środa, 19 listopada 2014

..::44::..

Perry...:
Jednak nie jest to ostatni rozdział xD Biorąc pod uwagę wszystkie wydarzenia, które zostały mi do opisania, rozdział wyszedłby po prostu cholernie długi.
A Was chyba ucieszy taki obrót sprawy.
Dziś post z dedykacją dla Evusi, dla której specjalnie napisałam bonus. 
Mam nadzieję, że zorientujesz się, o który chodzi. 

            - I proszę, jesteśmy u celu! Axl! Axl! Gdzie jesteśmy?

- W czarnej dupie!

Rose spojrzał w kamerę i się roześmiał, patrząc dookoła. Faktycznie. To było totalne zadupie. Ale nie ma to jak domek. Ah! Los Angeles! Rose, weź takiego macha do pięt! Czujesz to? Cieszyłem się, że wróciliśmy. Ostatni koncert z Iron Maiden nie był najlepszy. Zagraliśmy dwa kawałki i to jeszcze bez Duffa i Axla. McKagan musiał wracać do Mandy, która poważnie zachorowała. Ta, jasne. Już my wiedzieliśmy, o co chodziło. W autobusie trochę przegadaliśmy ten temat. "Cipa jej spuchła, to się nie dziwcie, że spanikowała.", "Pilnuje, żeby mężuś nie wyjebał przez przypadek jakiejś chórzystki.", "Jak zobaczyła zdjęcie Angie w tym pisemku, to się musiała wkurwić." Sambora stała na backstage'u, gdy dziennikarze cykali nam fotki i się dziewczyna ustrzeliła w momencie, gdy Rose podbiegł do niej po wodę. Chyba ich jedyne zdjęcie... Wspaniała parka. Nie ma co. A, właśnie. Axl zdarł sobie gardło i nie mógł śpiewać, więc ostatni koncert jammowaliśmy z L.A. Guns. Trasa zleciała szybko jak cholera. W sumie wszyscy czuliśmy się trochę zagubieni. Ale że co? Już koniec? A potem co? Potem jebane niebo! Ślub i darmowe chlańsko! Impreza z nadzianymi babkami i kto wie? Może nawet uda mi się jedną przelecieć. Babeczki przed czterdziestką to był dopiero ósmy cud świata. Doświadczone to to, a jeszcze seksowne też mogło być.

- Axl, może kilka słów dla fanów? - spytałem, wciąż dotrzymując kroku rudzielcowi. Ten zapierdalał w tej swojej czapce i z jednorazowym kubeczkiem w ręku, jakby w domu czekała na niego rozpalona bogini seksu. Ale nie czekała. Już nie..

- Kurwa - rzucił Rose, uśmiechając się szeroko. Coś Pan Ruda Głowa był w wyśmienitym humorze, mimo że nie uczestniczył z nami do końca trasy. Jednak nie miałem zamiaru zastanawiać się dlaczego. Najważniejsze, że był zadowolony. A to nie było codziennością! Nasz wspaniały wokalista przystanął i odwrócił się. - A teraz, Popcorn poczekamy na resztę - szepnął do mnie ponad kamerą i patrzył niecierpliwie na Slasha, Iza i Angie, wlokących się w tyle. Rozjebał nam się autobus na Sunset Strip i musieliśmy teraz zapierdalać z buta. Sprzęt zostawiliśmy w aucie. Jednak nie chciało nam się czekać, tylko postanowiliśmy oblać udaną trasę w lokalnym klubie. Musieliśmy wyglądać zajebiście. Banda długowłosych skurwieli z seksowną laską u boku wysiadających z dymiącego gigantycznego busa. Czysty rock n' roll! Nie zapomniałem o moich telewidzach i dokumentowałem każdy nasz ruch. Od pobudki Hudsonów przez śniadanie Stradlina do drącego mordę na oświetleniowców Axla. Ten stał teraz obok mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Gdy tylko reszta maruderów zrównała się z nami, Rose odbił Samborę Slashowi, ogarnął ją ramieniem i zaczął szeptać coś na ucho. Dziewczyna początkowo próbowała się wyrwać, ale gdy wsłuchała się w tajemnicze zaklęcia rudego, odpuściła i pozwoliła mu mówić. Kiwała raz po raz głową, jakby Axl dyktował jej listę zakupów! Razem ze Stradlinem i Hudsonem patrzyliśmy na to z koparami przy ziemi. Co tu się działo?! Przecież to profanacja! Angie! Nie możesz! Rose!

- What da...?! - zawył Slash, wgapiając się w idącą przed nami dwójkę.

- Czy my kurwa jesteśmy w ukrytej kamerze?! - wydarłem się, ale Izzy zaraz się otrząsnął i zauważył:

- Adler, zjebie. Sam jesteś kamerzystą.

Zmierzyliśmy go ciągle z what-the-fuck'ami na mordach, ten wzruszył ramionami i paląc peta, poszedł w ślad za Rosem i Samborą. Ci szli sobie dalej jak gdyby nigdy nic. Ciągle staliśmy ze Slashem wbici w ziemię, ale po chwili czarnulek się ogarnął i puścił biegiem w stronę rudego i swojej panny.

- Odpierdol się, Hudson!

Usłyszałem śmiech Axla, który przepychał się teraz z naszym gitarzystą na środku chodnika, nie zważając na przechodniów, którzy uciekali na drugą stronę ulicy. Tak, tak, mieszkańcy Hollywood. Podziwiajcie! To jest kurwa sztuka! Jednak gdy podbiegłem, wyglądało to bardziej jak zawody sumo, a nie porządna bijatyka. Czarny i rudy łepek gwałciły się nawzajem. Zmarszczyłem nos. Sambora ze Stradlinem stali obok i czekali z założonymi rękami, aż te dwa zjeby skończą. Gadali ze sobą, nie odrywając wzroku od tej przepięknej walki. Wyglądali jakby zakładali się kto wygra. W pewnym momencie jednak się znudzili, wzruszyli ramionami i poszli dalej. Instynktownie podążyłem za nimi. Oczywiście nie zapomniałem o moim dokumencie. Najechałem na nich kamerą i szedłem za czarną parką po cichutku. Czekałem na coś ciekawego, ale jedyne co dostałem to kuksańca i atak od tyłu!

- Gwałcą! - wydarłem się, czując jak ktoś łapie mnie za szyję. Wrzeszczałem jak zarzynane prosię, ale jedyne co dostałem od ludzi dookoła to karcące spojrzenia. Dzieci uciekały, babcie starały się truchtać byle tylko znaleźć się jak najdalej ode mnie, faceci mierzyli jak pedała. No, świetnie! 

