Perry...:
- I proszę, jesteśmy u celu! Axl! Axl! Gdzie jesteśmy?
Jednak nie jest to ostatni rozdział xD Biorąc pod uwagę wszystkie wydarzenia, które zostały mi do opisania, rozdział wyszedłby po prostu cholernie długi.
A Was chyba ucieszy taki obrót sprawy.
Dziś post z dedykacją dla Evusi, dla której specjalnie napisałam bonus.
Mam nadzieję, że zorientujesz się, o który chodzi.
- I proszę, jesteśmy u celu! Axl! Axl! Gdzie jesteśmy?
- W czarnej
dupie!
Rose
spojrzał w kamerę i się roześmiał, patrząc dookoła. Faktycznie. To było totalne
zadupie. Ale nie ma to jak domek. Ah! Los Angeles! Rose, weź takiego macha do
pięt! Czujesz to? Cieszyłem się, że wróciliśmy. Ostatni koncert z Iron Maiden
nie był najlepszy. Zagraliśmy dwa kawałki i to jeszcze bez Duffa i Axla.
McKagan musiał wracać do Mandy, która poważnie zachorowała. Ta, jasne. Już my
wiedzieliśmy, o co chodziło. W autobusie trochę przegadaliśmy ten temat.
"Cipa jej spuchła, to się nie dziwcie, że spanikowała.",
"Pilnuje, żeby mężuś nie wyjebał przez przypadek jakiejś
chórzystki.", "Jak zobaczyła zdjęcie Angie w tym pisemku, to się
musiała wkurwić." Sambora stała na backstage'u, gdy dziennikarze cykali
nam fotki i się dziewczyna ustrzeliła w momencie, gdy Rose podbiegł do niej po
wodę. Chyba ich jedyne zdjęcie... Wspaniała parka. Nie ma co. A, właśnie. Axl
zdarł sobie gardło i nie mógł śpiewać, więc ostatni koncert jammowaliśmy z L.A.
Guns. Trasa zleciała szybko jak cholera. W sumie wszyscy czuliśmy się trochę
zagubieni. Ale że co? Już koniec? A potem co? Potem jebane niebo! Ślub i
darmowe chlańsko! Impreza z nadzianymi babkami i kto wie? Może nawet uda mi się
jedną przelecieć. Babeczki przed czterdziestką to był dopiero ósmy cud świata.
Doświadczone to to, a jeszcze seksowne też mogło być.
- Axl, może
kilka słów dla fanów? - spytałem, wciąż dotrzymując kroku rudzielcowi. Ten
zapierdalał w tej swojej czapce i z jednorazowym kubeczkiem w ręku, jakby w
domu czekała na niego rozpalona bogini seksu. Ale nie czekała. Już nie..
- Kurwa -
rzucił Rose, uśmiechając się szeroko. Coś Pan Ruda Głowa był w wyśmienitym
humorze, mimo że nie uczestniczył z nami do końca trasy. Jednak nie miałem
zamiaru zastanawiać się dlaczego. Najważniejsze, że był zadowolony. A to nie
było codziennością! Nasz wspaniały wokalista przystanął i odwrócił się. - A
teraz, Popcorn poczekamy na resztę - szepnął do mnie ponad kamerą i patrzył
niecierpliwie na Slasha, Iza i Angie, wlokących się w tyle. Rozjebał nam się
autobus na Sunset Strip i musieliśmy teraz zapierdalać z buta. Sprzęt
zostawiliśmy w aucie. Jednak nie chciało nam się czekać, tylko postanowiliśmy
oblać udaną trasę w lokalnym klubie. Musieliśmy wyglądać zajebiście. Banda
długowłosych skurwieli z seksowną laską u boku wysiadających z dymiącego
gigantycznego busa. Czysty rock n' roll! Nie zapomniałem o moich telewidzach i
dokumentowałem każdy nasz ruch. Od pobudki Hudsonów przez śniadanie Stradlina
do drącego mordę na oświetleniowców Axla. Ten stał teraz obok mnie z szerokim
uśmiechem na twarzy. Gdy tylko reszta maruderów zrównała się z nami, Rose odbił
Samborę Slashowi, ogarnął ją ramieniem i zaczął szeptać coś na ucho. Dziewczyna
początkowo próbowała się wyrwać, ale gdy wsłuchała się w tajemnicze zaklęcia
rudego, odpuściła i pozwoliła mu mówić. Kiwała raz po raz głową, jakby Axl
dyktował jej listę zakupów! Razem ze Stradlinem i Hudsonem patrzyliśmy na to z
koparami przy ziemi. Co tu się działo?! Przecież to profanacja! Angie! Nie
możesz! Rose!
- What
da...?! - zawył Slash, wgapiając się w idącą przed nami dwójkę.
- Czy my
kurwa jesteśmy w ukrytej kamerze?! - wydarłem się, ale Izzy zaraz się otrząsnął
i zauważył:
- Adler,
zjebie. Sam jesteś kamerzystą.
Zmierzyliśmy
go ciągle z what-the-fuck'ami na mordach, ten wzruszył ramionami i paląc peta,
poszedł w ślad za Rosem i Samborą. Ci szli sobie dalej jak gdyby nigdy nic.
