piątek, 14 listopada 2014

..::43::..

Perry na propsie:
Na początku, dedykuję rozdział Rocket Queen, która TAAAAK się naczekała.
Znaczna część akcji dzieje się w autobusie, ale mam nadzieję,
że nie jest przez to nudna. Ten rozdział miał być ostatnim przed epilogiem,
ale byłby za długi. Dlatego Perry mądra głowa podzielił go na dwie części. 
He

       Minęły trzy miesiące. Dwanaście tygodni zapieprzania. Musiałam zrezygnować z pracy w salonie tatuażu, gdy okazało się, że na moje miejsce czatowała jakaś wydziarowana dziunia. Po dwóch miesiącach bycia tam popychadłem, nie zarobiłam nawet na  spłacenie rachunku za prąd. Zostałam w pełni kelnerką Whisky a Go Go w każdy poniedziałek, wtorek, czwartek i sobotę. Gunsi często mnie odwiedzali, ale bardziej niż ja przyciągały ich promocje łączące się z moją osobą. W dodatku często musieli wracać z trasy, żeby pozałatwiać sprawy związane z wydaniem kolejnego albumu, więc nie mieli co robić jak siedzieć w klubie, pić i użalać się nad sobą. Slash zarzucał mi, że nie jeżdżę z nimi, ale potem i tak przyjeżdżał tak często jak tylko mógł. Jednak nie mogłam narzekać na brak towarzystwa – Natalia, Jackie, Neil, Crue i cała reszta znajomych gości z Metalliki, L.A. Guns, Skid Row, Cinderelli przychodziło do mnie do pracy, a potem zabierali na kolejną imprezę. Przez ten czas nasz związek ze Slashem przeżywał wzloty i upadki. Nie miałam siły złościć się już na niego, gdy dowiedziałam się, że kolejny raz przeleciał jakąś dupę na backstage’u. Najczęściej tymi miłymi donosicielami byli Axl i McKagan. Rudemu widać było, że moje cierpienie sprawiało niesamowitą satysfakcję, a Duff po prostu szczerze mnie nienawidził. Przez to wszystko nieco się wycofałam z ich towarzystwa. Z Gunsów widywałam się tylko ze Slashem i Izzym. Ze Stevenem praktycznie nie było kontaktu, bo postawił dragi ponad wszystko, co nie wpływało za dobrze na relacje między chłopakami. Od czasu do czasu spotykali się w Hellhouse, a co za tym szło musiałam wysłuchiwać docinek Rose'a i McKagana. Miałam za to chwilę oddechu ze Stradlinem, a potem wysłuchiwałam rozkmin życiowych Slasha. Naprawdę zależało mi na tym chłopaku i nie chciałam go zostawiać samego z tym gównem, w które się wpakował. Dwa razy próbował już sam sobie przeprowadzać detoks. Zamykał się w pokoju na parę dni i mówił wszystkim, że ma grypę. Gdy nie brał, był naprawdę wspaniały, jednak potrafił się wyłączyć i mieć wszystko w dupie. Ta... Skąd to niby znałam.

Jednak ten kwartał nie był wcale taki znowu całkowicie depresyjny. Z Natalią, mimo przeprowadzki, miałam świetny kontakt. Nie spędzałyśmy może każdej sekundy razem, ale co dwa dni musiałyśmy się zobaczyć. Z każdym kolejnym spotkaniem wyglądała coraz lepiej. W jej oczach znowu pojawiły się iskierki radości, z twarzy nie schodził uśmiech, a głos na nowo odzyskał dawną barwę. Nie było śladu po tych wszystkich dramatycznych przeżyciach. Axl parę razy próbował się z nią kontaktować, ale gdy w końcu doszło do ich spotkania, Natalia była totalnie wyzbyta wszelkich emocji do tego chłopaka. Z jednej strony nie mogłam w to uwierzyć - była w nim tak zakochana, ale z drugiej podziwiałam ją. Nie złamała się, chociaż Rose błagał, groził, wyzywał, obiecywał. "Przykro mi, Axl." Skończyła z tamtym życiem. I wyglądała cudownie. Za to ja musiałam wyglądać jak totalny niewypał. 

- Zostaw go. - Natalia wyłożyła kawę na ławę podczas pewnego marcowego spotkania. Siedziałyśmy wtedy w jakimś barze przy ulicy. Znajdował się idealnie w połowie drogi między jej miejscem zamieszkania a Hellhouse. Spotykałyśmy się tam regularnie co tydzień. Czasem nawet częściej. - Świat nie zamyka się tylko wokół rocknrollowej rzeczywistości. 

- Myślisz, że jeszcze z nim jestem tylko dlatego?! - Nieco zirytowała mnie ta sugestia. Za dobrze pamiętałam jak była zakochana właśnie w tej rzeczywistości. Nie miałam zamiaru jej tego wypominać, bo nie chciałam przypominać Natalii tylu bolesnych chwil. Aż taka okrutna nie byłam. - Poradziłaś sobie, znalazłaś faceta, który cię kocha i nigdy nie potraktuje jak Rose, mieszkacie razem i tobie to pasuje. Żyjesz sobie spokojnie bez zmartwień w białym domu z cegły. Ja sobie tego nie wyobrażam...

- Nie twierdzę, że z nim wytrzymujesz tylko dla sławy. Przecież ich znam. To zajebiści goście, ale już nie masz dziewiętnastu lat.

- Tylko dwadzieścia jeden i co to za różnica? Gadasz jak stara ciotka.

- Zapomniałam, że z ciebie taka niegrzeczna dziewczynka. - Natalia uśmiechnęła się, rozładowując napięcie. - Pamiętam jak włamałaś się do domu tego debila z podstawówki tylko po to, żeby go nastraszyć. Ja zostałam, bo się bałam, że nas nakryją.

- Niegrzeczne dziewczynki mają więcej zabawy - odparłam, zaciągając się papierosem i opierając nogę o drugą. 

Tak. W życiu Konopki pozmieniało się. I to wiele. Tracy była niegdysiejszą dziewczyną Marsa, pracowała jako modelka od ładnych paru lat. Dziewczyna sukcesu. W przeciwieństwie do nas. Lub teraz do mnie. Załatwiła Natalii po znajomości pracę w roli sprzątaczki. Nie minął miesiąc, gdy jakiś fotograf zainteresował się tą blondwłosą pięknością i strzelił jej parę fotek. Konopka wystąpiła już w międzyczasie na paru pokazach, miała drobne sesje, ale nie wiązała przyszłości z modelingiem. W sumie drzwi otwierały się przed nią same, gdy ludzie dowiadywali się, że dziewczyna miała do czynienia ze wschodzącą gwiazdą rocka w czystej postaci - Guns N' Roses. A potem poznała Michaela. Wpadła na niego na ulicy i już się nie rozstali. Był synalkiem bogatego biznesmena, w miarę przystojnym, uprzejmym, to nie zdziwiłam się, że zawrócił mojej dziewczynie w głowie. I to porządnie. W maju pokazała mi pierścionek na palcu i pogłaskała brzuch. Kolejna ciąża... Płodna ta dziewucha. Oby dała jej więcej radości, niż poprzednia.


Jednak nie tylko Konopce zebrało się na związek. Jackie wyrwała Sixxa. Na dwa tygodnie. Potem się o coś pożarli i na zmianę siedzieli w Whisky a Go Go, żaląc mi się na każdy życiowy temat. Jednak szybko się pogodzili i utrzymywali przyjazne stosunki. Parlay wzięła się w garść i wyjechała do Nowego Jorku, gdzie mieściła się jedna z lepszych szkół muzycznych. Z Perrym pod pachą opuściła nas któregoś popołudnia. Neil rozpaczał chyba przez ponad miesiąc, ale gdy dowiedział się, że dziewczyna nie wyjechała na zawsze, uszczęśliwiony zrobił wielką imprezę w tym domu wariatów, gdzie oczywiście znowu się zgubiłam. Przez jakiś czas Nikki mieszkał nawet ze mną, Slashem i Izzym w Hellhouse, gdy Tommy poznał jakąś Heather i biedny Sixx musiał wypierdalać z basem na plecach. Wracałam akurat z Whisky, gdy zobaczyłam znajomą sylwetkę z Thunderbirdem przewieszonym przez plecy, włóczącą się bez celu po Sunset Stip o trzeciej rano. 

- Hej, stary! - krzyknęłam, a Nikki odwrócił się z otępiałym wzrokiem, szukając źródła głosu. - Może cię gdzieś podrzucić?

I wyszło, że zawiozłam go do Hellhouse, które powoli zaczynało odzyskiwać dawną świetność. Przez długi czas zasługiwało na miano Emohouse, bo zamieszkiwały ją same depresyjne typki i ćpuny, aż miało się ochotę pociąć. Ale z Izzym i Sixxem nieco poodświeżaliśmy tę ruderę, ożywiliśmy dodatkowymi imprezami, a nawet zgłosiliśmy do konkursu na najsympatyczniejszy dom do jakiegoś magazynu. Slash nie widział celu, w tym co robiliśmy, ale gdy tylko zobaczył. że znowu zaczęłam się uśmiechać, zaoferował swoją pomoc. Nigdy bym sobie nie wyobraziła naszej czwórki zapierdalającej po Hellhouse i robiącej porządki. Tylko żeby to jeszcze było można porządkami nazwać... Powywalaliśmy śmieci, przetrzepaliśmy materace, zamietliśmy podłogę, co wcale nie było takie proste na jakie wyglądało. Każdemu załatwiłam jeszcze maseczki, rękawice i fartuchy, żebyśmy się nie udusili tonami kurzu albo nie dostali jakiegoś HIVa, rozwijającego się w najlepsze w kątach domu. Nie chcę wymieniać tych syfów, które tam znaleźliśmy. W każdym razie po około dwóch miesiącach wspólnego rezydowania, Motley'e jednak przypomnieli sobie o swoim basiście i Nikki wrócił do łask.