- Co się drzesz, zjebie?! - rzucił wkurwiony Stradlin, odwracając się w moją stronę ze zmarszczonymi brwiami i petem w ustach, ale jak tylko zobaczył, co się dzieje, wybuchnął głośnym śmiechem. Byłem atakowany przez Slasha, a do tego zaraz obok stał Axl i się perfidnie śmiał! Chamstwo! Wyrwałem się kudłaczowi i odrzuciłem włosy. Trzeba było trzymać fason! - Ludzie. Może pójdziemy do Hellhouse i tam się najebiemy? 

W trójkę spojrzeliśmy na naszego rytmicznego z oczywistym pytaniem wypisanym na mordach.

- A to niby czemu?

- Mam dosyć klubów jak na jedną trasę. Kupmy litry wódki w monopolowym, a nie ma to jak obudzić się po zgonie u siebie w domku.

- W sumie to nie taki głupi plan - mruknąłem. Przynajmniej od razu miało się miejsce do spania. - Jak myślicie? - rzuciłem, patrząc w stronę naszych bliźniaków. Slash podrapał się po głowie, a Rose wzruszył ramionami.

- Mi to już bez różnicy.

***

- Za daleko ten nasz domeczek, kochanie - mruknął Slash, wtulając twarz we włosy swojej panny. O, dziwo dziś mnie nie wkurwiała. Aż sam się zdziwiłem, że dostąpiła tej łaski. Gdy wszyscy spali w drodze powrotnej, zagadałem ją jak jej jest ze Slashem. Ale miała minę! Ja pierdolę! Szkoda, że Popcorn tego nie nagrał. Mało mnie obchodziło, co tam u nich, ale że nie miałem z kim gadać, to zacząłem temat. I w sumie zeszło na wspominki życia przed Hollywood. Miała posraną przeszłość. Chyba gorzej niż ja. No, właśnie. Byłem tak najebany, że pierdoliłem jej o moim zadupiu i babci... Kurwa. Przecież nie cierpiałem Sambory! Do tego kopnęła mnie w jaja, gdy chciałem pogadać z Natalią... - To co? Może pojedziemy autobusem?

- Chyba cię pojebało! - spojrzałem na Slasha jak na niedorozwoja. Dobra. Hudson był niedorozwojem.

- Czemu by nie? Nogi mi odpadają - rzucił Stradlin.

- Halo, kurwa?! Ja jebany Axl kurwa Rose mam się telepać jakimś rzęchem z babciami?! Podziękuję. Wolę już iść piechotą - odparłem, machając na tych zjebów ręką. Jebana komunikacja miejska. Co jeszcze?!

- No, chodź. Fajnie będzie.

Spojrzałem na Stevena, który mrugnął mi porozumiewawczo.

- A ciebie, Popcorn... - rzuciłem, wskazując go palcem i urwałem. Wszyscy spojrzeli na mnie, czekając na ciąg dalszy tej genialnej wrzuty, gdy tymczasem szukałem w myślach odpowiedniego zakończenia. Aha! Mam! - Zlewam ciepłym moczem.

- W sumie można by się przejść - mruknęła Sambora. - To tylko dwadzieścia minut.

- O, dziękuję! Oto głos rozsądku, skurwiele! - wydarłem się. Jednak mój genialny pomysł zaoszczędzenia sobie szansy na mieszanie się z plebsem nie został zaakceptowany. Po niecałych pięciu minutach wsiadaliśmy do żelaznej puszki, wypchanej bachorami, staruchami i innym wielkomiejskim szajsem. Super, Rose. Wdepnąłeś w kibel. Oczywiście miejsca do siedzenia nie było. A jakżeby inaczej! Musiałem trzymać się tego wichajstra, dyndającego z sufitu. Obijałem się o jakieś dwie staruchy. Zajekurwabiście! Będę musiał wyprać ciuchy, bo pewnie już jebię mydłem i prosektorium.

- Przepraszam, młodzieńcze. Która to stacja?

Wkurwiony jak sto pięćdziesiąt gapiłem się za okno. 

- Przepraszam.

Nagle poczułem, że ktoś mnie tyka w ramię. Co jeszcze do cholery?! Obejrzałem się przez ramię i zobaczyłem trupa! Centralnie babka musiała być po setce! Spojrzałem na nią krzywo zza okularów.

- A co ja, kurwa?! Rozkład jazdy?! - rzuciłem, słysząc za sobą śmiechy Slasha i Adlera. Nie wiem, co oni tam robili, ale miałem ochotę im zajebać. Wiedźma spojrzała na mnie zaskoczona i już chciała coś odpowiedzieć, gdy zza moich pleców wyłonił się Popcorn z Hudsonem.

- Proszę się nie przejmować. To wariat. Kompletny świr - rzucił blondas, kiwając poważnie do babci głową. Takiego kurwa skupienia to u niego nie widziałem. 

- Ja ci chuju... - chciałem się wydrzeć i przypierdolić temu pedałowi, gdy autobus gwałtownie zahamował, a ja poleciałem w bok, wpadając na kolejne próchno. Zajekurwabiście. Długo jeszcze?! Na szczęście stara pizda wysiadła i na chwilę zrobiło się luźno. Spojrzałem w bok, gdzie w głębi siedziała Sambora ze Stradlinem i resztą. Już otworzyli piwsko. No, ja pierdolę! A ja to kurwa co? Dziwka?! Tylko co ten jej piękniś wyprawiał? 

- Potrzymaj mi piweczko. Dobra. Weź mi stary pomóż! - sapał Slash. Trzymał się tych trzymajek i podnosił nogi, żeby włożyć w kolejne dwie buty. Adler próbował mu wcisnął te giry, ale nic to nie dało. Stradlin tymczasem stał obok, trzymał browary i instruował akcją. Wszyscy ludzie w autobusie gapili się na nich jak na pederastów. 

- Ej, pedale! Zaoszczędzisz na bilecie jak kanar wejdzie! - krzyknąłem w jego stronę, przepychając się przez gapiów. W końcu doszedłem do tych zjebów. Slash odrzucił swoje kłaki, które i tak z powrotem zleciały mu na ryj. 

- Angie już nam fundnęła kupony. - Wyszczerzył się czarnuch, wskazując na dziewczynę. Ta siedziała przy oknie, a obok niej siedziała kolejna stara baba. Pierdoliła coś o naszym zachowaniu.