Ciągle staliśmy ze Slashem wbici w ziemię, ale po chwili czarnulek się ogarnął
i puścił biegiem w stronę rudego i swojej panny.
- Odpierdol
się, Hudson!
Usłyszałem
śmiech Axla, który przepychał się teraz z naszym gitarzystą na środku chodnika,
nie zważając na przechodniów, którzy uciekali na drugą stronę ulicy. Tak, tak,
mieszkańcy Hollywood. Podziwiajcie! To jest kurwa sztuka! Jednak gdy
podbiegłem, wyglądało to bardziej jak zawody sumo, a nie porządna bijatyka.
Czarny i rudy łepek gwałciły się nawzajem. Zmarszczyłem nos. Sambora ze
Stradlinem stali obok i czekali z założonymi rękami, aż te dwa zjeby skończą.
Gadali ze sobą, nie odrywając wzroku od tej przepięknej walki. Wyglądali jakby
zakładali się kto wygra. W pewnym momencie jednak się znudzili, wzruszyli
ramionami i poszli dalej. Instynktownie podążyłem za nimi. Oczywiście nie
zapomniałem o moim dokumencie. Najechałem na nich kamerą i szedłem za czarną
parką po cichutku. Czekałem na coś ciekawego, ale jedyne co dostałem to
kuksańca i atak od tyłu!
- Gwałcą! -
wydarłem się, czując jak ktoś łapie mnie za szyję. Wrzeszczałem jak zarzynane
prosię, ale jedyne co dostałem od ludzi dookoła to karcące spojrzenia. Dzieci
uciekały, babcie starały się truchtać byle tylko znaleźć się jak najdalej ode
mnie, faceci mierzyli jak pedała. No, świetnie!
- Co się
drzesz, zjebie?! - rzucił wkurwiony Stradlin, odwracając się w moją stronę ze
zmarszczonymi brwiami i petem w ustach, ale jak tylko zobaczył, co się dzieje,
wybuchnął głośnym śmiechem. Byłem atakowany przez Slasha, a do tego zaraz obok
stał Axl i się perfidnie śmiał! Chamstwo! Wyrwałem się kudłaczowi i odrzuciłem
włosy. Trzeba było trzymać fason! - Ludzie. Może pójdziemy do Hellhouse i tam
się najebiemy?
W trójkę
spojrzeliśmy na naszego rytmicznego z oczywistym pytaniem wypisanym na mordach.
- A to niby
czemu?
- Mam dosyć
klubów jak na jedną trasę. Kupmy litry wódki w monopolowym, a nie ma to jak
obudzić się po zgonie u siebie w domku.
- W sumie
to nie taki głupi plan - mruknąłem. Przynajmniej od razu miało się miejsce do
spania. - Jak myślicie? - rzuciłem, patrząc w stronę naszych bliźniaków. Slash
podrapał się po głowie, a Rose wzruszył ramionami.
- Mi to już
bez różnicy.
***
- Za daleko
ten nasz domeczek, kochanie - mruknął Slash, wtulając twarz we włosy swojej
panny. O, dziwo dziś mnie nie wkurwiała. Aż sam się zdziwiłem, że dostąpiła tej
łaski. Gdy wszyscy spali w drodze powrotnej, zagadałem ją jak jej jest ze
Slashem. Ale miała minę! Ja pierdolę! Szkoda, że Popcorn tego nie nagrał. Mało
mnie obchodziło, co tam u nich, ale że nie miałem z kim gadać, to zacząłem
temat. I w sumie zeszło na wspominki życia przed Hollywood. Miała posraną
przeszłość. Chyba gorzej niż ja. No, właśnie. Byłem tak najebany, że
pierdoliłem jej o moim zadupiu i babci... Kurwa. Przecież nie cierpiałem
Sambory! Do tego kopnęła mnie w jaja, gdy chciałem pogadać z Natalią... - To
co? Może pojedziemy autobusem?
- Chyba cię
pojebało! - spojrzałem na Slasha jak na niedorozwoja. Dobra. Hudson był
niedorozwojem.
- Czemu by
nie? Nogi mi odpadają - rzucił Stradlin.
- Halo,
kurwa?! Ja jebany Axl kurwa Rose mam się telepać jakimś rzęchem z babciami?!
Podziękuję. Wolę już iść piechotą - odparłem, machając na tych zjebów ręką.
Jebana komunikacja miejska. Co jeszcze?!
- No,
chodź. Fajnie będzie.
Spojrzałem
na Stevena, który mrugnął mi porozumiewawczo.
- A ciebie,
Popcorn... - rzuciłem, wskazując go palcem i urwałem. Wszyscy spojrzeli na
mnie, czekając na ciąg dalszy tej genialnej wrzuty, gdy tymczasem szukałem w
myślach odpowiedniego zakończenia. Aha! Mam! - Zlewam ciepłym moczem.
- W sumie
można by się przejść - mruknęła Sambora. - To tylko dwadzieścia minut.