Praca w Whisky a Go Go może nie była spełnieniem moich marzeń, ale przynajmniej przypominała w małym stopniu Seattle. Poznałam tam parę naprawdę fajnych dziewczyn, jednak część odpadła z grona znajomych, gdy okazało się, że chciały zaliczyć któregoś z chłopaków. Oni się nie krępowali i nie miałam im tego za złe, ale nazwiska panienek momentalnie zostawały skreślone z listy. Szefowa była usatysfakcjonowana, gdy Gunsi i reszta wpadali stadem do klubu i przyciągali klientów. Których rzecz jasna nigdy nie brakowało, ale tej kobicie nigdy nie było wystarczająco. Oczywiście cóż to by była za praca kelnerki i barmanki, gdyby nikt mnie nie zaczepił bądź zrobił coś gorszego. W takiej sytuacji albo rozprawiałam się ze zboczeńcem na miejscu, albo następnego dnia przychodzili Gunsi często z obstawą w postaci chłopaków z Crue. Byłam chyba najlepiej strzeżoną kelnerką świata. Proszę państwa. Oto Tommy Lee, mój własny bodyguard! 


Dni bez pracy były świętem. Zawsze planowaliśmy z ludźmi, co będziemy robić danego dnia lub zbieraliśmy się jak stado w umówionym miejscu, najczęściej był to Hellhouse i sami organizowaliśmy sobie imprezy. Chociaż zdarzały się ciche dni, gdy nikt nie mógł się spotkać. A to grali koncert, a to chcieli być sam na sam z dziewczynami bądź żonami, leczyli kaca lub zwyczajnie nie byli w naszym zasięgu. Tak jak pewnej niedzieli, gdy leżeliśmy z Izzym na podłodze i gapiliśmy się na sufit bez konkretnego celu. Slash poszedł do Duffa, pokazać mu nowy kawałek, który napisali ze Stradlinem podczas jednego ze swoich historycznych gigantycznych chlańsk. Tak dokładnie stworzyli piosenkę dzień wcześniej. Wróciłam z pracy i zastałam dokładnie ten sam widok co zwykle. Pełno ludzi walało się po domu i rutynowo zaczęłam szukać Slasha. Gdy go znalazłam na kanapie w morzu pustych butelek i puszek, ocknął się i spojrzał na mnie. Z pijanym uśmiechem tłumaczył mi to, co osiągnął tego wieczoru. Nie wiem, co to było, ale nigdy nie zapomnę chwili, w której nachlany Hudson pokazał mi swoje dzieło. 

I wcale nie była to piosenka. Wygrzebał z tylnej kieszeni spodni małą karteczkę. Zmrużyłam oczy. Na kwadratowym kartoniku widniał wspaniały napis, wyrażający miłość poza grobową deskę. Przepełnione artyzmem 'I    Axl' prezentowało się naprawdę uroczo. Przewróciłam oczami, po czym wzięłam Slasha i pomogłam przetransportować się do naszej sypialni. Kazałam czarnulkowi zastawić ją wcześniej szafą, żeby nikt nam tam nie zaglądał. To właśnie podczas owej libacji Slash do spółki z Izzym napisali podobno coś zniewalającego. Przed wyjściem do basisty spytał czy nie mam ochoty iść z nim, jednak moja wymowna mina, zamknęła mu usta. Mogłam przyjmować McKagana i Mandy w Hellhouse, bo to w końcu był po części dom blondyna, jednak nie widziały mi się odwiedziny w ich gniazdku rodzinnym. McKaganowie zdecydowanie za mną nie przepadali i na każdym kroku nie dawali mi o tym zapomnieć. Mandy również straciła do mnie wszystkie pozytywne uczucia, gdy dowiedziała się, że jej ukochany mężulek pieprzył przed nią mnie. Cóż, zdarza się. Nie obyło się bez wyzwisk, bójki Slasha z Duffem, plaskacza dla mnie i przypierdoleniu z pięści dla Mandy. Hudson zawsze stawał po mojej stronie i nie miał zamiaru znosić żałosnych docinek ze strony tej wspaniałej blondwłosej dwójki. Nieszczególnie się nimi przejmowałam i nie miałam zamiaru poświęcać im więcej niż chuj mojego cennego czasu. Właśnie to wyczytał z mojego spojrzenia Slash. Po jego wyjściu chcieliśmy odespać ostatnią noc, a przy okazji nieco się zrelaksować. Ustawiliśmy płytę, a w całym Hellhouse rozległy się znane dźwięki. Stradlin jak zwykle okazał się niezawodny. Łyknęłam ketaminę, zapiłam wódką, zapaliłam trochę trawki i już moje ciało dryfowało po oceanie. Czułam, że towar zaczynał działać. Pierwsza fala przypomina mieszankę meskaliny z metedryną. Zachciało mi się popływać. Wołaliśmy Stevena, który zabunkrował się w swoim apartamencie, ale nasze wrzaski nie zwlekły go z łóżka. Jego strata. Gdy podziwialiśmy sklepienie naszego salonu, ktoś zadzwonił do drzwi Hellhouse. Spojrzeliśmy po sobie znacząco.

- Otwórz - mruknął Stradlin.

- Sam otwórz - odpowiedziałam i wróciłam do gapienia się w poobdzierany sufit naszego wspaniałego salonu. Nie mogłam przestać się w niego wpatrywać zupełnie jakby przyciągał mnie swoim magnetyzmem. Nie byłam zjarana. No, może lekko. Faza i tak zaczynała przechodzić, a ja znowu poczułam swoje palce.

- Ej. Nie ma tak!

- Jest. Idziesz.

W tym samym momencie dzwonek zamilkł, a zamiast tego usłyszeliśmy odgłosy kroków na korytarzu, a po chwili nad naszymi głowami stała Konopka i patrzyła na nas z góry z pobłażliwą miną. Uśmiechnęłam się do niej szeroko, zamykając oczy. Musiałam wyglądać jak mały Chiniec, cieszący się ze zdjęcia z Big Benem. Izzy tylko patrzył na nią z lekkim tajemniczym uśmieszkiem, który krył o wiele za dużo. 

- Nie mogliście ruszyć dup, żeby mi otworzyć? - rzuciła, łapiąc mnie pod pachy i ciągnąc do góry, pomagając mi wstać. 

- No, niezbyt - mruknął Izzy, wędrując za mną wzrokiem. Gdy tylko mogłam stanąć o własnych siłach, zauważyłam to spojrzenie. No, tak. Nie mogłam go tak zostawić. Patrzył w dość jednoznaczny sposób, więc wyciągnęłam dłoń w jego kierunku. Trochę musiał się namęczyć, żeby ją złapać, ale gdy mu się to udało, z niemałym trudem zaczął się podnosić. - Zrób to dla mnie Panie – daj mi jeszcze pięć godzin haju nim zgniecie mnie młot - wymruczał, ogarniając mnie ramieniem. Stradlin nie tylko jarał traweniuśkę, ale wciągał eter. Tak, szatański eter. Robił z ciebie wiejskiego pijaka z jakiejś starej irlandzkiej powieści. Całkowita utrata podstawowych zdolności ruchowych. Zaburzenia wzroku, utrata równowagi, odrętwiały język. Mózg miota się przerażony, nie mogąc nawiązać połączenia z rdzeniem kręgowym. Ciekawa rzecz, bo możesz zobaczyć, jak zachowujesz się w ten komiczny sposób, a nie możesz nad tym zapanować.

- To coś ważnego? - spytałam Konopkę, która przyglądała się jak prowadziłam jako tako Izzy'ego i posadziłam go na kanapie. Gdy tylko to się udało, odrzuciłam włosy i spojrzałam w jej stronę. - Nie zaglądasz zbyt często do Hellhouse. 

- Nie przychodziłabym, gdyby to nie było ważne - odparła, wzruszając ramionami. No, tak. Przecież skończyła z tamtym życiem i jedynym ogniwem łączącym ją z nim, byłam ja. Tak naprawdę ostatnim razem była w Hellhouse, gdy chłopacy wyjechali na koncert, a ona przyjechała tylko po jakiś zapomniany ciuszek. Było to z pięć tygodni temu? Coś koło tego. Spojrzałam na nią z podniesionymi brwiami. Coś ważnego? Ale co niby? Wyprowadza się znowu? Rzuca mnie? A może zaraz wyciągnie pistolet i zrobi tu masakrę? Tak, tak, Sambora. Tobie może już podziękujemy. Odwróciłam się w stronę Izzy'ego, który widząc moje spojrzenie, poprawił się na kanapie, ale i tak z niej zjeżdżał i uśmiechnął do siebie. Kompletnie naćpany chichrał się pod nosem, zupełnie jakby powiedział coś zabawnego i sam śmiał się ze swojego żartu. Eh. Dziecko kaktusa... Przewróciłam oczami, po czym podeszłam do leżącego praktycznie na ziemi Iza i wciągnęłam go z powrotem na kanapę. Ten uśmiechał się do siebie jakby się zawstydził. Zerknęłam na Konopkę. Co chwila patrzyła w naszą stronę z dziwnym niezrozumieniem wypisanym na twarzy. Cóż, mogłam mieć taką samą minę, bo w pewnym momencie Izzy rzucił się do przodu i złapał mnie w pół, wtulając twarz w mój brzuch. Najdziwniejsze było to, że czułam jak ciągle się chichra sam do siebie. Natalia ubrana jak zwykle w eleganckie ciuszki, grzebała w torebce, czegoś w niej szukając. I znalazła. Wyjęła kremową podłużną kopertę, którą wyciągnęła w moją stronę. 

- Co to? Nakaz? - spytałam, obserwując uważnie trzymany w dłoni przedmiot i przesuwając się w jej stronę na tyle na ile pozwalał mi błogo nieświadomy Stradlin i jego obręcz.

- Raczej coś lepszego. - Uśmiechnęła się w moją stronę, po czym spojrzała na zegarek. - Chciałam ci to dać osobiście. No, a teraz muszę lecieć. Do zobaczenia, kochana. Pa, Izzy! 

Przytuliła mnie na pożegnanie, oddałam uścisk, a potem machnęła ręką w stronę kanapy i wyszła szybkim krokiem, zostawiając nas nieco zbitych z  tropu i kompletnie zdezorientowanych. Dobra. Tylko ja byłam tam w pełni świadoma tego, co zaszło. Jednak nie na długo. Stradlin ocknął się, zaciągnął kokainą, żeby wrócić do rzeczywistości, posadził mnie obok na kanapie i kazał rozpakować kopertę. Tak... Że niby nic się nie stało. 

