął niedaleko od nas.

- Ooo. Ja się boję. McKagan, ja się boję - powiedziała, patrząc szeroko otwartymi oczami w niebo i czekając na następny grzmot.

- No, ja trochę też - rzuciłem, czując nagły przypływ adrenaliny. To było wręcz cudowne! I wiedziałem, czym to było spowodowane. Mimo, że takie wieczory były normą, ten miał w sobie coś innego. Normalnie American Dream! Zerknąłem na bladą twarz Sambory. 

- Ej. A my w ogóle wiemy gdzie jest ten hotel? - rzuciła, trzymając mnie obiema rękoma w pasie. 

- Nie.

Spojrzała na mnie, dziwnie drgnęła i odsunęła się, poprawiając skórę. Było to tak rozczulające i zrobiła to tak wstydliwie, że czułem się bardziej niezręcznie, niż gdyby nie miała na sobie żadnego ubrania. Mimo, że doskonale pamiętałem każdy kawałek jej ciała, czarna i tak starała się je przede mną uchronić. Dziecinko, myślisz, że nie wiem, co tam jest? Oparła się ramieniem o framugę drzwi i splotła ramiona na piersiach. Milczeliśmy przez dobre dziesięć minut, a deszcz wciąż nie przestawał padać.

- Masz ogień? - spytała w końcu. 

Poszperałem chwilę w kieszeniach, aż znalazłem i podszedłem, żeby odpalić jej papierosa. Widziałem, że drżała, ale nie powiedziała słowa. Zaciągnęła się petem, trzęsąc się z zimna. Aż żal było patrzeć więc zdjąłem swoją dżinsową kurtkę i chciałem żeby ją założyła, gdy Sambora podskoczyła, patrząc na mnie zła:

- Weź się stary ubierz, bo zaraz komuś wydłubiesz oko! - rzuciła ostro. Była zdenerwowana. 

- Zmarzniesz - powiedziałem poważnie, zastanawiając się, co doprowadziło do jej tak nagłej zmiany humoru.

- Chuj z tym. Nie jest źle - rzuciła, każąc mi założyć kurtkę z powrotem. Przewróciłem oczami, ale posłuchałem. Kretynka. Jak będzie chora, to przynajmniej nie będzie moja wina. Jednak nie miałem zamiaru patrzeć jak głupia dostaje padaczki. Mogła się wkurwiać, ile chciała. Stanąłem obok, złapałem za biodra i przysunąłem ją do siebie.

- Heeeej! - pisnęła, gdy dokładnie ją przytuliłem. Spojrzała na mnie, ale gdy zobaczyła mój wzrok, spuściła głowę. - Nie patrz tak na mnie.

- Jak?

- Wiesz jak. Duff, puść mnie - poprosiła, paląc papierosa, ale nie posłuchałem. W sumie trochę mnie to bawiło. - Zostaw mnie.



Angie kucnęła i takim sposobem uwolniła się ode mnie, ale tym razem patrzyła w moją stronę inaczej. Oboje wiedzieliśmy dlaczego. Oparłem dłoń o drzwi tuż nad jej głową i schyliłem się. Sambora cofnęła się jeszcze kawałek, aż uderzyła w drzwi. Przysunąłem się do niej. Tym razem już nie drżała. Przynajmniej nie z powodu deszczu. Wyraźnie przyspieszył jej oddech i widać było, że nie może z tym walczyć. Ja też nie mogłem. Gdy poczułem jej ciało na swoim, wszystkie zmysły zapłonęły. Wydawało mi się to jakoś dziwnie elektryzujące. Jakbym był tak blisko niej dopiero pierwszy raz. Angie nie odrywała ode mnie spojrzenia, nawet wtedy gdy wsunąłem jej dłoń po skórę. Poczułem pod palcami jak dziewczyna dostaje gęsiej skórki. Oddychała już o wiele szybciej. Gdy schyliłem się, żeby ją pocałować, wysunęła się w moją stronę. Jej smak dosłownie naelektryzował każdą najmniejszą część mojego ciała. Pragnąłem jej całym sobą. Pierwszy pocałunek był niepewny. Jednak zaraz po nim instynktownie przyciągnąłem ją najmocniej jak się dało, a Sambora wplotła palce w moje włosy. Myślałem, że rozsadzi mnie od środka! Całowaliśmy się jak opętani, dysząc i wbijając się w siebie nawzajem. Zupełnie jakby wszystko miało się zaraz skończyć. Zjechałem dłonią w dół do jej spodenek. Przeszkadzały. Nie obchodziło mnie, że nie było to odpowiednie miejsce na takie rzeczy. Musiałem ją mieć w ciągu najbliżej minuty. Jednak w pewnym momencie Angie mi się wyrwała i wybiegła na deszcz. Co, do cholery?! Zatrzymała się na na środku skrzyżowania i nie odwracała się przez dobrą chwilę. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Byłem w kompletnej rozsypce. Przecież... Jak to? Co się stało? Gdy chciałem do niej podejść, czarna odwróciła się i zobaczyłem jej twarz. Śmiała się.