- O,
dziękuję! Oto głos rozsądku, skurwiele! - wydarłem się. Jednak mój genialny
pomysł zaoszczędzenia sobie szansy na mieszanie się z plebsem nie został
zaakceptowany. Po niecałych pięciu minutach wsiadaliśmy do żelaznej puszki,
wypchanej bachorami, staruchami i innym wielkomiejskim szajsem. Super, Rose.
Wdepnąłeś w kibel. Oczywiście miejsca do siedzenia nie było. A jakżeby inaczej!
Musiałem trzymać się tego wichajstra, dyndającego z sufitu. Obijałem się o
jakieś dwie staruchy. Zajekurwabiście! Będę musiał wyprać ciuchy, bo pewnie już
jebię mydłem i prosektorium.
-
Przepraszam, młodzieńcze. Która to stacja?
Wkurwiony
jak sto pięćdziesiąt gapiłem się za okno.
-
Przepraszam.
Nagle
poczułem, że ktoś mnie tyka w ramię. Co jeszcze do cholery?! Obejrzałem się
przez ramię i zobaczyłem trupa! Centralnie babka musiała być po setce!
Spojrzałem na nią krzywo zza okularów.
- A co ja,
kurwa?! Rozkład jazdy?! - rzuciłem, słysząc za sobą śmiechy Slasha i Adlera.
Nie wiem, co oni tam robili, ale miałem ochotę im zajebać. Wiedźma spojrzała na
mnie zaskoczona i już chciała coś odpowiedzieć, gdy zza moich pleców wyłonił
się Popcorn z Hudsonem.
- Proszę
się nie przejmować. To wariat. Kompletny świr - rzucił blondas, kiwając
poważnie do babci głową. Takiego kurwa skupienia to u niego nie widziałem.
- Ja ci
chuju... - chciałem się wydrzeć i przypierdolić temu pedałowi, gdy autobus
gwałtownie zahamował, a ja poleciałem w bok, wpadając na kolejne próchno.
Zajekurwabiście. Długo jeszcze?! Na szczęście stara pizda wysiadła i na chwilę
zrobiło się luźno. Spojrzałem w bok, gdzie w głębi siedziała Sambora ze
Stradlinem i resztą. Już otworzyli piwsko. No, ja pierdolę! A ja to kurwa co?
Dziwka?! Tylko co ten jej piękniś wyprawiał?
- Potrzymaj mi piweczko. Dobra. Weź mi stary pomóż! - sapał Slash.
Trzymał się tych trzymajek i podnosił nogi, żeby włożyć w kolejne dwie buty.
Adler próbował mu wcisnął te giry, ale nic to nie dało. Stradlin tymczasem stał
obok, trzymał browary i instruował akcją. Wszyscy ludzie w autobusie gapili się
na nich jak na pederastów.
- Ej, pedale! Zaoszczędzisz na bilecie jak kanar wejdzie! -
krzyknąłem w jego stronę, przepychając się przez gapiów. W końcu doszedłem do
tych zjebów. Slash odrzucił swoje kłaki, które i tak z powrotem zleciały mu na
ryj.
- Angie już nam fundnęła kupony. - Wyszczerzył się czarnuch,
wskazując na dziewczynę. Ta siedziała przy oknie, a obok niej siedziała kolejna
stara baba. Pierdoliła coś o naszym zachowaniu.
- Ja ich nie znam - odparła Sambora, waląc pięknego facepalma.
Jednak Slash nie dał jej tej satysfakcji i padł przed nią na kolana, śpiewając
Sex Action. No, nie pośpiewał sobie, bo bus się zatrzymał i wkurwiony kierowca
podszedł do nas i zaczął się ciskać.
- Wynoście się! To jest autobus! A nie zoo! - darł ryja, a my
staliśmy i się śmialiśmy. Znaczy oni się śmiali. Sambora próbowała załatwić to
pokojowo, ale pierdziel się nie dał. - Bo po policję zadzwonię!
- Żadnych glin! - wrzasnąłem i odsuwając laskę, przypierdoliłem
kolesiowi z łokcia w nos. Raz i drugi, ale trzeciego się nie dało, bo Adler z
Izzy'm złapali mnie pod pachy i wypierdolili z autobusu. Za nami wybiegli Slash
z Samborą.
- Całe jebane szczęście, że już jesteśmy! - Usłyszałem zadowolony
śmiech Popcorna. Jebany optymista.
***
Otworzyłam
szafę, szukając jakichś w miarę czystych spodni. Kurwa! Czy moja kochana
Adlerowa pani domu wzięła wszystkie do prania?! A, nie! Jedne leżały na samym
dnie szafy, skopane w rogu. Skórzane... Nie przypominam sobie, żebym takie
miała. Nagle coś wypadło z tylnej kieszeni spodni i plasnęło na ziemię.
Podniosłam brwi, patrząc na kawałek papieru. Kurdę. To chyba było zdjęcie.
Schyliłam się i podniosłam ofoliowaną fotografię. Jakie było moje zdziwienie,
gdy zobaczyłam na niej Konopkę i siebie! Z wrażenia opadłam na stary materac,
rzucając spodnie obok.
Pamiętałam tamten moment.