- Co to jest? - spytał, wycierając sobie nos i wyczekująco wpatrując się w trzymaną przeze mnie rzecz. W tej samej chwili płyta podskoczyła i kolejny hipisowski hit zalał nasz zielony świat marysi.

- Coś ci tu zostało. - Patrzyłam na niego, wskazując na swoim policzku, że ma wytrzeć resztki białej damy. Gdy się ogarnął, wyprostowałam się i położyłam kopertę na kolanach. Izzy siedział obok i gapił się na nią jakbym trzymała bombę, a on w każdej chwili był gotowy do wciśnięcia na łeb hełmu i skoku za kanapę, która była niezawodnym bunkrem. Ta faza była ostra. Potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się latających dookoła nietoperzy, które towarzyszyły mi za każdym razem, gdy haj chylił się ku końcowi. Całe szczęście nie biegałam z packą, starając się je odgonić. Spokojnie, Sambora. To tylko dragi. - Dobra, Iz. Nie trzymaj mnie tak mocno za rękę i zdejmij to z głowy! - rzuciłam do chłopaka, wtulonego w moje ramię z miską na łbie. 

- Otwieraj!

- No, już! Dobra. Otwieram!

Szybkim ruchem zdarłam zaklejoną część koperty i powoli wyjęłam zawartość. Izzy szybko założył z powrotem na głowę miskę, jednak gdy zobaczył, co znajdowało się wewnątrz listu, nawet nie zauważył, że jego 'hełm' spadł na ziemię. 

- Co to jest? - spytał, przekrzywiając głowę. Ta mieszanka nie wpływała na niego za dobrze. Otworzyłam eleganckie zaproszenie i zaczęłam czytać jego treść na głos:

- Dwunastego czerwca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego ósmego o piątej po południu nad wybrzeżem Tahoe zostaną połączeni Sakramentem Małżeństwa Natalia Konopka i Michael Lewis....Że kurwa co?! - wrzasnęłam po przeczytaniu pierwszego zdania. Nawet nie zauważyłam, że stałam, gapiąc się w ścianę naprzeciwko. Nie poczułam, gdy Stradlin wyjął mi zaproszenie z dłoni i doczytał do końca:

- Piszą, że zapraszają ciebie, Slasha, mnie i Stevena. Twoje nazwisko jest pogrubione chyba na metr. I nawet jest dopisek 'Sambora, w przyszłym tygodniu druhny mają przymiarki. Wpadnę po ciebie'. Jakie znowu przymiarki? A co z McKaganami i Rosem?

Odwróciłam się do Iza i spojrzałam mu w oczy.

- Rose nie przyjdzie. Jestem tego pewna. A co do reszty... Nie mam pojęcia. - Wzruszyłam ramionami i opadłam ciężko z powrotem na kanapę. Czy to wszystko było tylko złudzeniem po marysiowo-kodeinowej fazie czy jednak należało do potwornej rzeczywistości? Ślub oznaczał definitywny koniec naszej błogiej przyjaźni z Konopką. Od momentu gdy zostanie żoną, będę musiała się nią dzielić z mężem, dzieckiem i teściami. Pojawiły się kiepskie wibracje. Czemu? Przesunęłam jak zombie głowę w stronę Izzy'ego, który zerkał w moją stronę spod grzywki. - Stradlin. Trzeba powiadomić resztę. Ale najpierw doprowadzimy się do porządku.

***

Zajebiście. Przed południem mieliśmy jechać w trasę z Iron Maiden, a Stradlin, Steven, Slash i Sambora leżeli na środku Hellhouse i nie wyglądali na zwartych i gotowych. Dobra. Kurwa w ogóle nie wyglądali! Klub czterech jebanych 'S' zamieszkiwał naszą byłą siedzibę. Stałem w wejściu do tego burdelu i paliłem kolejną fajkę. Byłem wkurwiony. Nie. To było złe określenie. Cały aż gotowałem się wewnątrz, powstrzymując się przed wymordowaniem wszystkich w środku. Nie miałem na myśli tylko zjaranych kumpli, ale całą rzeszę przypadkowych ludzi również. Do tego pierdolony Hudson musiał naciskać na to, żeby Angie z nami jechała. Jak na złość zgodziła się. Dostała wolne, gdy szefowa naliczyła jej nadgodziny i cała zadowolona postanowiła kolejny raz wpierdolić się między naszą piątkę. Całe szczęście Mandy zostawała w Los Angeles, bo nie zniosłaby codziennego widoku tej dziewczyny. Nie miałem zamiaru jej też o tym wspominać. Będzie się tylko niepotrzebnie denerwować. Od pamiętnej imprezy, na której nachlani w trzy dupy i jeszcze bardziej Lee ze Stevenem dorwali się do Mandy i opowiedzieli jej całą historię związaną z Samborą, nienawidziłem jej jeszcze bardziej. Potem musiałem się nieźle tłumaczyć. Byłem na siebie wściekły za to, że ciągle nie mogłem pozbyć się jej z mojego życia. Wyleczyłem się, a potem wróciła jak bumerang, uderzając we mnie ze zdwojoną siłą. Byłem wtedy gotowy zostawić wszystko, byle tylko znowu ją mieć. Debil. Posrany pojeb. 

Kolejny raz zaciągnąłem się fajką, a dym wyleciał z moich płuc. 

Skoro tak bardzo jej nie znosiłem i robiłem wszystko, by tak pozostało, dlaczego nie mogłem oderwać od niej wzroku? Spała w pilotkach na nosie oparta o Adlera, który za to zahaczał nogą o kanapę, na której królował Slash, trzymający się z dziewczyną za rękę. Słodko. Przejechałem spojrzeniem dalej. Nasz rytmiczny leżał wtulony w Agatę z otwartymi ustami i butelką whiskacza w tylnej kieszeni spodni. Odwróciłem się do tyłu. Nasz autobus już stał gotowy, by przyjąć do swego wnętrza tych ćpunów z butanem w żyłach zamiast krwi. 

- I co, kurwa?! Wstali?!

Z okna wychylał się w moją stronę Rose, który o dziwo nie spóźnił się na zbiórkę przed studiem nagrań. Przyprowadził kolejną laskę. Kolejna koleżanka na trasę... Czekaliśmy na tych zjebów z pół godziny, zanim przyjęliśmy do wiadomości, że oni nigdy się nie zjawią. Załadowaliśmy tyłki do busa i pojechaliśmy do starego dobrego Hellhouse. Axl obracał ową blondynę, więc elekcyjnie zostałem wybrany do przebudzenia naszych skurwysyńskich braci. I jak się okazało nie tylko ich. Sambora. W chuj zapomniałem, że Slash poprzedniego dnia, gdy przyniósł mi piosenkę, którą napisali razem ze Stradlinem, coś mi o tym wspominał. Jednak byłem tak najebany, że kompletnie wyleciało mi to z pamięci. Uderzenie mrocznej prawdy. 

- Nie, ale zaraz ich wypierdolę! - odkrzyknąłem Rose'owi, który i tak już mnie nie słuchał, zbyt zajęty posuwaniem siksy. Skrzywiłem się. Odkąd Natalia go zostawiła, Axl znowu zdziczał i stał się na powrót pojebanym sukinsynem. Nigdy nie przestał nim być, ale wtedy dało się mniej więcej z nim pracować. Co o nim teraz sądziłem? Był cholernie dobrym wokalistą. To wszystko. Zgasiłem peta o ścianę i wszedłem do salonu. - Kurwa, co za pierdolony syf... - mruczałem pod nosem, przebijając się w stronę śpiącej czwórki. Musiałem się nieźle namęczyć, żeby na nikogo nie stanąć. Nawet nie zorientowałem się, że lekko się uśmiechałem. Tak naprawdę brakowało mi tej wiecznej imprezy. Wyrzucania pustych butelek gdzie popadnie. Łykania ekstazy. Picia rano, popołudniu i wieczorem. Obrazu walającej się wszędzie kokainy. Puszczania na cały regulator Sex Pistols. Zazdrościłem im. W tej samej chwili poślizgnąłem się na jakiejś jebanej puszce po piwsku i wyjebałem się prosto na Samborę, zgniatając równocześnie Izzy'ego. Kurwa! McKagan, ty to masz jebane szczęście! 

- Ała!

Wrzask Stradlina obudziłby nawet martwą dziwkę. Szybko z niego zlazłem, wstałem i otrzepałem  jak gdyby nigdy nic. Na szczęście nie musiałem już ocucać reszty ćpunów, którzy od razu ocknęli się z alkoholowego haju. 

- Znalazłem się w samym centrum pierdolonego zoo pełnego gadów i ktoś lał wódę tym pieprzonym stworom! Niebawem rozszarpią nas na kawałki! - wydarł się Adler, oddychając szybko i łapiąc się za serce. Slash z Samborą leniwie przecierali oczy i przeciągali się, po czym zapijaczonymi oczami badali zaistniałą sytuację. Izzy odgarnął włosy z twarzy i wciąż leżąc na dziewczynie, rzucił w moją stronę:

- Czego ty nam przeszkadzasz, pierdolona pizdo?

- Przeszkadzam, bo nie pojawiliście się skurwysyny na zbiórce! Dziś kurwa zaczynamy trasę z Maidenami! - wydarłem się mu prosto do ucha. Nie muszę opisywać tego całego zapierdalania i chaosu, który nastąpił po tych słowach. Dzieci kukurydzy biegały po całym Hellhouse w poszukiwaniu swoich cennych rzeczy, wypierdalały zaspanych imprezowiczów, przekrzykiwały się jeden przez drugiego, aż w końcu po niecałych dwudziestu minutach zmachani stanęli przed wejściem do busa. Rozczochrani, niewyspani, z manelami pod pachami wyglądali jak banda cyganów.

- Coście, z więźnia pouciekali czy jak? - rzuciłem, stojąc na schodkach autobusu.

Dziwki spojrzały na mnie szeroko otwartymi oczami zapijaczonych narkomanów, nie rozumiejących ani jednego słowa. 