- Ja ich nie znam - odparła Sambora, waląc pięknego facepalma. Jednak Slash nie dał jej tej satysfakcji i padł przed nią na kolana, śpiewając Sex Action. No, nie pośpiewał sobie, bo bus się zatrzymał i wkurwiony kierowca podszedł do nas i zaczął się ciskać.

- Wynoście się! To jest autobus! A nie zoo! - darł ryja, a my staliśmy i się śmialiśmy. Znaczy oni się śmiali. Sambora próbowała załatwić to pokojowo, ale pierdziel się nie dał. - Bo po policję zadzwonię!

- Żadnych glin! - wrzasnąłem i odsuwając laskę, przypierdoliłem kolesiowi z łokcia w nos. Raz i drugi, ale trzeciego się nie dało, bo Adler z Izzy'm złapali mnie pod pachy i wypierdolili z autobusu. Za nami wybiegli Slash z Samborą.

- Całe jebane szczęście, że już jesteśmy! - Usłyszałem zadowolony śmiech Popcorna. Jebany optymista.

***


Otworzyłam szafę, szukając jakichś w miarę czystych spodni. Kurwa! Czy moja kochana Adlerowa pani domu wzięła wszystkie do prania?! A, nie! Jedne leżały na samym dnie szafy, skopane w rogu. Skórzane... Nie przypominam sobie, żebym takie miała. Nagle coś wypadło z tylnej kieszeni spodni i plasnęło na ziemię. Podniosłam brwi, patrząc na kawałek papieru. Kurdę. To chyba było zdjęcie. Schyliłam się i podniosłam ofoliowaną fotografię. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam na niej Konopkę i siebie! Z wrażenia opadłam na stary materac, rzucając spodnie obok.


Pamiętałam tamten moment. Jechałyśmy na jakiś koncert z Gunsami i akurat zrobiliśmy sobie przystanek na jakimś totalnym zadupiu. Tańczyłyśmy wtedy na dachu vana kompletnie odurzone przez alkohol i Summertime Joplin. Nie miałam pojęcia, że robili nam wtedy zdjęcia...

Uśmiechnęłam się pod nosem. Patrzyłam z dobrą chwilę na fotografię, zanim wyrwał mnie ze wspomnień Steven. Wpadł do środku tak gwałtownie, że podskoczyłam przerażona. Adler zerknął do pokoju, ogarnął, co robiłam i rzucił szybko:

- Jak się uda, zerwij się szybciej z roboty. Przyjdą Jackie i ten jej przydupas.

- Neil.

- No, przecież mówię!

Uśmiechnął się szeroko, po czym popędził dalej jak burza. Odetchnęłam głęboko, czując jak serce wciąż waliło mi w klatce piersiowej. Że nie dostałam zawału w ciągu mieszkania z nimi, to był po prostu cud. No, ale nie mogłam tak tu siedzieć. Musiałam zbierać się do pracy.

- Ahoj, Whisky - mruknęłam pod nosem i wstałam z materaca. Zerknęłam na fotografię. Zupełnie wyleciało mi z głowy, po co tam przyszłam. Spodnie. Zmarszczyłam brwi. Który z chłopaków mógł nosić nasze zdjęcie w kieszeni? Ogarnęłam wnętrze pokoju jeszcze raz i już znałam odpowiedź. Nie zaglądałam do niego od ponad dwóch lat, jednak nic się nie zmieniło. Tylko Izzy mieszkał na piętrze i nie zapuszczałam się tam. Nie miałam po co. A dzisiaj wtargnęłam do mojej niegdysiejszej świątyni intelektualnych i seksualnych doznań. Obróciłam się, przyglądając się każdej ścianie. Wcześniej nie zwróciłam uwagi na to, że to był dawny pokój Duffa. Brakowało paru rzeczy, ale wyglądał jakby czas się w nim zatrzymał. Odrapane plakaty Sex Pistols, Iggy'ego, ta sama wykładzina zamiast zasłony, nawet materac wciąż ten sam. Spojrzałam jeszcze raz na zdjęcie. Nie miałam pojęcia, że je miał...

- Ubierz się porządnie, bo pizga! - Usłyszałam wrzask Stevena, dobiegający z dołu. Podeszłam do szafy, chwilę w niej pogrzebałam, przerzucając ciuchy. Nie było tam tego za wiele, ale po chwili wyciągnęłam starą, poprzecieraną w niektórych miejscach dżinsową kamizelę i rozciągnięty czarny sweter. Bez zastanowienia wciągnęłam go na siebie, a na to jeszcze założyłam kamizelkę. Musiałam wyglądać genialnie, ale nie obchodziło mnie to. Mogłam dzisiaj wyglądać jak chciałam, bo zastępowałam Jessiego na zmywaku. Ubrana w rzeczy McKagana, nastawiłam rozwalający się adapter i usiadłam na podłodze na środku pokoju. Czując znajomy zapach, niczym w transie słuchałam Hey You.

***

- I gdzie pani domu?! - wrzasnęłam, wbijając do tej rudery zwanej Hellhouse. Nie widziałam tej czarownicy od dobrych dwóch miesięcy. Ba! Co najmniej! 

- Nie drzyj się tak, bo ogłuchnę! - syknął Neil, wchodząc zaraz za mną. 

- Ojeny, wybacz mi, książę! Zaraz ucałuję twoją biedną główkę! - rzuciłam przepraszająco, starając się cmoknąć tego dziada w czoło. Ale się nie dał. Odepchnął mnie jakbym była spleśniałym śledziem. - Nie, to nie! - odburknęłam, udając obrażoną. 

- Kto tu przyszedł?

Odwróciłam głowę w stronę znajomego głosu.

- Siemanko, Duff - rzuciłam, machając na powitanie temu wielkiemu wodzowi białasów. - Gdzie Angie?

- W pracy. - Żyrafa wzruszyła ramionami, dając mi do zrozumienia, że ma totalnie wyjebane na obiekt mojego pożądania. Jednak próbowałam dalej, bo nigdzie dookoła nie widziałam nikogo znajomego, kto orientowałaby się w rozkładzie godzinowym pracy mojej dziecinki. 

- A o której kończy?