Jechałyśmy na jakiś koncert z Gunsami i akurat zrobiliśmy sobie przystanek na
jakimś totalnym zadupiu. Tańczyłyśmy wtedy na dachu vana kompletnie odurzone
przez alkohol i Summertime Joplin. Nie miałam pojęcia, że robili
nam wtedy zdjęcia...
Uśmiechnęłam
się pod nosem. Patrzyłam z dobrą chwilę na fotografię, zanim wyrwał mnie ze
wspomnień Steven. Wpadł do środku tak gwałtownie, że podskoczyłam przerażona.
Adler zerknął do pokoju, ogarnął, co robiłam i rzucił szybko:
- Jak się
uda, zerwij się szybciej z roboty. Przyjdą Jackie i ten jej przydupas.
- Neil.
- No,
przecież mówię!
Uśmiechnął
się szeroko, po czym popędził dalej jak burza. Odetchnęłam głęboko, czując jak
serce wciąż waliło mi w klatce piersiowej. Że nie dostałam zawału w ciągu
mieszkania z nimi, to był po prostu cud. No, ale nie mogłam tak tu siedzieć.
Musiałam zbierać się do pracy.
- Ahoj,
Whisky - mruknęłam pod nosem i wstałam z materaca. Zerknęłam na fotografię.
Zupełnie wyleciało mi z głowy, po co tam przyszłam. Spodnie. Zmarszczyłam brwi.
Który z chłopaków mógł nosić nasze zdjęcie w kieszeni? Ogarnęłam wnętrze pokoju
jeszcze raz i już znałam odpowiedź. Nie zaglądałam do niego od ponad dwóch lat,
jednak nic się nie zmieniło. Tylko Izzy mieszkał na piętrze i nie zapuszczałam
się tam. Nie miałam po co. A dzisiaj wtargnęłam do mojej niegdysiejszej
świątyni intelektualnych i seksualnych doznań. Obróciłam się, przyglądając się
każdej ścianie. Wcześniej nie zwróciłam uwagi na to, że to był dawny pokój
Duffa. Brakowało paru rzeczy, ale wyglądał jakby czas się w nim zatrzymał.
Odrapane plakaty Sex Pistols, Iggy'ego, ta sama wykładzina zamiast zasłony, nawet
materac wciąż ten sam. Spojrzałam jeszcze raz na zdjęcie. Nie miałam pojęcia,
że je miał...
- Ubierz
się porządnie, bo pizga! - Usłyszałam wrzask Stevena, dobiegający z dołu.
Podeszłam do szafy, chwilę w niej pogrzebałam, przerzucając ciuchy. Nie było tam
tego za wiele, ale po chwili wyciągnęłam starą, poprzecieraną w niektórych
miejscach dżinsową kamizelę i rozciągnięty czarny sweter. Bez zastanowienia
wciągnęłam go na siebie, a na to jeszcze założyłam kamizelkę. Musiałam wyglądać
genialnie, ale nie obchodziło mnie to. Mogłam dzisiaj wyglądać jak chciałam, bo
zastępowałam Jessiego na zmywaku. Ubrana w rzeczy McKagana, nastawiłam
rozwalający się adapter i usiadłam na podłodze na środku pokoju. Czując znajomy
zapach, niczym w transie słuchałam Hey You.
***
- I gdzie
pani domu?! - wrzasnęłam, wbijając do tej rudery zwanej Hellhouse. Nie
widziałam tej czarownicy od dobrych dwóch miesięcy. Ba! Co najmniej!
- Nie
drzyj się tak, bo ogłuchnę! - syknął Neil, wchodząc zaraz za mną.
- Ojeny,
wybacz mi, książę! Zaraz ucałuję twoją biedną główkę! - rzuciłam
przepraszająco, starając się cmoknąć tego dziada w czoło. Ale się nie dał.
Odepchnął mnie jakbym była spleśniałym śledziem. - Nie, to nie! - odburknęłam,
udając obrażoną.
- Kto tu
przyszedł?
Odwróciłam
głowę w stronę znajomego głosu.
-
Siemanko, Duff - rzuciłam, machając na powitanie temu wielkiemu wodzowi
białasów. - Gdzie Angie?
- W
pracy. - Żyrafa wzruszyła ramionami, dając mi do zrozumienia, że ma totalnie
wyjebane na obiekt mojego pożądania. Jednak próbowałam dalej, bo nigdzie
dookoła nie widziałam nikogo znajomego, kto orientowałaby się w rozkładzie
godzinowym pracy mojej dziecinki.
- A o
której kończy?
- Pewnie
nie wróci przed drugą - odparł znudzony blondas. Jarał tego swojego szluga z
miną, mówiącą żebym się odjebała. Co za człowiek. Darowałam sobie dalszą
konwersację i weszłam w głąb dziupli. Musiałam się nieźle natrudzić, żeby
dotrzeć na salony. Tylu ludzi w jednym miejscu, to chyba jeszcze nie widziałam.
Czy gdzieś tutaj rozdawali darmowe dorsze czy jak, że tyle ludu przylazło?
