Perry rules 'em all:
W kółko i w kółko "Heroes".
Bez tego nie macie co czytać rozdziału.
Szkoda czasu. Wręcz odradzam.
No i początek jest nudny i głupi. Dalsza część chyba jest
fajniejsza.
Wgl wiem, że szybko dodaję, ale hej!
Dzieci śmieci mają ostatni dzień wakacji!
Biegła przede mną, a ja nie mogłem za nią nadążyć.
Praktycznie unosiła się na wietrze jakby płynęła wśród traw. Zawołałem, ale nie
zatrzymała się zupełnie jakby mnie nie słyszała. Widziałem tylko jej długie
powiewające włosy przypominające morskie fale. Ubrana w letnią sukienkę zdawała
się tak lekka, że nie dotykała ziemi stopami. W przeciwieństwie do mnie. Ta
cholerna trawa była tak wysoka, że samo przejście przez nią było wyczynem, a co
dopiero bieg. Ona jednak zdawała się nie dostrzegać tego problemu. Z łatwością
pokonywała kolejne metry, zwiększając dystans między nami. Wołałem, ale nie
słyszałem nic prócz szumu wiatru w uszach. Chciałem żeby zwolniła, ale gdy
zniknęła za wzgórzem, zebrałem się w sobie i z niemałym trudem, dotarłem na
szczyt. Z głębokim westchnieniem ulgi po wysiłku poszukałem znajomej mi
postaci. Sądziłem, że czeka na wzgórzu. Ona jednak zbiegała już ze
wzgórza, podskakując co chwila. Krzyki na nic się tu nie zdały, więc
ruszyłem naprzód. Nogi okropnie mi ciążyły i co chwila zagrzebywały się w
chaszczach. Czułem, że się od niej oddalam. Gdy stawiałem jeden krok naprzód,
ona była już kolejnych pięćdziesiąt metrów dalej. Ruszcie się!, krzyczałem w
myślach, patrząc na moje nogi, które były jak z ołowiu. Złapałem prawą i
podniosłem do góry, ale takie przemieszczanie się było jeszcze bardziej
męczące. Rozpaczliwie rzuciłem spojrzenie, starając się ją dostrzec. Była tak
daleko, a ja ciągle tkwiłem w miejscu.
- Nie! - krzyknąłem, czując jak wielka gula rośnie
mi w gardle, a czyjaś pięść zaciska się dookoła niego. Nie usłyszała, bo mój
głos zagłuszył kolejny silny podmuch wiatru. - Nie odchodź! Poczekaj na mnie!
Nie zostawiaj mnie!
Zacisnąłem oczy, starając się nie rozpłakać. Nie
chciałem zostawać sam! Tylko nie teraz! Wiedziałem, że jeśli zostanę tutaj
jeszcze przez chwilę, to umrę. Te piekielne trawy dosłownie wciągały mnie w
głąb ziemi. Co za beznadziejny koniec!
Idź!
Nie dam rady. Nie mam siły. Nie... Stałem, próbując
się ruszyć, ale zboża sięgały mi już do kolan i niemiłosiernie ciągnęły w dół.
Szarpałem się, ale wiedziałem, że nic nie da się już zrobić. To koniec,
przemknęło mi przez myśl. Desperacko szukałem drogi ucieczki, ale widziałem
wszystko jak przez mglę. Czułem palące łzy rozpaczy na policzkach, które
nieudolnie starałem się zetrzeć. Trawy były już przy moim brzuchu. Tonąłem. Nie
walcz. Pogódź się z tym. Nie wygrasz. W chwili gdy czułem ostre końce źdźbeł na
szyi, spojrzałem w niebo. Boże, pomóż mi!, chciałem krzyknąć, ale głos uwiązł
mi w gardle.
Łodygi dotarły już do twarzy i powoli zaczynały
zasłaniać mi widok. I nagle dostrzegłem nad sobą ją! Stała spokojna i
uśmiechnięta. Pochylała się jakby dostrzegła wśród traw uroczego królika. Oczy
skrzyły się jej radośnie. Wygląda tak pięknie, ale nie mogłem tego pojąć!
Umierałem, a ona nie miała zamiaru mi pomóc!
- Czemu nie wstajesz? - spytała lekko z uśmiechem.
- Przecież potrafisz.
- Nie mogę! - rzuciłem zrozpaczony. Ledwo mogłem
mówić przez moje ściśnięte gardło.
- Ależ możesz. Przecież pływaliśmy kiedyś razem.