- Pewnie nie wróci przed drugą - odparł znudzony blondas. Jarał tego swojego szluga z miną, mówiącą żebym się odjebała. Co za człowiek. Darowałam sobie dalszą konwersację i weszłam w głąb dziupli. Musiałam się nieźle natrudzić, żeby dotrzeć na salony. Tylu ludzi w jednym miejscu, to chyba jeszcze nie widziałam. Czy gdzieś tutaj rozdawali darmowe dorsze czy jak, że tyle ludu przylazło? Przepychałam się przez to bydło, gdy poczułam, że ktoś mnie śledzi. Odwróciłam się na tyle na ile pozwalały mi na to warunki i zobaczyłam Slasha. Szedł wywalczoną przeze mnie ścieżką. Nie widziałam jego oczu pod tym buszem, ale nie miałam wątpliwości, że na mnie patrzył. Niech mu będzie. Poczekałam, aż znaleźliśmy się obok siebie.

- Nie ma go tutaj - palnął na powitanie. No, dzięki! Też miło cię widzieć, stary!

- Fajnie, Slash, ale właśnie szukałam kogoś kompetentnego. I chyba go tu nie ma - odgryzłam się. - Wiesz o której kończy Angie?

- Dziś myje gary, więc pewnie będzie koło pierwszej. Tak mi przynajmniej powiedziała. 

- Kurdeczka. Bo chciałam sobie z laską pogadać. - Skrzywiłam się. Przecież dopiero co wrócili z trasy, a ta już poleciała zarabiać. No, tak. Obrotne dziewczę. Okręciłam się, szukając Ambruse'a. Jednak ten już zniknął w tłumie. Super. A tak nie chciał iść. Gdy weszłam do jego pokoju, leżał na wyrze i się rozkładał. 

- Rusz się, stary! Czekają na nas! - rzuciłam rozkazem prosto w tego leniucha. Neil spojrzał na mnie z petem w ustach. Nawet nie zdjął kurtki ani tej swojej wieśniackiej czapki od powrotu od Briana. Pewnie znowu grali w karty i udawali, że są krasnalami i napieprzają trolle toporami. Ten to miał znajomych... 
- Yhym - wymruczał, ale nie wstał. Musiałam go zwlec z łóżka i dosłownie dopchać do samochodu. Jednak w końcu dotarliśmy. Spodziewałam się, że od razu zagarnę Samborę tylko dla siebie, ale jak widać przeliczyłam się.

- Taaak? - Slash jednoznacznie przedłużył to słowo, żeby mnie zirytować. Ale Jackie Parlay się nie da! W życiu! - Sixxa w każdym razie nie znajdziesz.

- Nie przyszłam tu dla niego, wiesz? - Zgromiłam go wzrokiem. - I widzę, że nic tu po mnie w takim razie - rzuciłam i nie czekając na odpowiedź, znowu zaczęłam sunąć w stronę drzwi. Nie miałam ochoty bawić się z tymi obwiesiami, a jeszcze Neil gdzieś się zagubił. Szanse znalezienia go w tej dziczy graniczyły z cudem, dlatego postanowiłam pojechać do Sambory. Nawet lepiej, że siedziała na zmywaku. Przynajmniej będzie w jednym miejscu i będzie mogła gadać. Twarda z niej sztuka i chyba żadna praca nie była jej straszna. Nikki mówił mi kiedyś, że nie miała lekko w tym swoim kraiku za oceanem, ale nie znałam szczegółów. W sumie nie wiedziałam, kim była przed przeprowadzką do Los Angeles. Sixx chyba też nie albo się zgrywał. Byli w sumie dobrymi kumplami, znającymi swoje mroczne sekrety. O, dziwo nawet po pijaku nie dało się ich z nich wyciągnąć. Oj, chciałabym tak umieć. Gdy tylko ktoś otwierał alkohol blisko mnie, równało się to z otwarciem głowy Parlay. No, niestety. Chociaż czasami było nawet fajnie powiedzieć jakiemuś frajerowi, że był frajerem. 

Wyszłam z Hellhouse i skierowałam się na najbliższy przystanek autobusowy. Nie widziała mi się zbytnio godzinna przechadzka na Sunset Strip w godzinach wieczornych. W taki oto sposób w ciągu piętnastu minut byłam już pod Whisky a Go Go. Zaszłam klub od tyłu i spotkałam tam jakieś laski i facetów na papierosie. Zmierzyli mnie długimi spojrzeniami, aż w końcu się odezwali:

- Wejście jest tam.

- Tyle to wiem.

- Dokąd to?

- Przyszłam do Angie. Mam dla niej wiadomość od Slasha. - Musiałam walnąć jakimś tanim tekstem, żeby nie robili problemów. Na ksywkę tego czarnego dzikusa Sambory zamknęli usta, a jeden z kolesi wskazał mi drzwi. 

- Angie stoi na zmywaku - mruknął, a ja szybko wskoczyłam do środka, mijając tych debili. Nawet nie spytali dlaczego Slash nie zadzwonił albo nie przyszedł osobiście czy coś w tym guście. Widocznie jego sława otwierała wszystkie drzwi w okolicy. Musiałam to zapamiętać. Od teraz 'Slash' było istnym 'Sezamie, otwórz się!'. Od razu w środku uderzył mnie gorący powiew kuchennej robocizny. W sumie nie było tu jedzenia, ale para ze zlewozmywaków unosiła się jak mgła i ogrzewała wszystko dookoła. Kilka osób biegało tam i z powrotem. Jedni donosili naczynia, drudzy wynosili, jeszcze następni je wycierali. 

- A ty do kogo? 

Wielki goryl stanął przede mną, zasłaniając mi cały świat.

- No... Tego... Do Angie.

- Ej, Angie! Ktoś do ciebie!

Zajrzałam za plecy tego mamuta i zobaczyłam moją zgubę! Po łokcie miała zanurzone ręce w mydle i odchylała się lekko do tyłu. Co ona miała z włosami?! Wyglądała nieziemsko! Aż szczęka mi opadła. Patrzyła nieogarniętym spojrzeniem w naszą stronę, szukając czegoś interesującego. No, halo! Ja tam byłam! Chwila... Co ona w ogóle na sobie miała? Stary sweter? Wow! Cóż za retro klimaty! Jednak gdy tylko mnie zobaczyła, nieogar na jej buźce zmienił się w uśmiech zaskoczenia. Wyciągnęła ręce z wody, wytarła je o fartuch pomywacza i podbiegła do goryla, krzycząc moje imię.

- Co ty tu robisz?! - wykrzyknęła, po tym jak się przytuliłyśmy. - Dzięki, Elliot - rzuciła jeszcze wdzięczne spojrzenie na goryla i pociągnęła mnie w stronę swojego miejsca pracy. - Przecież jest melanż.