Przepychałam się przez to bydło, gdy poczułam, że ktoś mnie śledzi. Odwróciłam
się na tyle na ile pozwalały mi na to warunki i zobaczyłam Slasha. Szedł
wywalczoną przeze mnie ścieżką. Nie widziałam jego oczu pod tym buszem, ale nie
miałam wątpliwości, że na mnie patrzył. Niech mu będzie. Poczekałam, aż
znaleźliśmy się obok siebie.
- Nie ma
go tutaj - palnął na powitanie. No, dzięki! Też miło cię widzieć, stary!
- Fajnie,
Slash, ale właśnie szukałam kogoś kompetentnego. I chyba go tu nie ma -
odgryzłam się. - Wiesz o której kończy Angie?
- Dziś
myje gary, więc pewnie będzie koło pierwszej. Tak mi przynajmniej
powiedziała.
-
Kurdeczka. Bo chciałam sobie z laską pogadać. - Skrzywiłam się. Przecież
dopiero co wrócili z trasy, a ta już poleciała zarabiać. No, tak. Obrotne
dziewczę. Okręciłam się, szukając Ambruse'a. Jednak ten już zniknął w tłumie.
Super. A tak nie chciał iść. Gdy weszłam do jego pokoju, leżał na wyrze i się
rozkładał.
- Rusz się, stary! Czekają na
nas! - rzuciłam rozkazem prosto w tego leniucha. Neil spojrzał na mnie z petem
w ustach. Nawet nie zdjął kurtki ani tej swojej wieśniackiej czapki od powrotu
od Briana. Pewnie znowu grali w karty i udawali, że są krasnalami i napieprzają
trolle toporami. Ten to miał znajomych...
- Yhym -
wymruczał, ale nie wstał. Musiałam go zwlec z łóżka i dosłownie dopchać do
samochodu. Jednak w końcu dotarliśmy. Spodziewałam się, że od razu zagarnę
Samborę tylko dla siebie, ale jak widać przeliczyłam się.
- Taaak?
- Slash jednoznacznie przedłużył to słowo, żeby mnie zirytować. Ale Jackie
Parlay się nie da! W życiu! - Sixxa w każdym razie nie znajdziesz.
- Nie
przyszłam tu dla niego, wiesz? - Zgromiłam go wzrokiem. - I widzę, że nic tu po
mnie w takim razie - rzuciłam i nie czekając na odpowiedź, znowu zaczęłam sunąć
w stronę drzwi. Nie miałam ochoty bawić się z tymi obwiesiami, a jeszcze Neil
gdzieś się zagubił. Szanse znalezienia go w tej dziczy graniczyły z cudem,
dlatego postanowiłam pojechać do Sambory. Nawet lepiej, że siedziała na
zmywaku. Przynajmniej będzie w jednym miejscu i będzie mogła gadać. Twarda z
niej sztuka i chyba żadna praca nie była jej straszna. Nikki mówił mi kiedyś,
że nie miała lekko w tym swoim kraiku za oceanem, ale nie znałam szczegółów. W
sumie nie wiedziałam, kim była przed przeprowadzką do Los Angeles. Sixx chyba
też nie albo się zgrywał. Byli w sumie dobrymi kumplami, znającymi swoje
mroczne sekrety. O, dziwo nawet po pijaku nie dało się ich z nich wyciągnąć.
Oj, chciałabym tak umieć. Gdy tylko ktoś otwierał alkohol blisko mnie, równało
się to z otwarciem głowy Parlay. No, niestety. Chociaż czasami było nawet fajnie
powiedzieć jakiemuś frajerowi, że był frajerem.
Wyszłam z
Hellhouse i skierowałam się na najbliższy przystanek autobusowy. Nie widziała
mi się zbytnio godzinna przechadzka na Sunset Strip w godzinach wieczornych. W
taki oto sposób w ciągu piętnastu minut byłam już pod Whisky a Go Go. Zaszłam
klub od tyłu i spotkałam tam jakieś laski i facetów na papierosie. Zmierzyli
mnie długimi spojrzeniami, aż w końcu się odezwali:
- Wejście
jest tam.
- Tyle to
wiem.
- Dokąd
to?
-
Przyszłam do Angie. Mam dla niej wiadomość od Slasha. - Musiałam walnąć jakimś
tanim tekstem, żeby nie robili problemów. Na ksywkę tego czarnego dzikusa
Sambory zamknęli usta, a jeden z kolesi wskazał mi drzwi.
- Angie
stoi na zmywaku - mruknął, a ja szybko wskoczyłam do środka, mijając tych
debili. Nawet nie spytali dlaczego Slash nie zadzwonił albo nie przyszedł
osobiście czy coś w tym guście. Widocznie jego sława otwierała wszystkie drzwi
w okolicy. Musiałam to zapamiętać. Od teraz 'Slash' było istnym 'Sezamie,
otwórz się!'. Od razu w środku uderzył mnie gorący powiew kuchennej robocizny.
W sumie nie było tu jedzenia, ale para ze zlewozmywaków unosiła się jak mgła i
ogrzewała wszystko dookoła. Kilka osób biegało tam i z powrotem. Jedni donosili
naczynia, drudzy wynosili, jeszcze następni je wycierali.
- A ty do
kogo?