- Duff! - krzyknęła, łapiąc się za brzuch. - Słyszysz?


I zaczęła tańczyć. Kurwa. Spizgana. Naprawdę przemknęło mi przez myśl, że była naćpana. Stała na środku skrzyżowania i kręciła się dookoła z rozłożonymi rękami, śmiejąc się przy tym. Z tym ćpaniem to coś było na rzeczy. A może wcale nie paliła petów? I tak już było za późno, żeby sprawdzić. Ale jak mogła mi to zrobić?! Jak?!

- I never meant to 'cause you any sorrow.

Usłyszałem jak nuciła pod nosem. Tak. Nie ma to jak wyczucie chwili. Po prostu musiała to zrobić! No, musiała! Byłem cały napalony, a ona uciekła! Świetnie! Jednak nie trzeba było jej całować!

- I never meant to 'cause you any pain. I only wanted to one time see you laughing.

Teraz śpiewała już wyraźniej i głośniej. Słyszałem ją bez trudu, mimo, że nie przestawało lać. Po chwili podniosła głowę i patrzyła prosto na mnie. Przeszedł przez całe moje ciało paskudny dreszcz Płakała, ale... Uśmiechała się. Co jest kurwa?! I dopiero po chwili usłyszałem. Gdzieś z oddali dobiegała idealnie znana mi piosenka. 

- I only wanted to be some kind of friend. Baby I could never steal you from another.

Patrzyłem na nią i nie mogłem oderwać wzroku. Przełknąłem ślinę. Za dobrze ją znałem, żeby traktować to tylko jako głupi, pijacki wybryk. Ona śpiewała to dla mnie. Nie chciałem tego słuchać, ale nie mogłem przestać mieć nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Wiedziałem, co teraz nastąpi. Nie! Oszalałem! Byłem w niej coraz bardziej zakochany. Zahipnotyzowany... Ona powalała na kolana. Zostałem histerykiem! Tak, od kiedy znowu poczułem ją tak blisko. McKagan, chuju! Nie pozwól jej tego zrobić! Nie pozwól, kurwa!

- It's such a shame our friendship had to end.

To była najgorsza chwila w moim życiu. Powinienem wiedzieć, że ta noc nie skończy się dobrze. Angie nie śpiewała już nic więcej, tylko staliśmy naprzeciw siebie i słuchaliśmy Prince'a do samego końca. Nawet nie wiem, kiedy muzyka zamilkła. Nie wiem, kiedy podjechał samochód i wciągnął nas do środka. Nie wiem, kiedy siedziałem obok Stevena i gapiłem tępo za szybę. To było jakoś dziwnie nierealne. W tej chwili poczułem na sobie całą niesprawiedliwość świata. Jednak wiedziałem, że postąpiła najlepiej jak mogła...