- Impreza w Hellhouse wydała mi się mniej interesującym miejscem bez ciebie - mruknęłam, wzruszając ramionami. Dziewczyna oblała się lekkim rumieńcem. Wyglądała naprawdę uroczo! - Tak w ogóle nie jest ci za ciepło w tym sweterku? - spytałam, mierząc jednoznacznie jej wdzianko.

- Właśnie nie! - zawołała tak ochoczo i wesoło, że aż się zdziwiłam. 

- Eeee... No, dobra - bąknęłam, ale Sambora nie dała mi czasu na zastanowienie, bo przyszła jakaś facetka i zaczęła drzeć mordę na całą kuchnię. Nic z tych jej wrzasków nie zrozumiałam, ale Angie podkasała z powrotem rękawy i zanurzyła rączki po łokcie w wodzie z naczyniami. Bez pytania wskoczyłam na blat koło niej, przyglądając się jej pracy. Tak szybko to robiła, że aż dostawałam oczopląsu. Wszystko aż bulgotało! Lekko zakręciło mi się w głowie, więc skupiłam się na swoich butach. Majtałam nimi, odprowadzając uwijających się pracowników wzrokiem.

- No, to jak nauka, co?

Ze stanu lekkiej fazy wyrwało mnie szybkie pytanie Sambory. Spojrzałam na nią pijanym spojrzeniem, ale szybko się otrząsnęłam.

- Nie narzekam. Perry robi postępy. 

Wyszczerzyłam się, za co zostałam obdarowana kolejnym czułym, acz zmęczonym uśmiechem mojej przyjaciółki. 

- Ty tu charujesz, a te gnoje tam balują - rzuciłam nieco zirytowana. No, naprawdę! Jak Slash, Izzy i Steven mogli tak spokojnie chlać i robić inne ciekawe rzeczy, gdy ich kobieta zapierdalała jak beduin! Skurwiele bez sumienia! 

- Oj, tam. Nie jest znowu tak źle - mruknęła, wyciągając kieliszki i ustawiając je na suszarce. - Przecież nie mogę narzekać na brak wrażeń.

Mrugnęła do mnie zawadiacko, a ja nie mogłam się nie roześmiać. Ta kobieta to był ósmy cud świata! Kurwa. Bawiła się nawet stojąc na zlewozmywaku! To przecież było niepojęte! Tylko pozazdrościć optymizmu. Czasem nie mogłam jej rozgryźć. Ta dość poważnie wyglądająca brunetka, tak naprawdę była rogatym diabłem. Często pakowała się w tarapaty, przy okazji wciągając w to innych. Jednak chyba w tej dziedzinie ją przebijałam. Już nie raz przekonałam się, że Angie była apodyktyczna i jeżeli ktoś tego nie akceptował, mógł mieć kłopoty. Często tym kimś był Axl. Uwielbiałam ich kłótnie, bo Sambora rzucała cięte i trafne riposty. Od razu gdy ją zobaczyłam, wiedziałam, że lubiła towarzystwo facetów i alkohol, ale nie przeginała z ilością. Chodziła własnymi drogami, nie przejmując się tym, co mówią o niej inni. Z pozoru bardzo cicha dziewczyna, jednak gdy ktoś zalazł jej za skórę, mógł się pożegnać ze spokojem. Kiedy się nie uśmiechała, dało się wyczuć chłodny klimat. Na szczęście zdarzało się to bardzo rzadko. Aż dziwne, że z łatwością odnajdowała się w tym chaosie i bałaganie Hellhouse.Jednym słowem - suka.

- Chyba za szczęśliwa jesteś. - Szturchnęłam ją lekko, rechocząc przy tym.

- Boska aura Stevena spłynęła i na mnie. O, posłuchaj! Słyszysz?

Angie znieruchomiała na moment, nasłuchując i po chwili totalnie się rozluźniła, machając głową na boki. Jej zgrabny tyłeczek też poszedł w ruch i po chwili miałam obok siebie tańczącą pomywaczkę! Co jest?! Jednak gdy wsłuchałam się, usłyszałam dobiegającą z klubu piosenkę. 

- I’m wanted dead or alive - zaśpiewała Sambora. Wczuła się. Zamknęła oczy i śmiesznie wykrzywiała twarz, udając Bon Joviego. - Wanted dead or alive.

- Wanted! - wydarłam się na całą kuchnię, robiąc za chórki. Co jak co, ale trzeba było chłopakom oddać cześć. Ten kawałek rozpierdalał system. I to po całości. Nic dziwnego, że tak na nas działał. Miał to coś, doprowadzając dwójkę lasek z kuchni do muzycznego orgazmu. Gdy skończyłyśmy robić z siebie gwiazdy estrady, podskoczyłam, łapiąc się na jednej myśli. - Ej, Ten gitarzysta. Richie Sambora. Jesteś jego jakąś rodziną? - spytałam, patrząc na dziewczynę szeroko otwartymi oczami. - Bo on też jest tam z twojej barbarzyńskiej Polski.

- Co?! - Sambora spojrzała na mnie z pięknym mindfuckiem na twarzy. - Nie, no co ty! Zbieżność nazwisk - mruknęłam, totalnie pochłonięta myciem. - A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Raju! Znasz Steve'a z Def Leppard?

- Że kogo? - spytałam tępawo. - A! Clarka! No. I co z nim?

- Uwielbiam go! - zawołała podniecona laska. Dzisiaj była w jakimś podjaranym humorze. Nie wiem, czy ktoś jej czegoś dodał, czy serio ta Adlerowa łaska na nią faktycznie spłynęła. - Slash jest centralnie zazdrosny, gdy tylko o nim wspomnę. Ale Leppardzi... Łah! Aż mam ciary! Uwielbiam gości! A tak w ogóle to jak się bawisz, siedząc ze mną przy zmywaku? - spytała, uśmiechając się do mnie szeroko. 

- Zajebiście! - mruknęłam, zakładając sobie koszulkę na głowę i waląc głupa. - Mówię ci, Sambora! Zajebiście!


***

- Izzy? Halo, Izzy?

Szturchnęłam chłopaka w ramię, starając się złapać kontakt. Stradlin przesunął wolno głowę i uśmiechnął się uroczo.