Wielki
goryl stanął przede mną, zasłaniając mi cały świat.
- No...
Tego... Do Angie.
- Ej, Angie! Ktoś do ciebie!
Zajrzałam za plecy tego mamuta i
zobaczyłam moją zgubę! Po łokcie miała zanurzone ręce w mydle i odchylała się
lekko do tyłu. Co ona miała z włosami?! Wyglądała nieziemsko! Aż szczęka mi
opadła. Patrzyła nieogarniętym spojrzeniem w naszą stronę, szukając czegoś
interesującego. No, halo! Ja tam byłam! Chwila... Co ona w ogóle na sobie
miała? Stary sweter? Wow! Cóż za retro klimaty! Jednak gdy tylko mnie
zobaczyła, nieogar na jej buźce zmienił się w uśmiech zaskoczenia. Wyciągnęła
ręce z wody, wytarła je o fartuch pomywacza i podbiegła do goryla, krzycząc
moje imię.
- Co ty
tu robisz?! - wykrzyknęła, po tym jak się przytuliłyśmy. - Dzięki, Elliot -
rzuciła jeszcze wdzięczne spojrzenie na goryla i pociągnęła mnie w stronę
swojego miejsca pracy. - Przecież jest melanż.
- Impreza
w Hellhouse wydała mi się mniej interesującym miejscem bez ciebie - mruknęłam,
wzruszając ramionami. Dziewczyna oblała się lekkim rumieńcem. Wyglądała
naprawdę uroczo! - Tak w ogóle nie jest ci za ciepło w tym sweterku? -
spytałam, mierząc jednoznacznie jej wdzianko.
- Właśnie
nie! - zawołała tak ochoczo i wesoło, że aż się zdziwiłam.
- Eeee...
No, dobra - bąknęłam, ale Sambora nie dała mi czasu na zastanowienie, bo
przyszła jakaś facetka i zaczęła drzeć mordę na całą kuchnię. Nic z tych jej
wrzasków nie zrozumiałam, ale Angie podkasała z powrotem rękawy i zanurzyła
rączki po łokcie w wodzie z naczyniami. Bez pytania wskoczyłam na blat koło
niej, przyglądając się jej pracy. Tak szybko to robiła, że aż dostawałam
oczopląsu. Wszystko aż bulgotało! Lekko zakręciło mi się w głowie, więc skupiłam
się na swoich butach. Majtałam nimi, odprowadzając uwijających się pracowników
wzrokiem.
- No, to
jak nauka, co?
Ze stanu
lekkiej fazy wyrwało mnie szybkie pytanie Sambory. Spojrzałam na nią pijanym
spojrzeniem, ale szybko się otrząsnęłam.
- Nie
narzekam. Perry robi postępy.
Wyszczerzyłam
się, za co zostałam obdarowana kolejnym czułym, acz zmęczonym uśmiechem mojej
przyjaciółki.
- Ty tu
charujesz, a te gnoje tam balują - rzuciłam nieco zirytowana. No, naprawdę! Jak
Slash, Izzy i Steven mogli tak spokojnie chlać i robić inne ciekawe rzeczy, gdy
ich kobieta zapierdalała jak beduin! Skurwiele bez sumienia!
- Oj,
tam. Nie jest znowu tak źle - mruknęła, wyciągając kieliszki i ustawiając je na
suszarce. - Przecież nie mogę narzekać na brak wrażeń.
Mrugnęła
do mnie zawadiacko, a ja nie mogłam się nie roześmiać. Ta kobieta to był ósmy
cud świata! Kurwa. Bawiła się nawet stojąc na zlewozmywaku! To przecież było
niepojęte! Tylko pozazdrościć optymizmu. Czasem nie mogłam jej rozgryźć. Ta dość poważnie wyglądająca brunetka, tak naprawdę była rogatym diabłem. Często pakowała się w tarapaty, przy okazji wciągając w to innych. Jednak chyba w tej dziedzinie ją przebijałam. Już nie raz przekonałam się, że Angie była apodyktyczna i jeżeli ktoś tego nie akceptował, mógł mieć kłopoty. Często tym kimś był Axl. Uwielbiałam ich kłótnie, bo Sambora rzucała cięte i trafne riposty. Od razu gdy ją zobaczyłam, wiedziałam, że lubiła towarzystwo facetów i alkohol, ale nie przeginała z ilością. Chodziła własnymi drogami, nie przejmując się tym, co mówią o niej inni. Z pozoru bardzo cicha dziewczyna, jednak gdy ktoś zalazł jej za skórę, mógł się pożegnać ze spokojem. Kiedy się nie uśmiechała, dało się wyczuć chłodny klimat. Na szczęście zdarzało się to bardzo rzadko. Aż dziwne, że z łatwością odnajdowała się w tym chaosie i bałaganie Hellhouse.Jednym słowem - suka.
- Chyba
za szczęśliwa jesteś. - Szturchnęłam ją lekko, rechocząc przy tym.
- Boska
aura Stevena spłynęła i na mnie. O, posłuchaj! Słyszysz?