- Dobra, wchodźcie. 

Wielka Czwórca wtoczyła się do busa i usiadła na kanapach z głębokim westchnieniem. Zza drzwi łazienki dobiegały iście inspirujące odgłosy. Zauważyłem, że Sambora zmarszczyła charakterystycznie nos. Sądziłem, że te pijaczyny od razu pójdą spać, jednak nie odjechaliśmy nawet pięciu metrów, gdy usłyszałem gitarę i śpiewy chłopaków. 


Spojrzałem wielkimi oczami w ich stronę. Sambora siedziała z gitarą, Stradlin też grał, ale cała czwórka śpiewała jakieś żeglarskie pieśni. A jacy byli zadowoleni! 

- Hej, ha! Kolejkę nalej! Hej, ha! Kielichy wznieśmy! To zrobi doskonale. Morskim opowieściom.

Musiałem pierdolnąć się z plaskacza w twarz, żeby zrozumieć co się tam działo. 

- Co wy robicie? - rzuciłem, podchodząc do nich. Steven odwrócił się do mnie z zacieszem na mordzie, stukając w kanapę i odparł:

- Szanty śpiewamy.

I jak gdyby nigdy nic wrócili do grania swoich pojebanych marynarskich szantów. Jedna piosenka trwała z dobre pięć minut. Byłem pewny, że to był jednorazowy wyskok, ale ci nie mieli zamiaru skończyć. Raz śpiewali na zmianę, potem razem, a gitary nigdy nie przestawały grać. Grali praktycznie całą drogę. I wcale się nie męczyli! Gdy podpytałem skąd je znają, uzyskałem szybką odpowiedź 'Od Angie', a po chwili szanty leciały dalej. Im się to podobało! Jeszcze kurwa ogniska brakowało i kiełbas! Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Chodziłem po autobusie, leżałem na ziemi, próbowałem zasnąć - nic to nie dawało! Oni nie przestawali! Mijała czwarta godzina jazdy, dwie butelki wódki opróżnione i już miałem wybuchnąć, gdy drzwi sypialni się otworzyły i wyszedł z nich nie kto inny a Rose.

- Co tu się dzieje?! - spytał groźnie, patrząc po siedzących w najlepsze z gitarami niespełnionych żeglarzy. Ci jak na rozkaz odwrócili się w jego stronę.

- Film kręcą - odparł Slash.

- Dlaczego ja nie gram?

Wszyscy wzruszyli ramionami, a Rose zatrzymał wzrok na Agacie.

- A ta tu kurwa czego?! Wypierdalaj stąd!

- Nie! Tego ci nie wolno! - Wstał Slash i patrzył na niższego od siebie Axla jakby zamierzał wbić go w ziemię samym spojrzeniem. 

- No to co kurwa wolno, jak nic nie wolno? - rzuciłem z końca autobusu. Wszyscy spojrzeli w moją stronę zupełnie jakby zapomnieli o moim istnieniu. Tak. Dzięki bardzo. Może faktycznie nie wyglądałem zjawiskowo, ale wcale mi w tym nie pomagali. 

- Ej, McKagan. Wyglądasz jak kmiot. Nie różnisz się od Rumuna, który pucuje mi lampy, kiedy stoję na światłach - rzucił Adler, podchodząc do mnie z zatroskaniem wypisanym na twarzy. - Wszystko ok?

- Nie, kurwa! Daleko jeszcze?! - wydarłem się, bo wydawało mi się, że ciągle słyszałem te ich szanty. - Powinienem wam gały wydłubać i w to miejsce wstawić wasze wyrżnięte jaja. 

***

- Ej, McKagan?

Steven szturchnął Duffa, ale ten jak leżał tak leżał. I nie wyglądało, żeby szybko miał wstać. 

- Najebał się.

Adler wzruszył ramionami, wyszedł z busa i wrócił do nas. Było koło siódmej rano, a za nami została dopiero połowa drogi. Nie wyglądaliśmy zbyt świeżo, bo Axl zajął z jakąś dupą całe tyły. I nie miał zamiaru stamtąd wychodzić. Naszej czwórce musiały wystarczyć dwie rozkładane kanapy i fotel. Duff nie budził się od dobrych paru godzin, zalegając na dwóch miejscach, jednak Angie ze Stevenem chodzili do niego od czasu do czasu i sprawdzali jego funkcje życiowe. Żył. Najważniejsze. Zatrzymaliśmy się na jakimś większym parkingu i siedzieliśmy tu już dobrą drugą godzinę. Nasz kierowca musiał przecież odespać tę podróż. 

Nam w sumie było to na rękę. Mogliśmy połazić po pustkowiu, popodziwiać naturę i pooddychać świeżym powietrzem. Ta, jasne. Nie wiem, który z nas to robił. Rezydowaliśmy przy stoliku na końcu parkingu, piliśmy i wpierdalaliśmy frytki. Sambora siedziała na drewnianym blacie opatulona w gruby płaszcz, wcisnęła okulary na nos i bujała się w przód i w tył. 

- Ej, Ang. Wszystko gra? - spytałem, patrząc na nią uważnie. Dziewczyna pobladła i trzymała się za brzuch.

- Jasne, Izzy - bąknęła w odpowiedzi. - Tylko jestem  trochę zmęczona. 

- Jeśli to ma być zmęczenie, to jestem zjebanym perkusistą! - dorzucił Popcorn, popijając sporawy łyk wódki, a na popitę miał Pepsi. 

- Ej, piękna. Nie wyglądasz najlepiej - mruknął szczerze zmartwiony Slash, który odłożył whiskey i oparł przedramiona na kolanach Sambory. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, jednak w pewnym momencie dziewczyna poderwała się gwałtownie i pobiegła w las. 

- A tej co znowu?! - Steven wybałuszył ze zdziwienia oczy, patrząc za niknącą za drzewami dziewczyną. 

- Chyba źle się poczuła - skwitowałem. - Nie martw się, stary. Może ma ten dzień miesiąca. - Mrugnąłem do zbitego z tropu Slasha. Wyglądał jakby chciał za nią pójść, ale kazałem mu siedzieć na miejscu. Poklepałem go po ramieniu i wróciłem do mojego jedzenia. Nawet nie zauważyłem, że Popcorn podbierał moje frytki! - Dlaczego wyjadasz mi fryty? Możesz sobie kurwa kupić.

- Nie jestem głodny - odparł od niechcenia blondas i dalej wyciągał swoje zachłanne łapska w stronę mojego i tak ubogiego już śniadania.

- Jak nie jesteś głodny, to je zostaw! - odburknąłem, przysuwając tackę bliżej siebie. 

- Ty widzisz co to żarcie robi ci z mózgu? Poza tymi frytkami świat dla ciebie nie istnieje. To tylko kawałeczek pierdolonego ziemniaka, a ty zachowujesz się tak jakbym krzywdził twoją matkę. Idę się odlać, bo nie mogę na to patrzeć.

Wstał i poszedł. Odprowadziłem go wzrokiem, wkładając sobie kolejne frytki do buzi, gdy zobaczyłem, że wraca Angie. Minęła się ze Stevenem, który rzucił w jej stronę informację, iż idzie się odlać. Dziewczyna szła nieco chwiejnym krokiem i wycierała rękoma usta. Jeszcze zanim do nas dołączyła, podeszła do kraniku, umyła twarz i dłonie, a potem stała tam dobrą chwilę, opierając się na polowym zlewie ze zwieszoną głową. Wyglądała jakby zaraz miała wystartować w jakimś maratonie. Jednak nic takiego się nie stało. Agata wolno podeszła do stolika, usiadła koło Slasha i wtuliła się w jego ramię. 

- Co jest? - spytał, całując ją w głowę.

- Nic. Chora jestem.

- Chora, nie chora. Zaraz jedziemy, a czeka nas jeszcze spory kawałek - odparłem, wskazując frytką autobus. Właśnie wychodził z niego Axl i machał w naszą stronę. - No, nic. Ładuim się!

Zabrałem pozostałości po frytkach, puste puszki zostawiłem i skierowałem się do naszego pojazdu. Steven zdążył się już odlać i w podskokach pokonywał odległość dzielącą go od wejścia do busa. W połowie drogi odwróciłem się do kochasiów. Slash szedł z Angie na plecach. Dziewczyna oparła mu głowę na ramieniu i wyglądała jakby spała. Ale nie wiedziałem czy odleciała czy nie, bo okulary zasłaniały jej dokładnie oczy. Trochę poczułem się niezręcznie. Czyli tak wszyscy się czuli, gdy patrzyli na mnie... No, nieważne. 

***

- Duff? Duff, już jesteśmy na miejscu.

Znajomy głos mówił do mnie zza światów, a po chwili nastała jasność!

- Kurwa! - wydarłem się, podskakując, gdy tylko otworzyłem oczy. Jebnąłem głową o szybę, zdając sobie sprawę, że jednak żyłem. Nie umierałem. Nie wiem czy było to tak pocieszajace jak sądziłem. Nade mną pochylała się Sambora. Widząc moją reakcję lekko się uśmiechnęła pod nosem i powtórzyła:

- Już dojechaliśmy.

I odeszła. Wciąż oddychałem szybko i płytko po tym jakże delikatnym obudzeniu. Nawet nie zauważyłem, że tuliłem do siebie poduszkę, którą momentalnie odrzuciłem, gdy tylko zorientowałem się w sytuacji. Tkwiłem w tym zasranym busie i leżałem rozwalony na siedzeniach. Jak długo tam stała? Nieważne. Dojechaliśmy i dzisiaj dawaliśmy pierwszy koncert z Iron Maiden. Położyłem się jeszcze na chwilę i głośno odetchnąłem. Na zewnątrz już zebrało się parę osób, czekających, aż wysiądziemy. Dziewczyn, chłopaków, sukinsynów dziennikarzy... Trzeba kiedyś stawić im czoła. Nie żebym nie lubił fanów. Tylko akurat teraz nie miałem na to zbytniej ochoty. 