- Heeeeeeeeej - wymruczał, próbując wyciągnąć rękę w moją stronę, ale nie wyszło mu to najlepiej. Gdy miał dłoń nad głową, ta po prostu opadła i w wyniku dostał z własnej ręki plaskacza. Ułożyłam go jakoś na kanapie, żeby nie spadł i rozejrzałam się po wnętrzu pokoju. Wszędzie panowała ciemność, ale światła ulicy oświetlały w małym stopniu pobojowisko. Pięknie. Zostawiłam ich raptem na pięć godzin, a zrobili mi z domu kotłownię. Nie sądziłam, że będzie to wyglądało inaczej, ale naiwnie liczyłam na mniejszy burdel. Bo takiego jak wtedy to jeszcze nie widziałam. Westchnęłam. Jackie była ze mną do końca zmiany, która kończyła się o pierwszej trzydzieści. Było zapierdalania szczególnie, że moja boska szefowa dostała fiksacji, gdy Monice uderzyła któregoś z nachalnych klientów. Okazało się, że był to dziennikarz z Rolling Stone. Dziewczyna tak się zestresowała, że obiecałam się za nią wstawić. Gdy stara się wkurwiała, leciały głowy. W fartuchu poszłam do niej i poprosiłam w imieniu Monice, żeby nie zwalniała jednej ze swojej najlepszych pracownic.

- Tyle mi z niej przyszło, co z wiadra szczynów! - wydarła się kobieta. 

- Skoro tak się zachowała, to chyba świadczy, że miała powód. Sama mówiłaś, że to trudna praca - odparowałam atak, czując, że coraz bardziej nie cierpię tej baby. 

- I tak ją zwolnię!

- A jeśli uda mi się to odkręcić?

Spojrzała na mnie uważnie, po czym wyciągnęła w moją stronę palec.

- Módl się, żeby ci się udało.

I udało. Co z tego, że musiałam świecić przed typem oczami. Było warto. Nie miałam pojęcia jak go przekonałam w tym swetrze, ale to już nie miało znaczenia. Zboczeńcom łatwo zaimponować. Facet wrócił na miejsce i już nie tykał żadnej z dziewczyn. Monice obiecała mi w zamian butelkę wódki. Którą później oddałam Jackie. Ucieszyła się jak małe dziecko na widok kucyka. Było to tak rozczulające, że aż poczułam się jak jakaś matrona. Różowej szło w tej szkole zajebiście. Wymiatała podobno na wystąpieniach. Gdy spytałam ją o Nikkiego, wzruszyła ramionami. Powiedziała, że ciągle się kumplują, ale nie mają dla siebie czasu. Coś jej nie wierzyłam, ale zostawiłam ją w spokoju. Moja mała Foxy Lady. Oczywiście po wypiciu połowy butelki ledwo trzymała się na nogach i śpiewała dziwne piosenki, a to śmiejąc się, a to płacząc. Na szczęście miałam koniec roboty, więc mogłam wziąć ją do samochodu i odwieźć do domu. Na szczęście Neil już wrócił i pomógł mi uporać się z nieustannie śpiewającą Jackie. 

- Pocałuj mnie na dobranoc - rzuciła pijackim tonem, gdy przykrywałam ją kołdrą. Gdy dostała całusa w czoło, mruknęła:

- Dzięki, mamo.

Po czym momentalnie zasnęła. Pierwszy raz poczułam wobec niej coś na kształt matczynego instynktu. Uśmiechnęłam się tylko pod nosem i wróciłam do Hellhouse. Stałam teraz na samym środku tego pobojowiska. Musiałam przez syf przedostać się do sypialni Izzy'ego, bo Slasha i moja była stuprocentowo zajęta. Stradlin mieszkał na piętrze i pilnował swojej prywatności (i towaru) dość rygorystycznie, więc szanse na spokojny, samotny sen były dosyć spore. Po ogarnięciu zaćpanego rytmicznego, przeszłam dalej. Kawałek za nim wzdłuż podłogi leżał nie kto inny a Duff. Jego blond czupryna wydawała się w tym świetle wręcz fluorescencyjna. Starałam się ze wszystkich sil, byle tylko na niego nadepnąć. Zerknęłam na jego twarz. Nos miał biały jak od kredy, a gdzieś niedaleko leżało kilka ekstaz. Nietrudno było się domyślić, co tu się działo. To co zwykle. Nieustanna impreza. Wszystko fajnie, ale kto musiał to sprzątać, no kto? Ręka w górę? Ktoś chrząknął kawałek ode mnie. Slash zlewał się z ciemnościami. Nie, na pewno nie ty. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem i chciałam iść dalej, gdy spojrzałam jeszcze raz na Duffa i zauważyłam z przerażeniem, że miał otwarte oczy. 

- Jeny! Wystraszyłeś mnie! - syknęłam, czekając, aż blondyn coś odpowie. Leżał u moich stóp i wpatrywał się we mnie tępo. 

- Kfo to? - wybełkotał, gapiąc się zmrużonymi oczami. - Ziwkom wstęp fzbroniony. Dziś męski wieszur!

- Zauważyłam - odparłam, kucając przy nim. - Pomóc ci czy lepiej cie tak zostawić? - spytałam, szukając jakiegoś koca czy czegoś w tym rodzaju.

- Daj mi żelka.

- Duff, tylko, że akurat dzisiaj ich nie mam - mruknęłam, patrząc z podniesionymi brwiami na blondyna.

- Umrę jag nie dasz! - krzyknął, kuląc się na podłodze jak jakieś ranne zwierzątko. Westchnęłam, przeszukując kieszenie kamizelki. Nic. Zrezygnowana poszukałam wzrokiem ekstaz. Jemu i tak już nie mogły zaszkodzić. Zaśnie i tyle. 

- Duff, otwórz buzię.

- Masz szelka?

- Ta.

I nie czekając na reakcję, wepchnęłam mu dropsa do ust. Duff odpłynął, a ja wstałam z klęczek i poszłam na piętro. Moje nadzieje prysnęły jak bańka mydlana, gdy u Stradlina w pokoju znalazłam grupę ujaranych lasek. Wycofałam się i poszłam szukać miejsca, gdzie indziej. Wieczorem mieliśmy wyjeżdżać na ślub, więc chociaż kilka godzin snu było jak najbardziej wskazanych. Sprawdzałam chyba wszystkie pokoje, prócz ostatniego. 