Angie znieruchomiała na
moment, nasłuchując i po chwili totalnie się rozluźniła, machając głową na
boki. Jej zgrabny tyłeczek też poszedł w ruch i po chwili miałam obok
siebie tańczącą pomywaczkę! Co jest?! Jednak gdy wsłuchałam się, usłyszałam
dobiegającą z klubu piosenkę.
- I’m wanted dead or alive - zaśpiewała Sambora. Wczuła się. Zamknęła oczy i
śmiesznie wykrzywiała twarz, udając Bon Joviego. - Wanted dead or alive.
- Wanted!
- wydarłam się na całą kuchnię, robiąc za chórki. Co jak co, ale trzeba było chłopakom oddać cześć. Ten kawałek rozpierdalał system. I to po całości. Nic dziwnego, że tak na nas działał. Miał to coś, doprowadzając dwójkę lasek z kuchni do muzycznego orgazmu. Gdy skończyłyśmy robić z
siebie gwiazdy estrady, podskoczyłam, łapiąc się na jednej myśli. - Ej, Ten
gitarzysta. Richie Sambora. Jesteś jego jakąś rodziną? - spytałam, patrząc na
dziewczynę szeroko otwartymi oczami. - Bo on też jest tam z twojej
barbarzyńskiej Polski.
- Co?! - Sambora spojrzała na
mnie z pięknym mindfuckiem na twarzy. - Nie, no co ty! Zbieżność nazwisk -
mruknęłam, totalnie pochłonięta myciem. - A przynajmniej nic mi o tym nie
wiadomo. Raju! Znasz Steve'a z Def Leppard?
- Że
kogo? - spytałam tępawo. - A! Clarka! No. I co z nim?
-
Uwielbiam go! - zawołała podniecona laska. Dzisiaj była w jakimś podjaranym
humorze. Nie wiem, czy ktoś jej czegoś dodał, czy serio ta Adlerowa łaska na
nią faktycznie spłynęła. - Slash jest centralnie zazdrosny, gdy tylko o nim
wspomnę. Ale Leppardzi... Łah! Aż mam ciary! Uwielbiam gości! A tak w ogóle to
jak się bawisz, siedząc ze mną przy zmywaku? - spytała, uśmiechając się do mnie szeroko.
-
Zajebiście! - mruknęłam, zakładając sobie koszulkę na głowę i waląc głupa. -
Mówię ci, Sambora! Zajebiście!
***
- Izzy? Halo, Izzy?
Szturchnęłam
chłopaka w ramię, starając się złapać kontakt. Stradlin
przesunął wolno głowę i uśmiechnął się uroczo.
-
Heeeeeeeeej - wymruczał, próbując wyciągnąć rękę w moją stronę,
ale nie wyszło mu to najlepiej. Gdy miał dłoń nad głową, ta po prostu
opadła i w wyniku dostał z własnej ręki plaskacza. Ułożyłam go jakoś na
kanapie, żeby nie spadł i rozejrzałam się po wnętrzu pokoju. Wszędzie panowała
ciemność, ale światła ulicy oświetlały w małym stopniu
pobojowisko. Pięknie. Zostawiłam ich raptem na pięć godzin, a zrobili mi z
domu kotłownię. Nie sądziłam, że będzie to wyglądało inaczej, ale naiwnie
liczyłam na mniejszy burdel. Bo takiego jak wtedy to jeszcze nie widziałam.
Westchnęłam. Jackie była ze mną do końca zmiany, która kończyła się o pierwszej
trzydzieści. Było zapierdalania szczególnie, że moja boska szefowa dostała
fiksacji, gdy Monice uderzyła któregoś z nachalnych klientów. Okazało się, że
był to dziennikarz z Rolling Stone. Dziewczyna tak się zestresowała, że
obiecałam się za nią wstawić. Gdy stara się wkurwiała, leciały głowy. W
fartuchu poszłam do niej i poprosiłam w imieniu Monice, żeby nie zwalniała
jednej ze swojej najlepszych pracownic.
- Tyle mi
z niej przyszło, co z wiadra szczynów! - wydarła się kobieta.
- Skoro
tak się zachowała, to chyba świadczy, że miała powód. Sama mówiłaś, że to
trudna praca - odparowałam atak, czując, że coraz bardziej nie cierpię tej
baby.
- I tak
ją zwolnię!
- A jeśli
uda mi się to odkręcić?
Spojrzała
na mnie uważnie, po czym wyciągnęła w moją stronę palec.
- Módl
się, żeby ci się udało.
I udało.
Co z tego, że musiałam świecić przed typem oczami. Było warto. Nie miałam
pojęcia jak go przekonałam w tym swetrze, ale to już nie miało znaczenia.
Zboczeńcom łatwo zaimponować. Facet wrócił na miejsce i już nie tykał żadnej z
dziewczyn. Monice obiecała mi w zamian butelkę wódki. Którą później oddałam
Jackie. Ucieszyła się jak małe dziecko na widok kucyka. Było to tak
rozczulające, że aż poczułam się jak jakaś matrona. Różowej szło w tej szkole
zajebiście. Wymiatała podobno na wystąpieniach. Gdy spytałam ją o Nikkiego,
wzruszyła ramionami. Powiedziała, że ciągle się kumplują, ale nie mają dla
siebie czasu. Coś jej nie wierzyłam, ale zostawiłam ją w spokoju. Moja mała
Foxy Lady. Oczywiście po wypiciu połowy butelki ledwo trzymała się na nogach i
śpiewała dziwne piosenki, a to śmiejąc się, a to płacząc. Na szczęście miałam
koniec roboty, więc mogłam wziąć ją do samochodu i odwieźć do domu. Na
szczęście Neil już wrócił i pomógł mi uporać się z nieustannie śpiewającą
Jackie.