Honey I know, I know, I know times are changing 
It's time we all reach out for something new 
That means you too 

6 komentarzy:

  1. Och, ach, jaki słodki i bolesny zarazem rozdział. Dobra, bo się zrzygam... Słodki to złe słowo. Zajekurwabisty! Ty spruchniała kobiecino Perry! Wiesz, co uczyniłaś z moją móżdżaną papką? Rozpuściłaś w bólach! Płodów. (byłej tajnej sowieckiej policji). Początek był taki trochę banalny i magiczny zarazem, siedzą sobie w barze, dość już napruci i nie przejmują się tą granicą, która została między nimi zbudowana.
    - Zachowujemy się jak typowe nastolatki po rozstaniu. Nienawidzę cię - mruknął Duff. Spojrzeliśmy na siebie i dokładnie w tym samym momencie wybuchnęliśmy śmiechem. - Nie wiem dlaczego, ale to zdanie jakoś mnie urzekło. W ogóle cała ta ich gadka jest taka rozczulająca, zachowują się jak takie dzieciaczki, które nie mają pojęcia co zrobić z uczuciami. No ej, Sambora kiedyś potrzebowała trzech dni, żeby wyznać mu miłość i pójść z nim do łóżka, a teraz robi się tak nieśmiała? jednak wciąż nie wiem, z czego to wynika. Mamy jej narrację, a tak naprawdę oprócz menelskich żarcików nie mamy pojęcia, co siedzi w tej małej czarnej główce. Widać, że od... Od rozdziewiczenia jej przez McKagana i kolejno jej zdrady ze Slashem kurewsko się zagubiła, zrobiła... Bardziej sukowata? XD no coś takiego. Nawet bardzo bardziej.
    Eee Agata kocha go po przyjacielsku? Yyy ok? Bicz plis. -.- Niech sobie ten mały pipek myśli co chce no, tylko nie wiem, dlaczego tak się wzbrania x) Ymm co ja tu jeszcze chciałam...
    Kolejna scena to istny geniusz! Jest cudowna od początku do końca! Zagubione myśli Duffa, studzienka (lol xD), ich bieg, rozmowa, deszcz, przytulaski, których przecież miało nie być. Kolejny moment czyli... Aoooeee BIG kurdę KISS to chyba najcudowniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek opisałaś! Poważnie, już pomijając to, że był to jakośtam wyczekiwany moment, to... No idealnie ujęte w słowa! Zawarłaś w tym tak gigantyczne napięcie, całą tą magię i ich (a przynajmniej Duffa) dzikie pożądanie jak nigdy dotąd, miałam dosłownie ciary na plecach. Wszystko było perfekcyjne! Moment, okoliczności, warunki pogodowe (!), ta ich niepewność. No i zachowanie Agaty. JEBUT! To było jak strzał w mordę, zarówno dla bohatera jak i czytelnika.
    Czytam, czytam i nie wierzę. No nie wierzę! Wracaj tam, kobieto, co Ty masz w tej głowie?! Waciki?! O co jej chodziło?!
    - I only wanted to be some kind of friend. Baby I could never steal you from another.
    Aha... Więc o to... To spoko... :) KURWA CO?! Sambora, serio!
    Nie wiem, co z tą laską jest nie tak. Czyżby przestała czuć już cokolwiek do Duffa? Zakochała się w Slashu? No bo jak inaczej wyjaśnić tą akcję? Że niby taka dobra wobec Mandy? Jakoś sama nie miała problemu z tym, by zdradzić McKagana... I teraz nagle dopadły ją wyrzuty sumienia? Bo nie chce zabierać żoneczce blondasa? Ciężko w to uwierzyć.
    Przyjaciółmi nie mogą być. Nie ma takiej opcji. I ona doskonale o tym wie xd
    Pfffff, nie wiem, co jeszcze mogę tu napisać.
    " Wiedziałem, co teraz nastąpi. Nie! Oszalałem! Byłem w niej coraz bardziej zakochany. Zahipnotyzowany... Ona powalała na kolana. Zostałem histerykiem! Tak, od kiedy znowu poczułem ją tak blisko. McKagan, chuju! Nie pozwól jej tego zrobić! Nie pozwól, kurwa!" - to zdanie jest cudne, a zarazem tak kurewsko przygnębiające. Idealne w całej tej rozpaczy i bezradności.
    CZEKAM CHOLERA NA KOLEJNY!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :) Póki co szybko mówię, że u mnie 17 rozdział, po wielu tygodniach milczenia. Na szczęście wena mi wróciła :) Także chcętnie zobaczę jak Ci się podoba dalej, o ile jeszcze czytasz moje wypociny :)

    + obiecuję najszybciej jak się da zacznę czytać to Twoje arcydzieło :)

    OdpowiedzUsuń
  3. I włąśnie z nudów przegladałam od początku mojego bloga i dopiero ogarnęłam, że dzielnie komentowałas kazdy wpis do bodajże 11 rozdzaiłu. Przepraszam, że dopiero teraz to zauwazyłam :( w kazdym razie dziękuje Ci za każdy miły i emocjonalny komentarz i mam nadzieję, że wrócisz do mnie niebawem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ej, Perry, rozdział trzydziesty piąty to już całkiem daleko, co nie?