Podeszłam do drzwi sypialni. Miałam nadzieję, że zastanę ją pustą. Westchnęłam po czym pchnęłam drzwi. Nie chciały się otworzyć. Coś blokowało je od wewnątrz. Trudno. Walnęłam je z kopa, a coś za nimi głośno upadło. Weszłam do pokoju, sprawdzając, co zaklinowało wejście. Krzesło. No, tak. Czyli jednak ktoś był w środku. Zobaczyłam tylko jedną osobę rozwaloną na materacu. Podeszłam, czując się wyjątkowo dziwnie. Steven. Położyłam torebkę obok, nie mając już wątpliwości, że dzisiejszą noc spędzę właśnie tutaj. Cała reszta domu była dosłownie zawalona ludźmi. A tu część materaca była wolna i w dodatku nie leżał na nim jakiś nieznajomy alkoholik. Delikatnie przysiadłam, zdjęłam buty i kamizelkę, po czym położyłam się na boku, tyłem do pochrapującego Popcorna. Podkurczyłam nogi, czując jak serce mocniej biło. Drugi raz byłam w tym pokoju w ciągu jednej doby. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w oddech Adlera. 

sobota, 15 listopada 2014

Wydanie specjalne! Sztuka Sixxa: Co by było gdyby...?

Nikki podczas pobytu w Hellhouse z Gunsami przeprowadził wiele dogłębnych konwersacji z Samborą. Zostały one inspiracją dla jego iście wyimaginowanego dzieła, które nie pokrywało się w żaden sposób z rzeczywistością. A oto co z tego wyszło.

Zbierzność imion, ksywek i nazwisk przypadkowa.

Randka w ciemno. Na podeście stoją Slash, Lee i Steven. Przed nimi stoi Sambora. Jestem prowadzącym.


WERSJA I

Ja: Którego kandydata wybierasz?

Angie: Steven!

Ja: Przykro mi panie Slash i panie Lee. Nie jesteście dość przystojni. Panie Adler, zapraszam na dwumiesięczną wycieczkę z Angie.

Slash: Nie! Popcorn, wyrzucam cię z zespołu. Ukradłeś mi miłość mojego życia!

Nagle drzwi się otwierają. Wchodzi mężczyzna z makaronem na głowie.

Duff: Ona jest moja!

Wyciąga karabin.

Popcorn: On strzela!

I strzela. Bierze Angie. Ładuje na harleya, jadą w stronę zachodzącego słońca. Wszyscy leżą na ziemi i krwawią.

Popcorn: Slash, zawsze cię kochałem

Slash: Wal się teraz!

Lee: Chłopaki...

Lee umiera. Wchodzę ja z Hendrixem.

Ja: Bierzemy ich, ożywimy ich jak ja ożywiłem ciebie!

Hendrix: YES MY MASTER!

Ja: Ej, Dżimi.

Hendrix: Yes Master?

Ja: Zaśpiewaj Foxy Lady.

Hendrix: Uh-you know you a cute little heart breaker, ha.

Ja umieram.

Hendrix: Miszczu, co się stanęło?

Ja: To dobry moment by odejść, mój synu.

Wyciągam marsa i wpierdalam. Hendrix płacze.

Ja: W lodówce mrozi się Sid. Ulepiłem go z prochów. Odmroź go.

Hendrix: Yes, master.

Ja: Żartowałem z tym umieraniem.

Hendrix: No, spoko. Bierzemy ich?

Ja: Tak.

Hendrix: Musimy dorwać tą, która jest temu winna.

Ja: Po to was stworzyłem. Darthu Dżimi. Twoim pierwszym celem będzie Madonna i cała komercyjna muzyka. Dostaniesz ode mnie miecz świetlny i mikrofon. Ruszaj w świat i zabij ich.

Hendrix: Yes, master

Podchodzę do ciała Lee i płaczę.

Hendrix: Dorwę tą ******.

Wsiada na motor i jedzie za Duffem i Angie.

Tymczasem gdzie indziej...

Duff: Mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia.

Angie: Jaką?

Duff: Zobaczysz.

Przyjeżdżają do domu nad jeziorem. Całują się.

Duff: Nie teraz. Muszę coś załatwić

Angie: Co?

Duff otwiera szafę w domu, pojawia się cały arsenał.

Duff: Zostań tu i czekaj na mnie. Na dole masz schron.

Angie: Dobrze. Kocham cię.

Duff: Ja ciebie też.

Angie zostaje w domu, a Duff jedzie "coś załatwić". Duff przyjeżdża do Polski. Bierze Desert Eagle i wbija do domu jednego pedała
 (dla niedoinformowanych jest to pedał, który dał Angie prochy).

Pedał: Ale o co chodzi!?

Duff: Za Agatę szmato!

Słychać piętnaście strzałów z pistoletu. Duff wraca do domu. Zastaje Hendrixa z mieczem i go zabija, bo Dżimi nie ma mocy i nie umie odbijać strzałów. Tymczasem ja ożywiłem Sida, Slasha, Lee i Stevena.

Ja: Chłopaki, wiecie dlaczego was tu zebrałem?

Oni: Żeby zabić Angie?

Ja: Też, ale głównym celem naszej misji jest stworzenie miasta.

Popcorn: Ale ja kocham Agatę!

Adler płacze.

Slash: Nie maż się, cipo!

Ja: Slash, uspokój się!

Slash: Przez tego dupka przegrałem randkę w ciemno.

Ja: Slash, ja cię kocham.

Slash: Tak?

Ja: Pewno.

Slash: :)

Lee: Gdzie jest Dżimi?!

Steven: Poszedł zabić Angie.

Lee: Nie odbiera telefonu.

Slash: Może nie potrafi, przecież jak umarł to nie było jeszcze telefonów tylu.

Lee: To jest myśl.

Nagle ziemia się trzęsie. Z lodówki wychodzi Sid!

Wszyscy: Miszczu!

Sid: Brrrrr.

Szczęka zębami.

Sid: Musimy ożywić Elvisa!

Wszyscy: TAAAAK!!!

Otwieram hangar, stojący obok naszego domu. Wszyscy wchodzą do samolotu i lecą szukać Angie.

Tymczasem w domu Duffa. Albo pomińmy...

Duff: Musimy uciekać.

Angie: Ale gdzie?!

Duff: Wkrótce nas znajdą.

Angie: :C

Nagle słyszą samolot.

Duff: O nie! To oni! Zestrzelę ich bazuką!

I zestrzelił. I żyli długo i szczęśliwie.

- Wróć! - krzyknęła Sambora, wytrącając mnie z równowagi. A tak dobrze mi szło!

- Co? - Spojrzałem na nią, stojąc na stole. – Kobieto! Ja tu ci swoje dzieło przedstawiam! A ty mi przerywasz!

- Ale ja się wtedy się zaćpam z rozpaczy po Slashu, Stevenie i Tommym. No, ewentualnie po tobie.

- Ale będziesz z Duffem.