- Pocałuj
mnie na dobranoc - rzuciła pijackim tonem, gdy przykrywałam ją kołdrą. Gdy
dostała całusa w czoło, mruknęła:
- Dzięki,
mamo.
Po czym
momentalnie zasnęła. Pierwszy raz poczułam wobec niej coś na kształt matczynego
instynktu. Uśmiechnęłam się tylko pod nosem i wróciłam do Hellhouse. Stałam
teraz na samym środku tego pobojowiska. Musiałam przez
syf przedostać się do sypialni Izzy'ego, bo Slasha i moja
była stuprocentowo zajęta. Stradlin mieszkał na piętrze
i pilnował swojej prywatności (i towaru) dość rygorystycznie,
więc szanse na spokojny, samotny sen były dosyć spore.
Po ogarnięciu zaćpanego rytmicznego, przeszłam dalej. Kawałek za
nim wzdłuż podłogi leżał nie kto inny a Duff. Jego
blond czupryna wydawała się w tym świetle wręcz fluorescencyjna.
Starałam się ze wszystkich sil, byle tylko na niego nadepnąć.
Zerknęłam na jego twarz. Nos miał biały jak od kredy, a gdzieś niedaleko
leżało kilka ekstaz. Nietrudno było się domyślić, co tu się działo. To co
zwykle. Nieustanna impreza. Wszystko fajnie, ale kto musiał to sprzątać, no
kto? Ręka w górę? Ktoś chrząknął kawałek ode mnie. Slash zlewał
się z ciemnościami. Nie, na pewno nie ty. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem
i chciałam iść dalej, gdy spojrzałam jeszcze raz na Duffa
i zauważyłam z przerażeniem, że miał otwarte oczy.
- Jeny!
Wystraszyłeś mnie! - syknęłam, czekając, aż blondyn coś odpowie.
Leżał u moich stóp i wpatrywał się we mnie tępo.
- Kfo to?
- wybełkotał, gapiąc się zmrużonymi oczami. - Ziwkom wstęp
fzbroniony. Dziś męski wieszur!
-
Zauważyłam - odparłam, kucając przy nim. - Pomóc ci czy lepiej cie
tak zostawić? - spytałam, szukając jakiegoś koca
czy czegoś w tym rodzaju.
- Daj mi
żelka.
- Duff,
tylko, że akurat dzisiaj ich nie mam - mruknęłam, patrząc z podniesionymi
brwiami na blondyna.
- Umrę
jag nie dasz! - krzyknął, kuląc się na podłodze jak jakieś ranne zwierzątko.
Westchnęłam, przeszukując kieszenie kamizelki. Nic. Zrezygnowana poszukałam
wzrokiem ekstaz. Jemu i tak już nie mogły zaszkodzić. Zaśnie i tyle.
- Duff,
otwórz buzię.
- Masz
szelka?
- Ta.
I nie
czekając na reakcję, wepchnęłam mu dropsa do ust. Duff odpłynął, a ja wstałam z
klęczek i poszłam na piętro. Moje nadzieje prysnęły jak bańka mydlana, gdy u
Stradlina w pokoju znalazłam grupę ujaranych lasek. Wycofałam się i poszłam
szukać miejsca, gdzie indziej. Wieczorem mieliśmy wyjeżdżać na ślub, więc
chociaż kilka godzin snu było jak najbardziej wskazanych. Sprawdzałam chyba
wszystkie pokoje, prócz ostatniego.
Podeszłam
do drzwi sypialni. Miałam nadzieję, że zastanę ją pustą. Westchnęłam po czym pchnęłam
drzwi. Nie chciały się otworzyć. Coś blokowało je od wewnątrz. Trudno. Walnęłam
je z kopa, a coś za nimi głośno upadło. Weszłam do pokoju, sprawdzając, co
zaklinowało wejście. Krzesło. No, tak. Czyli jednak ktoś był w środku.
Zobaczyłam tylko jedną osobę rozwaloną na materacu. Podeszłam, czując się
wyjątkowo dziwnie. Steven. Położyłam torebkę obok, nie mając już wątpliwości,
że dzisiejszą noc spędzę właśnie tutaj. Cała reszta domu była dosłownie
zawalona ludźmi. A tu część materaca była wolna i w dodatku nie leżał na nim
jakiś nieznajomy alkoholik. Delikatnie przysiadłam, zdjęłam buty i kamizelkę,
po czym położyłam się na boku, tyłem do pochrapującego Popcorna. Podkurczyłam
nogi, czując jak serce mocniej biło. Drugi raz byłam w tym pokoju w ciągu jednej
doby. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w oddech Adlera.