- Wstawaj, Duffy! Robota czeka! - rzucił Popcorn, uśmiechając się od ucha do ucha jak zwykle. Walnął mnie w but i wyszedł. Głośne nawoływania przybrały na sile, gdy Adler wyszedł z autobusu. Podniosłem się i podszedłem do szyby. No, trochę bydła przyszło. Ogarnąłem naszych. Axl stał od niechcenia z tą plastikową laleczką, Izzy podpisywał się na jakiejś karteluszce, Popcorn machał do posikanych dziewczyn, a Slasha pochłonął tłum. Angie stała koło Nivena i kilku typków z ekipy. Alan próbował odgonić się od paru dziennikarzy, którzy pstrykali fotki czemu popadnie. Zaraz! Jeden cham się przepchnął i doskoczył do Sambory! Potem kolejny i po chwili pięciu z nich atakowało dziewczynę. Agata chyba kazała im spierdalać, ale ci zaczęli robić jej zdjęcia i podstawiali dyktafony. Może i nie cieszyłem się, że z nami pojechała, ale nie miałem zamiaru stać tak i patrzeć na ten cyrk. Wysiadłem z autobusu. Decybele wzrosły diametralnie, ale nie zważałem na to. Kierowałem się w stronę dziewczyny. 

- Ej! Odpierdolcie się od niej! - warknąłem do nich, przeciskając się przez sukinsynów. Nie było to wcale takie łatwe, a powinno, bo wszyscy sięgali mi do ramienia. Twarde chuje. Jednak w końcu dostałem się do Sambory, która stała pośrodku przerażona i wkurwiona. Obrzuciła mnie pytającym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała. Nie zdążyła, bo dziennikarze odwrócili się w moją stronę.

- Kiedy wyjdzie nowa płyta?!

- To wasza pierwsza poważna trasa. Jak się z tym czujesz?!

- Co planujecie zrobić tym razem?!

- Czy to prawda, że Madonna ma z wami zagrać koncert?!

- Kurwa co?! - wydarłem się, czując jak z każdej strony zaczynają na mnie napierać ludzie. Wyciągnąłem rękę w stronę Sambory, która wciąż stała w miejscu. Poczułem jej płaszcz po palcami i momentalnie zacisnąłem na nim rękę, ciągnąc do siebie. Musiałem pierdyknąć któregoś dziennikarza w łeb, żeby nie pchał się na Angie. Gdy stała już przy mnie, otoczyłem ją ramieniem i odciągnąłem jak najdalej od chorej zgrai. Na szczęście zajął się nimi Alan z jakimiś typkami z ochrony. Ta... Jakby trzeba nas było chronić. Odeszliśmy kawałek, gdy Sambora odsunęła się ode mnie.

- Dzięki - rzuciła tylko, patrząc w ziemię z zaciśniętymi w cienką linię ustami. Poprawiła okulary i szybko zniknęła w wejściu do autobusu. Patrzyłem za nią jeszcze dobrą chwilę, zanim nie dopadła mnie jakaś rozczochrana piętnastolatka z ekscytacją i strachem wypisanymi na twarzy.

- Mogę autograf? - spytała szybko, przeskakując z nogi na nogę. 


Niedyskretnie zmierzyłem ją zza okularów. Wyglądała jak dziecko, które dopiero co wyszło z podstawówki. Miała koszulkę z Michaelem Jordanem, więc przystałem na propozycję. 

- Dobra. Dawaj - rzuciłem, nie wyjmując peta z ust. Wziąłem od niej kartkę, na której widniały już parafki Stradlina, Slasha i Adlera i oparłem ją o busa. - Podpisać ci się też za rudego skurwiela? - rzuciłem do niej przez ramię, bazgrząc swój wyjebany w kosmos podpis.

- Co?

- Nic - mruknąłem, odwracając się do niej i oddając kartkę. - Jak chcesz dostać od Rose'a autograf, powiedz, że jest bogiem seksu, a podpisze ci się nawet na cycku.

- Ale to nieprawda! - zaprzeczyła dziewczyna, po czym wyszczerzyła się do mnie i już miała odejść, kiedy dodała w połowie kroku:

- Fajnie, że Angie znowu jest z wami. Widziałam was dwa lata temu na koncercie z bratem.

I pobiegła w stronę Axla, który wyzywał wszystkich dookoła. Kurwa. Skąd ci chorzy fani wiedzieli o Samborze i skąd wiedzieli, że tak na nią mówimy? Przecież dwa lata temu nie byliśmy na tyle sławni, żeby pisali w gazetach o naszych dziewczynach. Przestraszyłem się. Mała, a taka wszystkowiedząca. Ciekawe co jeszcze siedziało w tym posranym mózgu? Nie miałem czasu, żeby się nad tym zastanawiać, bo dopadła mnie rzesza nastolatek. No, McKagan. Czyń swoją powinność!

***

- No, panowie! Zaraz wychodzimy!

Adler podskakiwał na stołku, waląc w elektroniczną perkusję i uśmiechając się przeuroczo do stojącej naprzeciwko Angie. Jak zwykle ubrał swój własnoręcznie zmodyfikowany wynalazek - czapkę z piwskiem doczepionym po obu jej stronach i myślał, że wyglądał przy tym na mądrego. Jednak lasek mu nie brakowało. Większość kanadyjskich dziewczyn latała właśnie za Popcornem albo Axlem. Który na marginesie już oddalił tę blondynkę i teraz zabawiał się na naszych oczach z rudą zdobyczą z ostatniego koncertu. Przeurocze. A my zostaliśmy sami. Dobra. Tylko ja zostałem, bo McKagan upierał się, że nie tknie w tej trasie żadnej dziewczyny, a Slash... No, cóż. Slash miał Samborę przy sobie. Dwadzieścia cztery godziny na dobę. Siedem dni w tygodniu. Nie mogłem ukryć, że mu zazdrościłem. Też chciałbym mieć taką laskę. O tak, Stradlin. Możesz co najwyżej pomarzyć. Prócz seksu Angie zaspokajała wszystkie moje potrzeby. Gadaliśmy, słuchaliśmy muzyki, milczeliśmy, spaliśmy, nawet nam gotowała jak miała ochotę. Wiedziałem, że Steven odczuwał to samo. Sambora była naszą grupową dziewczyną, ale sypiała tylko z Hudsonem. Podczas gdy my musieliśmy sobie jakoś radzić. 

            Minęło pięć dni od początku wyjazdu z Ironami z Los Angeles. Za chwilę mieliśmy zagrać w Ottawa Civic Center, zajebiście wielkiej hali sportowej. Jednak jak dla mnie ta Ottawa zajeżdżała wioską. Ładne miasto nie mogłem zaprzeczyć, ale ludzie, których spotykałem byli jacyś drętwi. No, dobra. Musiałem przyznać, że dla nas większość ludzkości była drętwa. 

- Macie pięć minut! - wydarła się przez drzwi jakaś stara krowa i zniknęła w korytarzu.

- No, pięknie. Widział ktoś moje szczęśliwe gacie? - rzucił Duff, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu swojej zguby.

- Duffy, przecież ty nie nosisz gaci - wtrącił Slash, wciskając cylinder na głowę i odwracając się w stronę Angie. - Co nie? - Wyszczerzył się do niej, ale dziewczyna w milczeniu podpierała ścianę. - Co jest, promyczku? Masz, trzymaj drinka - dodał, nalewając jej wódki i wyciągając kubek w jej stronę. - Poprawi ci humor.


- Nie chcę, Slash - mruknęła dziewczyna, rozcierając twarz. Hudson stał przez chwilę przed nią, przekrzywił głowę, po czym odstawił wódkę i wtulił się w Samborę. Całował ją po szyi tak długo, aż ta się nie uśmiechnęła i nie oddała uścisku.

- Wychodzicie! - krzyknął ponownie babsztyl.

- Przysięgam, że ją kiedyś zajebię - syknąłem, wstając i poprawiając na ramieniu gitarę. Spojrzałem po wszystkich. Steven stał zwarty i gotowy w wyjściu z garderoby, McKagan dopijał resztę wódki, Axl już wyszedł, a Slash wciąż stał w rogu z Angie. Nie słuchałem ich wcześniejszej wymiany zdań, ale do moich uszu doleciał głos czarnego:

- Wszystko będzie dobrze.

Spojrzałem w ich stronę. Slash pocałował szybko Samborę, odwrócił się i poszedł już w stronę sceny. Machnąłem jeszcze Agacie i udałem się jego śladem. W przejściu złapałem jeszcze go za ramię i spytałem:

- Coś z nią nie tak?

- Z kim?

- No z Angie.

- Chyba jest chora. Ostatnio ciągle ją boli głowa, nie pije, a w nocy odwraca się w drugą stronę.


- To nie jest choroba, tylko laska ma cię dość - rzucił złośliwie przez ramię McKagan. Szedł przed nami, trzymając pod pachą Popcorna.

- Tak, tak. Odezwał się specjalista - rzucił nieco zirytowany Slash, ale nie było czasu na gadki, bo wbiegaliśmy już po schodkach na scenę i rozpętało się piekło. Wszystko leciało mi nadzwyczaj szybko. Pewnie zawdzięczałem to meskalinie, którą zapiłem wódką. Miało się po niej niezłe efekty. Chociaż wszyscy byliśmy nieźle najebani i przyćpani zagraliśmy zajebisty koncert. No, może z jednym wyjątkiem. Axl od początku występu był naprawdę w agresywnym nawet jak na siebie nastroju. Pierdolił coś o zabiciu kogoś przed My Michelle. Kazał też ludziom zapamiętać nasze imiona, bo... Jak on to ujął? Będą dużo o nas słyszeć w ciągu najbliższych lat. Do tego wszystkiego nazwał nas bandą fagasów i ogłosił konkurs na najbardziej roznegliżowaną laskę na widowni. Jednak nic z tego nie wyszło, gdy dostałem z koszulki prosto w twarz i wyjebałem się do tyłu, nie przestając grać. Jakiś koleś od sprzętu pomógł mi wstać, a ja grałem dalej jakby nic się nie stało. Ludzie nieźle się bawili, ale widać było same koszulki z Iron Maiden. No, tak. Prawdziwe metale przyszły posłuchać prawdziwego metalu. Pierdoleni pozerzy. A my dla nich graliśmy. Chuj z tym! Najważniejsze było to, że dobrze się bawiliśmy i nie potrzebowaliśmy do tego nikogo więcej. Chociaż zdarzali się koncertowicze, którzy naprawdę wiedzieli, o co nam chodzi. 