- Te twoje wymysły… A nasze miasto?

- Nie ma, bo rozjebał mnie bazuką.

- Możemy zginąć po stworzeniu.

- Trzeba było wybrać Slasha. Ale nie martw się. Wziąłem taką opcję pod uwagę.

I zacząłem czytać dalej.



WERSJA II

Ja: Którego kandydata wybierasz?

Angie: Biorę Slasha.

Lee: NIE :C

Popcorn: Nie :C

Lee: To zły człowiek! Zabija dzieci!

Slash: Oj tam.

Angie: Dzięki mnie się zmieni.

Slash: Ale ja lubię!

Wchodzi Duff.

Duff: Ona jest moja, kudłaty skurwielu!

Slash: Spierdalaj.

Slash strzela do Duffa z karabinu.
Duff pada.

Angie: NIE!!!

Slash: Zamknij się! Teraz jesteś moja, będę ci robił dzieci, a potem usuwał!

Angie: Tomuś, kochanie ratuj!

Lee: Wolałaś tego psychopatę, to teraz  do widzenia!

Slash: Oj tam, żartowałem.

Angie: Uff.

Slash: Chodźmy.

I poszli. Gdy są sto metrów od miejsca, z którego wyjechali, Slash wyciąga czerwony przycisk. I nagle całe miejsce randki wybuchło.

Tymczasem w zgliszczach słychać jęki. Z gruzów wyczołguje się Duff. Nie ma pół twarzy. Przychodzę ja z Hendrixem.

Ja: Bierzemy go!

H: Yes, Master.

W naszym laboratorium robimy z niego cyborga.

Duff: Hudson! Hudson! Zabić Hudsona!

Ja: Dżimi, wypuszczamy go?

Hendrix: Tak.

Duff: Zanim ruszę...

Hendrix: Tak?

Duff: Zaśpiewaj mi Hej Dżoł, pliska.

H: Łer ju gołin łif tat gan in jor hend.

Duff: Jak pięknie. Ruszam

I pojechał.

Tymczasem u Angie i Slasha. Angie bierze młotek i pizga Slasha w łeb. Slash budzi się przywiązany do belki nośnej w jej domu.

Slash: Ale o co chodzi?!

Angie: Ty chuju, dzieci zabijałeś!

Slash: Przepraszam :C

Angie: I myślisz, że ci wybaczę?!

Slash: Tak.

Angie: Zajebię cię jak psa!

Slash wyciąga zza pazuchy gitarę i gra.

Angie: *-*

Tu następuje krótki erotyczny przerywnik, nic nie wnoszący do dalszej fabuły.

Angie: Fajnie było, ale nie jesteś w moim typie, sorry.

Slash: Ale jak to?

Angie: Tak to.

Slash: :C

Angie wyciąga pistolet i zabija Slasha.

Angie: W imię zasad, skurwysynu!

Tymczasem wchodzi Duff.

Angie: Duff?!

Duff: Angie?!

Angie: Nie.

Duff: A już myślałem. To sorry.

Angie: Spoko.

Duff: Do widzenia.

Angie: Do widzenia.

Nagle przed domem zbierają się wszyscy członkowie losangelesowych zespołów.
Prócz niektórych pedałów, ale pomińmy.

Angie: A wy co?!

Oni: My nic! Chcemy Woodstock odtworzyć.

Angie: Dobry pomysł. Był tu wasz cyborg chyba.

Oni: Tak?

Angie: No.

Oni: Co chciał?

Angie: Szukał mnie.

Oni: No? I co mu powiedziałaś ?


- Nikki, a gdzie jesteś ty? - spytała Sambora, patrząc na mnie uważnie.

- Ja jestem w oni - odparłem i kontynuowałem.


Angie: Że mnie nie ma.

Oni: Uwierzył?

Angie: Tak.

Oni: Ale debil.

Angie: No.

Oni: To co? Zakładamy?

Angie: Pewno. Ale Slasha nie ma.

Oni: Co mu zrobiłaś?

Angie: Zabiłam, bo mnie wkurzył.

Oni: I tak nie był tutejszy xD

Angie: No, właśnie.

Założyli Woodstock w mniej niż tydzień i żyli długo i szczęśliwie.


WERSJA III

Ja: Którego kandydata wybierasz?

Angie: Tommy, zawsze cię kochałam.

Lee: Ja ciebie też :)

Slash: CO?!

Popcorn: CO?! Jestem lepszym perkusistą!

Lee: Nie.

Slash: Ja jestem najlepszy!

Lee wyciąga granat i rzuca Slashowi i Adlerowi pod nogi.

Lee: Żryj, kamieniu!

Lee bierze Angie i ucieka. W drzwiach staje Duff.

Duff: A dokąd to?!

Lee: Do domu.

Duff: Ok. Ale daj mi Angie.

Tommy wyciąga nusz i wbija go w brzuch Duffa.

Duff: :C Nie można było się dogadać?

Duff pada na ziemię. Angie i Lee jadą na romantyczną kolację. Jedzą i jedzą.
Nagle przychodzi do nich murzyński kelner. Zaczyna śpiewać.

Kelner: Look at the sky…

Lee: Turn a hell fire red...

Kelner: Somebody's house is burnin'

Lee: Down down, down down. Jakbym nie wiedział, że Dżimi nie żyje to bym myślał, że to ty.

Kelner: Bo to ja.

Angie: Łoboszz.

Lee: Angie, wybacz. Musimy nagrać płytę, nie możemy być razem. Musimy wywalić tę inkarnację Snidera. I mieć normalnego wokalistę. Wybacz.

Angie: Jebłabym granatem wam pod nogi, ale za bardzo lubię Hendrixa.

Lee: Okej ...

Angie idzie wzdłuż rzeki i płacze.

Angie: Oj ja biedna! Nieszczęśliwa! :'C

Wchodzi do wody.

Angie: Pora to skończyć!

Angie idzie się utopić. Gdy już jest pod wodą i prawie nie żyje, czuje jak ktoś ją wyciąga. Robi jej sztuczne oddychanie. Angie jednak jest nieprzytomna.
Angie budzi się w jakimś domu.

Angie: Gdzie ja jestem?! Czemu mnie uratowałeś?!

Duff: Bo cię kocham!

Pomińmy.

I żyli długo i szczęśliwie.

- The end! – krzyknąłem, zeskakując na kolana prosto przed Angie. Ciągle siedziała z nogą na nogę i przyglądała mi się uważnie.

- Nikki. Masz cholernie dziwne poczucie romantyczności.