- Ja... Ja już nie potrafię. Proszę. Pomóż!
- Dlaczego tego nie przyznasz? Przecież ciągle
możemy stać obok siebie. Tak jak kiedyś. Czemu nie wstaniesz?
- Bez ciebie nie potrafię!
Z ziemi wystawała już tylko moja głowa i ciągle
zsuwałem się niżej.
- Jestem tutaj. Zawsze byłam - powiedziała z
uśmiechem i złapała mnie za rękę.
***
Obudziłem się z krzykiem. Siedziałem na łóżku cały
spocony. Każdy mięsień w moim ciele drżał.
Spojrzałem w bok i wzdrygnąłem się. Mandy
patrzyła na mnie przestraszona, a ja gapiłem się na nią i nie
wiedziałem, co się działo. - To tylko zły sen -
powiedziała już spokojniej i czule przyjechała dłonią po moim
ramieniu. Drgnąłem ponownie i nic nie mówiąc, szybko wstałem,
wciągnąłem spodnie i wyszedłem z pokoju, nie zważając na pytania Mandy. Gdy
wyszedłem na balkon, ogarnął mnie chłód nocy. Jezu!
McKagan! Uspokój się!, darłem się na siebie w myślach zupełnie
jakby to miało w czymś pomóc. Zacisnąłem ręce
na barierce, starając się uspokoić oddech. Kurwa. To nie
dzieje się naprawdę! Opanuj się! To tylko sen.
Odwróciłem się. W wejściu na balkon stała
Mandy otulona prześcieradłem.
Nie wiem, ile czasu spędziłem na balkonie, ale w
pewnym momencie znowu przyszła Mandy i spojrzała na mnie poważnie.
- Co jest? Czemu wstałaś? - spytałem, nie mając
ochoty tłumaczyć jej, że nie chcę spać. Jej towarzystwo tej nocy nie było moim
wymarzonym.
- Dziewczyna Slasha stoi pod drzwiami - mruknęła
bez emocji, wpatrując się we mnie uważnie.
Nie wyglądała na zachwyconą, ale jakoś zbytnio się tym nie
przejąłem. Poczułem jak cały się napinam. Musiałem wyglądać jakby ktoś włożył
mi korniszona w dupę, ale jedyne co zrobiłem to spytałem tępo:
- Dlaczego?
- Woła ciebie.
Nawet nie spytałem, czego chciała tylko
błyskawicznie minąłem Mandy i pobiegłem do drzwi. Gdy je otwierałem, cały
dyszałem jakbym przebiegł kilka kilometrów. Angie stała tyłem, ale kiedy
usłyszała otwierane drzwi, odwróciła się do mnie. Wszędzie poznałbym tę twarz.
Dziewczynę ze snu. Tylko zamiast sukienki miała na sobie swój ulubiony top ze
Stevem Clarkiem i lateksowe spodnie. I.... Chwila! Płakała. Gdy tylko mnie
zobaczyła, szybko wytarła łzy i powiedziała jękliwie:
- Przepraszam... Że was obudziłam, ale... - urwała,
patrząc za mnie. Zerknąłem tam i zobaczyłem, że zaraz za mną stała Mandy.
Popatrzyłem na nią. Mierzyła uważnie Angie jakby próbowała pozbyć się jej samym
wzrokiem. Wolałbym, żeby jej tam nie było, ale nic nie powiedziałem.
Znowu spojrzałem na Samborę, która ciągle starała się opanować.
- Nic się nie stało - starałem się ją jakoś
uspokoić. Nie wiedziałem po, co przyszła, a Mandy trochę zawadzała. Mruknąłem,
że za chwilę wracam i wyszedłem na korytarz, zamykając za sobą drzwi, dając nam
trochę więcej swobody. - O co chodzi? - spytałem, stojąc zaraz przed nią. Angie
wydawała się nieco zbita z tropu, bo prócz spodni nie miałem na sobie nic
innego. Uciekała wzrokiem i na przemian splatała i rozplatała palce. W końcu
spojrzała mi prosto w twarz oczami czerwonymi od łez.
- Slash... Nie mogę obudzić Slasha - wydukała, a
coś w głębi mnie odczuło zawód. Nie przyszła do mnie bezinteresownie, ale
powodem jej wizyty był nie kto inny jak Hudson. Jednak gdyby
przyszła Natalia albo jakaś inna dziewczyna, pewnie bym zignorował jej
obawy. Laski uwielbiają panikować. Ale nie Angie. Za głęboko siedziała w tym
gównie, żeby panikować bez powodu. Jeśli faktycznie nie mogła go obudzić, to mieliśmy
chujowo przesrane.