    Zastanawiam się, co tu napisać i czy to zauważysz i odpiszesz, ale... Znowu. Skomentuję ten rozdział, choć za bardzo nie wiem jak to zrobić. Był on taki jakiś... Duffowo-Agatowy. ;_; Przed chwilą pobiłam swój rekord i napisałam prawie cały rozdział w trzy godziny, więc będę gadać głupoty. Tak to właśnie jest, jak przez cały tydzień nic się nie robi, a potem się pisze, żeby tylko zdążyć na następny dzień. ;_;
    A ten rozdział? Co ja tu mogę powiedzieć? W sumie to jest taki... Piękny? Chyba tak. Czytałam to wczoraj w nocy, było jakoś po 23 i wiedziałam, że muszę już skończyć, ale ze mną, kiedy czytam rozdziały u Ciebie jest tak - Jeszcze tylko jeden rozdział i idę już spać. I właśnie z tego jednego rozdziału najczęściej wychodzą trzy. Właśnie tak było. Tylko, że w tym wypadku musiałam już po nim kończyć, bo było już naprawdę późno, a następnego dnia na ósmą do szkolnictwa. ;_;
    Niby byłam w pewnym sensie zła na Duffa, bo zapomniał o Agacie i chajtnął się z Mandy, ale... Wybaczyłam mu. Po tym rozdziale wszystko mu wybaczyłam. Na początku byłam jeszcze na niego wkurzona, ale potem przeszło mi. On kocha Sambore, ale niestety popełnił pewien błąd. A mianowicie oświadczył się Mandy, a potem się z nią chajtnął. No cóż, ale kocha Agatę.
    Gdy to czytałam, byłam na telefonie i niestety nie mogłam puścić sobie wspaniałego Purple Rain. Znaczy się, mogłam, bo mam to właśnie na tym telefonie, ale musiałabym wyłączyć z Twojego bloga, włączyć piosenkę i jeszcze raz włączyć - Za dużo pracy, więc na początku te słowa wydały mi się takie znajome i próbowałam sobie uświadomić, co to. Potem głos Prince'a jakoś tak sam wpadł mi do głowy i powstrzymywałam się, żeby nie śpiewać na głoś. To bardzo piękna piosenka, tak samo jak ten rozdział i ta scena.
    To ja lecę dalej. Nie wiem, czy odpowiesz na komentarz, czy nie... Ale jest on trochę dziwny, co nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja pierdolę. Wcięło mój zajebisty koment :<<< w każdym razie jestes zajebiscie daleko i powiem tylko tyle, że za każdym Twoim komentarzem nachodzi mnie wena!

      Usuń
  5. Ale mi dzisiaj to wszystko szybko się czyta. Daleko już, tak myślę. Ech, Perry... To zabrzmi oklepanie, głupio, debilnie... Nie wiem, jak jeszcze, ale... na końcu tego rozdziału stanęły mi łzy w oczach. Musiałaś dać tę piosenkę tutaj, w takim momencie? Byłam wściekła na Duffa. Bardzo wściekła. Ale teraz ręce mi się trzęsą i wcale nie jestem. Wręcz przeciwnie- jest mi go cholernie mocno szkoda. W myślach powtarzałam: "McKagan jest idiotą, nie myślącym chujem!", chociaż wiedziałam, że cały czas kocha Agatę. No i teraz, po tym cholernym rozdziale trzydziestym piątym, nawet nie wiem, co napisać.
    Po prostu: poruszyłaś mnie dogłębnie, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Rozdział jest fenomenalny, ostatnia scena- genialna.

    OdpowiedzUsuń