Nie pamiętam jak zakończył się koncert, ani jak dostałem się do busa. W każdym razie gdy reszta poszła na afterparty, razem z Hudsonami wróciłem do hotelu. Ci jeszcze odprowadzili mnie do pokoju, gdzie walnąłem się na łóżko i nie miałem zamiaru nigdzie się ruszać. Nigdy. Zostawcie mnie z moim hajem... Na następny dzień nie mieliśmy ustalonego żadnego koncertu, więc jak najbardziej byłem za tym, żeby spędzić go na spaniu, grzaniu i... Nieważne. Byle tylko mieć święty spokój.

***

- Stradlin!

- Kurwa jebana w dupę mać! Czy proszę o wiele?!

- Stradlin! 

Popcorn dobijał mi się do drzwi i nie miał zamiaru odpuszczać. 

- Spierdalaj!

- Kiedy to ważne! Musimy już jechać, a ty nawet nie pojawiłeś się na próbie!

Że, kurwa co?! Przecież dopiero się położyłem! Spojrzałem na zegarek, stojący na stoliku nocnym. Ja pierdolę! Dziewiąta rano. Opadłem na poduszkę i chwilę tak poleżałem, zanim zwlekłem się, żeby otworzyć Adlerowi drzwi. Gwałtownie pociągnąłem za klamkę, wyskakując od razu z mordą na pudla.

- Czego kurwa?! Mam jeszcze cały pierdolony dzień! - wydarłem się na niego, ale ten tylko pokręcił głową.

- Stary, przespałeś cały pierdolony dzień. Jest dziewiąta po południu i już, zaraz, teraz musimy jechać, więc rusz zaćpaną dupę i spierdalaj do autobusu. Czym ci zajebać, żebyś zrozumiał? - dodał, gdy gapiłem się na niego tępo zza przymrużonych oczu. Steven podniósł żelazko i młotek, które trzymał w dłoniach. Do tego ten uśmieszek.
- Dobra, dobra. Już idę - mruknąłem i wziąłem tylko swoją torbę, która wciąż leżała przy drzwiach tam gdzie ją zostawiłem. Zawierała cenny ładunek. Torbę trawy, dwadzieścia znaczków LSD, trochę ketaminy, woreczek kokainy i całą galaktykę innych dragsów, o których zapomniałem. Nie liczyłem oczywiście litrów alkoholu, którego butelki stukały jedna o drugą, gdy zbiegaliśmy ze Stevenem po schodach, a potem wyciągaliśmy giry, żeby wskoczyć do autobusu. W którym oczywiście nikogo nie brakowało. Byłem ostatni. Adler się nie liczył, bo był tam już wcześniej i widocznie dostał to wspaniałe zadanie obudzenia mnie. Gdy wsiadłem, rozejrzałem się po ludziach. Duff siedział zamknięty w swoim świecie ze słuchawkami na uszach, Popcorn przecisnął się przeze mnie i rozłożył się na kanapie obok śpiących Hudsonów, a Axl pisał coś na kartce, wystukując ołówkiem raz po raz rytm na stoliku. Nigdzie nie widać było tej rudej laski, ale nie wątpiłem, że gdzieś tam była. W kiblu albo na tyłach. Skoro o dziewczynach mowa, trzeba było sobie jakąś znaleźć po przyjeździe do tego chujowego Edmonton. Ile to minęło od ostatniego razu? Tydzień? Kurwa, starzeję się!

- Ej, Stradlin! Chodź tu na chwilę! - rzucił w moją stronę Rose. Spojrzałem na niego nieprzytomnie, ale ruszyłem w jego stronę. Ostatnio Axl przestał się do mnie odzywać. Dobra. Ograniczał kontakt z każdym z nas prócz McKagana. Chyba chodziło mu o Samborę. Tylko blondas miał na nią wyjebane, a wręcz nie mógł znieść jej towarzystwa, zupełnie jak rudzielec. A Steven, Slash i ja byliśmy z nią związani. Przecież nawet mieszkaliśmy razem. A to oznaczało dla naszego wokalisty coś na kształt zdrady. Po tym jak wyniosłem się od niego i przetransportowałem do Hellhouse, urządził taką awanturę jakbym mu zajebał matkę. "Wolicie jakąś pizdę ode mnie?!", "Co z zespołem kurwa?!", "Te dwie laski napierdoliły wam w mózgach!". Było mi go trochę żal. W końcu byliśmy jak bracia, chodził z Konopką tyle czasu, ale jednak nie wytrzymał. To był Axl. Wszyscy wiedzieli, że pieprzył się z innymi pannami nawet, gdy oficjalnie był z Natalią, ale nigdy go nie nakryła. Rudy musiał się z tym kryć. Jednak ten wyskok z Maggie to było przegięcie. Nie dość, że jego laska była w ciąży, rezydowała w pokoju obok, to jeszcze przeleciał tego dzieciaka. I teraz za to pokutował. No i to poronienie... Załamał się już wtedy zupełnie. Pierwszy raz słyszałem jak gość płacze. Co z tego, że stałem za drzwiami? Westchnąłem. Co miałem zrobić? Uciec się nie dało. Walnąłem torbę na siedzenie obok i usiadłem naprzeciwko Rose'a. Siedział ze spuszczoną głową i całą uwagę poświęcał pisaniu na kartce. Odchrząknąłem i dopiero wtedy zareagował. - Też dostałeś to chujowe zaproszenie? - mruknął tym swoim niskim głosem, nie patrząc na mnie. Ciągle bazgrał. Uniosłem brwi i rzuciłem:

- Jakie znowu zaproszenie?

Axl widać było, że zirytował się moją odpowiedzią, bo rzucił ołówek na stół i głęboko westchnął zupełnie jakby miał do czynienia z debilem. I tak też się poczułem.

- Skoro ja je kurwa dostałem, to ty też! Nie pierdol mi tu, Stradlin! - warknął. Naprawdę nie ogarniałem, o co mu chodziło. Jakie zaproszenie do jasnej cholery?! Rose widząc moje zdziwienie, rzucił mi prosto w twarz kartką, na której chwilę przedtem coś pisał. Rzuciłem mu krótkie spojrzenie mówiące samo za siebie i dopiero wtedy skupiłem się na kawałku papieru. Byłem pewny, że gdzieś to już widziałem. Przewróciłem kartkę parę razy w dłoniach i w końcu położyłem ją z powrotem na stoliku przed rudzielcem.

- Ta... Dostałem. Razem z resztą maruderów Hellhouse - mruknąłem, patrząc na zaproszenie ślubne. Zdziwiłem się, że Rose je dostał. Wiadomo, był ważną osobą w życiu Konopki, ale przecież ją zdradził i dlatego odeszła. A teraz tak po prostu zapraszała go na swoje wesele? Nie wiedziałem, czy chciała go rozwścieczyć, czy jakoś się pogodzić, ale jednak nie znała go na tyle, żeby przewidzieć skutki swojego działania. Axl był chory psychicznie. Równie dobrze mógł podetrzeć się tym zaproszeniem, ale z drugiej strony mógł pójść na ten ślub i odpierdolić coś nieziemsko głupiego. Wolałem się nad tym nie zastanawiać. - McKagan też dostał? - spytałem go, leniwie odpalając papierosa. Miałem nadzieję, że uda mi się odciągnąć go od tematu zaproszenia.

- Ta... Razem z Mandy. Będzie jej druhną czy kimś tam.

Nagle podskoczyłem, słysząc jego ostatnie słowa. Że kurwa co?! Że druhną?! O ile dobrze pamiętałem, Sambora też nią miała być, a te miały jakieś przymiarki w tym tygodniu! Angie nie będzie zadowolona, gdy się obudzi... Zerknąłem jeszcze raz na datę ślubu. Miał być za niecały miesiąc. To oznaczało, że wypadał na dzień jednego z koncertów z Iron Maiden. No, zajebiście. Może to i nawet lepiej. Był solidny pretekst, żeby Rose na niego nie jechał. A tak poza rudzielcem Sambora będzie miała kolejny powód do wkurwienia. Mandy... Miałem tylko cichą nadzieję, że ślub nie zacznie się od ich bójki, tak jak ostatnio. Uśmiechnąłem się mimochodem na to wspomnienie. Gdy Mandy spoliczkowała Samborę, ta nie została dłużna i mocno przypieprzyła blondynce z pięści. Moja krew.

- Tylko wiesz, że gramy dwunastego koncert, co nie? - rzuciłem, patrząc na niego zza okularów. 

- Nawet jeśli mielibyśmy wolne, myślisz, że bym poszedł?! - warknął Rose, zaciskając pięść na puszcze piwa, stojącej zaraz obok niego. 

- A wiesz, że przeszło mi to przez myśl? - mruknąłem beznamiętnie, specjalnie nie patrząc na Axla. Wiedziałem, że w tamtym momencie zabijał mnie wzrokiem. 

- Po cholerę miałbym tam jechać?! Żeby znowu zobaczyć tę pizdę?!

Tym razem już na niego spojrzałem. Papieros, który trzymałem w ustach o mało mi z nich nie wypadł, gdy usłyszałem, co powiedział. Jeszcze nigdy tak ostro nie mówił o Natalii od kiedy się rozstali. Do tego rudy cały się trząsł i bałem się, że zaraz nie wytrzyma i zrobi coś naprawdę głupiego. Chociażby wyskoczy z autobusu i pobiegnie w pole. Jednak zamiast tego odetchnął głośno, po czym znowu zajął się pisaniem. Jedno można było z tego wywnioskować - ciągle mu zależało. Nie wiem jakim cudem, bo zawsze miał wszystko w dupie, ale... No, cóż. Praktycznie już się przyzwyczailiśmy, że Natalia ciągle z nami była. Przeurocza, przemiła i kompletnie zapatrzona w Rose'a. To już podchodziło pod religię. Ale to mu odpowiadało. Zresztą mógł się zapierać, ale wszyscy wiedzieliśmy, że był w niej zakochany. Nie wiem na czym polegało owo uczucie, ale istniało. Odchrząknąłem, czując się nieco niezręcznie. Mogłem się jedynie domyślać, co działo się w tej rudej łepetynie, ale postanowiłem, że przynajmniej podejmę próbę rozmowy.