- Dobra - rzuciłem. - Chodź!
Poszedłem za nią do ich pokoju. Slash leżał na
ziemi zaraz pod oknem z Daniel'sem obok. Tak samo jak ja nie miał koszulki
tylko swoje skórzane spodnie i kowbojki. Wolałem nie pytać, co robili przed
jego odlotem. Angie szybko do niego podbiegła i z całej siły uderzyła w twarz.
- Obudź się, chuju! - wrzasnęła, ale Slash nie
zareagował. Czarna odwróciła się do mnie i już nie kryła łez jak wcześniej.
Patrzyła błagalnie, zupełnie jakbym był jedyną osobą na świecie zdolną jej
pomóc. - Duff...
Szybko podbiegłem do nich i zacząłem szukać śladów
igły na rękach Slasha. Nogi zostawiłem, bo miał je w butach. Nic! Sama stare
czerwone plamki. Może wdychał?
- Hera? - rzuciłem do Angie, ale ta zaprzeczyła
ruchem głowy.
- Przy mnie nie brał. Za to znalazłam te tabsy. - I
podała mi jakieś opakowanie. - Starałam się, żeby to wyrzygał, ale nie byłam w
stanie...
- Ja pierdolę... Slash! - wydarłem się na niego i
zacząłem go szarpać. Nic to nie dało. Nie spodziewałem się cudu, ale nie było
mnie w tej chwili stać na nic lepszego. - Wezwij lekarza - rzuciłem do
czarnej. Myślałem, że będzie w większej rozsypce, ale szybko się
zebrała. Nie musiałem powtarzać dwa razy. Mimo, że trochę
chybotliwie, poszła do telefonu i wystukała numer. Gdy ja próbowałem jakoś
ratować sytuację, słyszałem jak Angie rozmawia, co chwilę powstrzymując płacz:
- Recepcja? Czy możecie wezwać lekarza? Pokój
sześćset czterdzieści dwa. Mąż przedawkował jakieś tabletki.
Odłożyła słuchawkę i zaraz znowu była przy nas.
- Umiesz kłamać, co? - spojrzałem na nią, starając się
jakoś podnieść ją na duchu. Ta uśmiechnęła się nikło, nie odrywając
wzroku od Slasha.
- Proszę, Slash. Obudź się - mówiła, a mi przez
sekundę przeleciało przez głowę, że chciałbym być w tej chwili
Hudsonem. Nie dlatego, że odleciał. Ale dlatego, że Angie tak się o niego
martwiła. Zresztą sam już nie wiedziałem, czy byli razem czy nie. Znali się nie
od dziś, ostatnie sześć dni i nocy spędzali razem, więc przypuszczenia Mandy
jakoby mieli ze sobą sypiać były jak najbardziej prawdopodobne. I tym razem
Slash znowu wyszedł na swoje. Odczekał rok i miał to, co chciał. A ja się
zjebałem. Skrzywiłem się. Moje rozmyślania przerwał gruby facet w swetrze w
paski, wbiegający z jakąś kobitką do pokoju. Natychmiast znaleźli się koło nas,
odpychając Angie i mnie.
- Jak się nazywa? - spytał, nie patrząc na Samborę.
- James - rzuciła, wstając. Zdziwiłem się, że mimo
wszystko była tak opanowana. Nie dawała po sobie poznać, że cholernie się boi.
Zresztą miałem to samo. Wiele razy odpierdalaliśmy podobne akcje, ale
zawsze wychodziliśmy z nich cało. Teraz nie byłem tego taki pewny. Podszedłem
do Angie i złapałem za ramiona, próbując odwrócić jej uwagę od tego, co działo
się za moim plecami. Musiałem nią potrząsnąć, żeby oderwała wzrok od Slasha.
- Chodź. Poczekamy obok - mruknąłem, prowadząc ją
na kanapę. Posłuchała. Usiedliśmy, ale wciąż patrzyliśmy jak doktor razem
z pielęgniarką, starają się ratować naszego gitarzystę.
- Dobra! Kochany, usiądź może! - Doktor miał pewny
głos i mówił głośniej, chociaż na pewno wiedział, że Slash go nie słyszy.
Ukląkł nad głową Hudsona, złapał go za plecy i popchnął w górę, żeby ten jako
tako usiadł. - O tak! Dobry chłopak! Jeszcze trochę! Słyszysz? Co wziąłeś?