- Stary, to tylko jedna laska. Sam to...

Axl nagle poderwał się z miejsca, złapał mnie za koszulkę i przyciągnął do siebie.

- Zamknij się! - wrzasnął, patrząc mi prosto w oczy. Wpadł w furię. Już nie raz to widziałem, ale ta była jakaś inna. Staliśmy przez moment w bezruchu, a Rose oddychał mocno jak byk. Rozejrzałem się niepewnie po autobusie, przez co Axl podążył za moim wzrokiem. Wszyscy patrzyli na nas szeroko otwartymi oczami. Steven miał otwartą ze zdziwienia buzię, Sambora ze Slashem gapili się zaspanym wzrokiem, a McKagan obserwował wszystko z wielkimi słuchawkami na blondwłosej szopie. Czekali na następny ruch rudzielca. Rose przejechał spojrzeniem po wszystkich, po czym mnie puścił i nieźle wkurwiony odwrócił się, by zniknąć za drzwiami do sypialni. 

- Cóżeś mu powiedział? - rzucił od razu Popcorn, patrząc na mnie uważnie. Przez chwilę stałem w bezruchu, wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą stał Axl, jednak szybko się ocknąłem. Poprawiłem koszulkę i spojrzałem na ludzi. Naprawdę się przejęli. Ich wyrazy twarzy mówiły same za siebie.

- Nic - odparłem i wziąłem gitarę.

***

- To nasz czternasty dzień w trasie z Iron Maiden. Zagraliśmy osiem koncertów i jak na razie idzie nam wybitnie zajebiście. Jesteśmy ciągle w Kanadzie. Jedziemy sobie autobusem do... Gdzie jedziemy, Slash?! Calgary? Co za chujowa nazwa. Tak, no właśnie tam. Nie zobaczymy, co jest na tyłach, bo rezyduje tam Axl z jakąś Zoe. Lepiej tam nie wchodzić. Idziemy dalej... Tu mamy śmieci, ale tego lepiej nie oglądać. Przechodzimy dalej... O. I proszę! Kogo my tu mamy?

          Angie przestała patrzeć się za okno, słysząc za sobą głos i odwróciła głowę. 
- Steven, co ty robisz? - spytała, widząc moją skromną osobę z kamerą w dłoni. Podjechałem nią praktycznie pod sam nos dziewczyny. Wyglądała ślicznie. A to wszystko dzięki mnie! Spiąłem jej włosy, pomalowałem oczy i już! Przydały się przynajmniej na coś te nasze glamowe odpały z chłopakami. Steven makijażysta! Polecam się na przyszłość!

- Relacjonuję naszą trasę. Chcę mieć wszystko udokumentowane. No, już. Pokaż buźkę. Angie, nie wstydź się - nie przestawałem mówić, widząc, że Angie ucieka przed obiektywem. Uśmiechnęła się nawet błagalnie, bylebym tylko sobie poszedł. Nic z tego, kotku! Twój uroczy paparazzi nie ma zamiaru zostawiać cię w spokoju. 

- Odejdź, Steven - rzuciła, ukrywając twarz w kolanach. 

- Co powiesz naszym fanom? To historyczna chwila, piękna! Niedługo będą to oglądać miliony!

- Daj to do MTV - mruknęła, podnosząc głowę i patrząc ponad kamerę.  

- O tym nie pomyślałem, ale dobry pomysł! - odparłem szczerze rozemocjonowany. Machałem tą kamerą na prawo i lewo, aż cud, że w nic nią nie przypierdoliłem. - Skoro już wiemy, że połowa trasy jest odwołana, wszyscy pojedziemy na ślub! Wiesz już, co ubierzesz? - dopytywałem. Te cwaniaki dopiero wczoraj oznajmiły mi, że dostałem zaproszenie na wesele! I to nie byle jakie wesele! Konopki z jakimś nadzianym kolesiem! Początkowo sądziłem, że jak zwykle robią sobie ze mnie jaja. Ze mnie. Biednego Stevena. Jednak gdy Izzy pokazał mi zaproszenie, jebnąłem na glebę. To jednak ktoś o mnie pamiętał! I wcale nie byłem wymieniony na samym końcu! Ha! Gińcie, szmaty! Oto Steven Adler dostał oficjalnie ważny dokument, uprawniający go do pokazania się na zajebistej imprezie! Tylko został jeden problem. W co ja się kurwa mać ubiorę?!

- Nie. Podobno Konopka ma już coś przygotowane - odparła moja słodka Angie, krzywiąc się do kamery. Oto właśnie chodzi, maleńka! - A ty w czym się pokażesz?

- A nie wiem jeszcze. Może pożyczę ciuchy od Mike'a.

- Jakiego Mike'a? - spytała szczerze zdziwiona Sambora. No, tak. Jeszcze jej móżdżek skryty pod tą wspaniałą czaszką nie zarejestrował naszych wszystkich znajomków. Ale zważając na jej długą nieobecność w tym gronie, skory byłem wybaczyć to uchybienie. Nagle z głośników busowego radia poleciała moja ukochana piosenka! Byłem w raju!

- Monroe. Był na twoich wykurwistych urodzinach! Ups! Kamera mi zeszła z kadru. O. Teraz dobrze.

Chyba jednak nie wiedziała, o kogo mi chodziło. 

- Dobra - rzuciłem. - Jesteś świetna, ale wielki świat busowych pedałów wzywa! 

Zostawiłem ją tam, gdzie siedziała, podśpiewując pod nosem najlepszy kawałek świata i zacząłem przełazić do przodu. Trochę musiałem się z tym namęczyć, bo nie należeliśmy do czyściochów. Ha! Widział ktoś sprzątającego Gunsa? No, właśnie! Wyjebałem się jeszcze po drodze, ale w końcu dotarłem do pierwszego marudera na mojej drodze. Nie wyglądał zachęcająco, ale musiałem na niego najechać tą kamerą, żeby nie było. 

- E! Ty! Jak ci tam? Duff! 

Szturchnąłem, pitolącego na gitarce blondasa. Facet z makaronem na głowie, spojrzał na mnie z pięknym nieogarem na mordzie. Podczas swojego przebywania w Guns Fuckin' Roses McKagan zajmował się głównie spożywaniem alkoholu, rzadziej graniem, a jeszcze rzadziej pisaniem i komponowaniem piosenek. Dlatego jego widok z gitarą był iście egzotyczny! Musiałem to mieć na taśmie! Dobra. Przyznaję. Też nie byłem mistrzem w tym zespole fagasów. Paliłem najmniej papierosów, miałem najmniejszy wkład w piosenki, najmniej się udzielałem, nawet wzrostem byłem najmniejszy! Jedyne w czym przodowałem to zażywanie dragsów. No i oczywiście miałem największe poczucie humoru! Nie ma to jak samouwielbienie!

- Czego chcesz, człowieku dywanie? - rzucił od niechcenia McKagan.

- Niczego. Jesteś nudny - skwitowałem nieco obrażonym tonem i zwróciłem kamerę w inną stronę. - Ten osobnik był wyjątkowo mało interesujący, dlatego wasz reporter zapuści się w nieco dziksze i mniej dostępne tereny! Pamiętajcie, że robię to dla was, moi wierni widzowie! Kurwa jebana w dupę mać! Wasz reporter został zaatakowany przez rzadki gatunek węża! - krzyknąłem i skierowałem obraz na moje nogi zaplątane w szalik. Kurwa! Przecież jest od chuja ciepło! Komu w tej puszcze był potrzebny szalik?! - Robi się ciekawiej. Na szczęście udało mi się wydostać z pułapki i dotarłem do samego serca dżungli!


W tym momencie najechałem kamerą na Slasha, czekając na coś ekscytującego! Jednak jedyne czego brakowało w tamtej chwili to cykanie świerszcza... Hudson opierał się na łokciu i gapił się na mnie tym swoim zapijaczonym ryjem. Halo?! Kurwa! Byłem w środku tanzańskiej dżungli i miałem nadzieję na zawał lub coś równie interesującego! - Oto proszę państwa prawdziwy samiec lwa zwyczajnego. Właśnie odszedł od wodopoju. Siedzi na dupie i nic nie robi! No, kurwa! Slash! Rusz się, chłopie! Robię tu reportaż dla Discovery! Błagam cię. Zrób coś! Cokolwiek!

Patrzyłem błagalnie na mój niedoszły hit programu, ale nic z tego. A może... 

- Poruszył się! Tylko czy cyknąłem ten moment?!

Slash otworzył usta, ziewnął jakby chciał połknąć jebane państwo Republiki Chińskiej i przetarł twarz.

- Popcorn, zwisie. Jestem najebany... - wybełkotał coś, po czym oparł swoją puszystą łepetynę o zagłówek i znieruchomiał. No, zajekurwabiście po prostu! Z nimi nie da się pracować! Nigdy nie spełnię swojego marzenia o zostaniu dziennikarzem w Gabonie! Moją ostatnią deską ratunku był Izzy, siedzący obok Hudsona i słuchający muzyki. No, nic. Raz się żyje! Przepchnąłem się przez długie giry Slasha i najechałem kamerą na Stradlina. Gapił się w okno, ale po chwili zorientował się, że na niego patrzę.

- Gdzie z tą kamerą?! - wrzasnął, aż Slash podskoczył. Potknąłem się o nogi czarnego i pięknie wyjebałem na przejście. 

- Oto w jakich ciężkich warunkach przyszło mi pracować, moi wierni telewidzowie - wydyszałem, patrząc w obiektyw.