Powiedz nam!
Złapał Slasha pod pachy, kobieta wzięła nogi i
przewlekli go do wanny. Lekarz nie przestawał mówić:
- Co brałeś, James?
- Ieee wiem... - doszło do nas, a Angie aż
podskoczyła, słysząc jego głos. Jednak było pewne, że Slash majaczył.
- Wiesz! Powiedz nam! James, musimy zrobić ci
płukanie żołądka, dobrze?
- Musimy wprowadzić ci tubę - zaczęła pielęgniarka.
Zza uchylonych drzwi łazienki widzieliśmy jak doktor trzymał Slasha pod
pachami, a kobieta stała i pochylała się nad nim z długą rurką w dłoniach.
Lekarz wziął ją od niej i zasłonił plecami widok, ale wiadomo było, że wkładają
to Slashowi do gardła. Hudson niemrawo poruszył nogami.
- Spokojnie! Na pewno dasz radę! Otwórz! Połykaj!
Usłyszeliśmy dziwny skrzek, a Slash widać było, że
nieco oprzytomniał, bo machał rękoma i wstrząsał nim odruch
wymiotny. Angie nie wytrzymała i musiała wstać. Stała bez ruchu wpatrzona
w to, co działo się w łazience.
- Spokojnie! James! - Pielęgniarka musiała
przytrzymać mu ręce, podczas gdy lekarz wpychał mu tubę w gardło po sam
żołądek. Aż sam poczułem dziwne uczucie w środku. - Musimy to zrobić, James!
Nie gryź! Spokojnie, spokojnie! Przełykaj! Już prawie! Otwórz usta!
Slash wydawał odgłosy jakby tonął. Widać było jak
uciekał przed rurką.
- Spokojnie! Przełykaj! O, tak!
W pewnym momencie Slash drgnął i zwiotczał, a jego
nogi rozsunęły się bezwładnie po posadzce. Widzieliśmy jak długa rurka niknie w
jego ustach, a pielęgniarka niesie następną z czerwonym workiem na końcu. Wlała
do niego wodę i podniosła do góry podczas, gdy doktor wpychał końcówkę do
gardła Hudsona. Kobieta naciskała worek kilka razy, aż Slash nie zaczął
wymiotować. Spojrzałem na Angie, która wciąż stała i patrzyła w stronę
łazienki. Widziałem, że część strachu z niej zeszła, bo nawet uśmiechnęła się
lekko na milisekundę, ale po chwili znowu spoważniała.
***
Gdy akcja ratunkowa zakończyła się, lekarz podszedł do Angie i powiedział:
- Wyjdzie z tego. Miał szczęście. Jeszcze chwila i
byłaby tragedia.
- Dziękujemy za wszystko - powiedziałem, stając za
dziewczyną i podając mu rękę. Ten uścisnął mi dłoń i porozumiewawczo machnął
głową.
- A pan to...?
- Przyjaciel - odpowiedziałem szybko.
- Mąż teraz śpi i dopóki się nie
obudzi, proszę dać mu odpocząć. To silny chłopak. - Poraz ostatni uśmiechnął
się do Angie i wyszedł razem z pielęgniarką. Nawet się nie zorientowałem, kiedy
czarna odwróciła się i wtuliła twarz w moją klatkę piersiową.
- Duff, dziękuję - usłyszałem i nie
widziałem innej opcji jak też ją przytulić. Wyszło mi to beznadziejnie. Sztywno
poklepałem ją po plecach jak jakiś stary wujaszek, a wiedziałem, że
potrzebowała bliskości bardziej niż kiedykolwiek.
- Chodź, Ang. Musisz się przespać -
mruknąłem, delikatnie odrywając ją od siebie i prowadząc do pokoju. Na jednym
łóżku leżał jak zabity Slash. Nawet nie drgnął. Wyglądał strasznie. Angie chyba
też o tym pomyślała, bo poczułem jak drgnęła.
- Duff? - spytała ponownie.
- Hm?
- Możesz... Możesz zostać?
Nie dałem po sobie poznać, że trochę
się zdziwiłem. Sądziłem, że będzie wolała zostać właśnie sama. No i jeszcze
Mandy... A, trudno. Wytrzyma. I pewnie już poszła spać.
- Mogę zostać - powiedziałem i usiadłem
na łóżku, opierając się o wezgłowie. Angie położyła się obok i przytuliła
policzek do mojej klatki piersiowej. Leżeliśmy tak aż do rana, nie odzywając
się słowem ze Slashem dwa metry dalej.