7 komentarzy:

  1. No hej, Perry!
    Nadal nie mogę przyjąć do wiadomości, ze to już koniec tego opowiadania, i że został tylko jeden rozdział i... epilog. Wiesz, to jest jedno z takich opowiadań, w których się zakochałam, a jest ich mało teraz, niestety. Żadne nie było takie jak Twoje... No nie, może jedno, które było również wyjątkowe, albo dwa. Ale Ty zaliczasz się do tej trójki i gdybym miała wybierać, wybrałabym Twój blog, jako mój ulubiony. Po prostu przy innych nie mam takich odczuć, nie potrafię tak tego przeżywać. Trzeba mieć to coś, żeby zrobić takie coś, z czytelnikiem. Dziękuję Ci, Perry, za to, że zrobiłaś coś takiego i pytanie - Czy drugi blog będzie prowadzony? Czy w ogóle będziesz jeszcze pisać? Bo ja Twoich planów nie znam...
    Ale teraz rozdział! Zacznę jakoś tak od początku, a przynajmniej się postaram, aby opisać wszystko, co było tu ważne, bo czasem niestety zapominam, a tu nie chcę. Ha, zawsze tak u Ciebie mam - chcę skomentować wszystko. A więc posłuchajmy tego kiczowatego komentarza - Pierwsza scena... Nie, w pierwszej scenie pojawiły się Natalia i Agata, gdzieś tam, w jakiejś restauracji, czy barze i Konopka... Konopka poleciła Samborze odejść od Slasha. Ja nie rozumiem, przecież są idealni. Nie jest tak źle! Na pewno powodzi się im lepiej niż, kiedy była z Duff'em. No, ale zdarzyło się coś jeszcze: Natalia ma nowego, a Axl jest już tylko przeszłością. Rozumiem, tu rozumiem. Rose to był chyba największy niewypał w życiu Konopki. Cieszę się, że odeszła od niego, że nie są już razem i żeby wrócić do siebie nie zamierzają. A przynajmniej ona. Axl to już co innego... On tęskni. Zależało mu na niej i nadal zależy. I jestem... Jestem z niego dumna! Jestem, ponieważ pokochał jakąś dziewczynę. Co z tego, ze ją zdradzał wiele razy - zależało mu na niej i zależy teraz. To już coś, jak na pana Rose'a. To duże coś. Chciałam już skończyć ten akapit, ale przypomniała mi się Jackie. Jackie i Nikki! Ha, to jest para idealna, dobrze, że go poderwała. No, ale czy pan Sixx, uległby pięknej damie z różowymi włosami? Nie mógłby!
    Teraz przejdę do ślubu Konopki i sprawy związanej z Duff'em. Ślub... On mi dopiero uświadomił, że ona już nie chce tak żyć; że chce się uwolnić od tego świata, w którym najważniejsze jest chlanie, ćpanie i dziwki. Tylko, że zbytnio mi to nie pasuje do niej. Rozumiem, Axl i takie tam... Ale jednak mi by było trudno to zostawić. Zostawić dotychczasowe życie dla jakiegoś faceta w garniturku. Dla normalnego życia. Lecz Natalia to silna osoba i zrobiła to, a raczej zrobi, kiedy powie tak temu swojemu facetowi. Wtedy dopiecze Axlowi i powie mu ''pa, pa" już na dobre. Ale on chyba nie pójdzie... W przeciwieństwie do Duff'a, który musi iść ze względu na Mandy, bo żonka jest druhną, czy kimś tam. A właśnie ta żonka nie lubi się z drugą druhną i może być ciekawie. Może pobiją się? Albo coś rozwalą? Choć wątpię, pewnie się powstrzymają, bo to ślub, w przeciwieństwie do chłopaków... A dokładnie do Axla. Jeśli pójdzie to na pewno coś odwali. On musi, przecież już tak ma, niestety. Tylko co? Czy w ogóle pójdzie?
    Perry, ja muszę już kończyć, ale mam nadzieję, że po tym opowiadaniu zobaczymy się w drugim, a potem następnym i następnym, i następnym...
    Weny, dużo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, Faith.
      Kiedy myślę o końcu opowiadania i Twojej rekacji przychodzi mi na myśl tylklo ‘To uwierz!’, ale to jest chamskie, a Ty jesteś jedną z nielicznych osób, dla których jeszcze go piszę! ;* I teraz to mnie zaskoczyłaś. RQ to Twój ulubiony blog? Albo jeden z trzech? Wow… Serio nie wiem, co napisać… Chyba jedynie, że bardzo dziękuję za te wszystkie miłe słowa! Jesteś świetna! :D Takich czytelników to ze świecą szukać ;) Zawsze Twoje komentarze napędzają mnie do dalszej pracy i aż żałuję, że zbliżam się do końca… Co do pytania a propos 2 bloga to odpowiedź brzmi – nie mam pojęcia. Ale gdy skończę ten, na pewno zajmę się pisanie czegoś nowego. Możliwe, że wrócę do 70/80, ale nie wszystko jest przesądzone.

      Na wszystkie pytania, które mi zadałaś odpowiedź będzie wiadomo w nastepnym rozdziale ;) Mam też nadzieję, że nie znienawidzicie epilogu za to, że jest epilogiem. W ogóle to niewiarygodne, że chciało Ci się czytać tyle rozdziałów, Faith! Podziwiam! Naprawdę mnie zaskoczyłaś. Jesteś jeden na milion, Faith ;)

      Usuń
  2. O jejuniu! Rozdział z dedykacją dla mnie? Perry, dziękówa! Czuję się zaszczycona :D Tym bardziej, że rozdział jest zajebisty, ale to już zapewne wiesz. Kurcze, każdy Twój rozdział jest zajebisty. Pod względem pisania to Ty chyba nigdy nie miałaś gorszego dnia. #zazdro
    Dobra, czas na konkrety!
    Angie, Angie.. when will those clouds all disappear? Nieważne xD
    Kocham laskę, kocham. Dla niej zostałabym lesbijką, haha. Albo nie. Po prostu zmieniłabym płeć xD Tylko one question... Ona nie jest w ciąży, nie? Jebnęłabym na zawał wtedy ;-; Nieee, nie zrobisz jej tego. Prawda? .-.
    No tak czy siak z jednej strony współczuję lasce, że musi użerać się z tymi idiotami, a z drugiej strony jej zazdroszczę. Życie mottem sex, drugs & rock n' roll... Rebel, rebel!
    Next, Konopka. Ślub, dziecko, rodzina. Sranie w banie. Nienawidzę takich schematów. Poza tym.. kurcze, ona jest młoda! Powinna szaleć, bawić się! Masz u mnie minus, blondi. Ha! I sama zastanawiam się w jakim celu zaprosiła na ślub Axla? Obstawiam, że chciała go wkurwić. I kolejna rzecz, która mnie zastanawia... Czy rudy ćwok aby na pewno się tam nie zjawi i nie odwali czegoś? Mogłoby być ciekawie xD
    Duff... grrr, przestałam cię ciołku lubić w tym opowiadaniu. Małżeństwo źle na ciebie wpływa, synu! A Mandy dobrze, że oberwała :') Tak trzymać, Agata!
    Steven jak zwykle pozytywnie nastawiony do świata. Jak tu nie kochać tego uroczego dziecka słońca? No jak?
    Hudson jak to Hudson. Jego też w sumie nie da się nie lubić. Ale trzymaj chuja w spodniach i nie ruchaj dziwek po koncertach! Co ty? Bierzesz przykład ze swojego rudego przyjaciela? Nie, żadna tam ironia.
    A Izziego uwielbiam. Co tu dużo mówić.
    No i co by tu jeszcze... O, szanty mnie rozpierdoliły XD Przypomniało mi się jak wracałam z nad morza i w samochodowym radiu grała właśnie płyta z szantami, którą kupiła sobie moja mama XD Żegnajciee nam dziś, hiszpańskie dziewczyny! Żegnajcie nam dziś, marzeniaa ze snów! DOBRA, DOŚĆ :v
    I jeju, kocham to opowiadanie i jest mi niezmiernie przykro, że to przedostatni rozdział. A właśnie! Planujesz pisać coś nowego? Nie porzucisz blogowania, nie? ;---;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, przecież! Czuj się zaszczycona! Tag serio to ja się czuję zaszczycona, że chce się komukolwiek to czytać. Wiem, lizodupstwo, ale taka prawda. No, ludzie. Wam się w dupach poprzewracało od tych Gunsów! Rozdział jak rozdział. Żaden zajebisty. Gorszy dzień? Perry to przeżywał tu wzloty i upadki i to wiele razy xD

      Nie odpowiem na pytania dotyczące Sambory, Axla, Duffa i reszty. No, halo... Będzie w następnym rozdziale. No, a Stevenem pisałam pierwszy raz i chyba db wyszło, co? Bo nie wiem.

      Szanty to takie swojskie ogniskowe klimaty xD Mój Papa mi grał te wszystkie <3 ŻEGNAJCIE NAM DZIŚ HISZPAŃSKIE DZIEWCZYNY!!! Sół bjutiful <3 tęsknię za tym :c

      Planuję pisać dalej, ale to też od Was zależy. I tyle powiem xD

      Usuń
    2. Pisanie z perspektywy Adlera wyszło Ci świetnie! :D

      Usuń
  3. Jejku droga Perry sama niew iem co tu pisac... Może zaczne od kochanego Adlerka.
    Niech zostanie moim makijażystą!! Ja chce Stevena! Dajcie mi go tu!
    Płącze bo mój ukochany przepiekny świetny idealny Axelek stacza się. Nie moge tego znieść! Jak możesz to robić!? Kobieto zlituj się nade mną ! Dlaczego nie może terz być z Nat w busie i razem leżeć zy cokolwiek robić. A nie ona ma się żenić z jakimś bogaczem czy kim to coś jest.
    Czyżby Angie była w ciąży? Jakie słodkie by im dzieci wyszły.... Jejjjj!!!!!
    Duff i ta Mandy mnie wkurwia. Suka jedna pierdolona bo Samborze strzeliła w mordkę. !
    Izzy to taki zjarany chodzi heuheu....
    No jak mówiłam nie wiem jaki komentarz napisać chyba tyle wystarczy....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha no to cieszę się, że Człowiek Dywan się podoba xD Mój debiut! Ah! Ej, no co ja mogę? Axl żyje własnym życiem. Sorka. Cierpmy wszyscy! Niech zapanuje anarchia! Oj tam znowu. Przecież Sambora oddała ;D Wgl to musicie trochę poczekać na następny. W tym tyg na pewno nie będzie

      Usuń