niedziela, 31 sierpnia 2014

..::33::..

Perry rules 'em all:
W kółko i w kółko "Heroes". Bez tego nie macie co czytać rozdziału.
Szkoda czasu. Wręcz odradzam.
No i początek jest nudny i głupi. Dalsza część chyba jest fajniejsza.
Wgl wiem, że szybko dodaję, ale hej!
Dzieci śmieci mają ostatni dzień wakacji!


Biegła przede mną, a ja nie mogłem za nią nadążyć. Praktycznie unosiła się na wietrze jakby płynęła wśród traw. Zawołałem, ale nie zatrzymała się zupełnie jakby mnie nie słyszała. Widziałem tylko jej długie powiewające włosy przypominające morskie fale. Ubrana w letnią sukienkę zdawała się tak lekka, że nie dotykała ziemi stopami. W przeciwieństwie do mnie. Ta cholerna trawa była tak wysoka, że samo przejście przez nią było wyczynem, a co dopiero bieg. Ona jednak zdawała się nie dostrzegać tego problemu. Z łatwością pokonywała kolejne metry, zwiększając dystans między nami. Wołałem, ale nie słyszałem nic prócz szumu wiatru w uszach. Chciałem żeby zwolniła, ale gdy zniknęła za wzgórzem, zebrałem się w sobie i z niemałym trudem, dotarłem na szczyt. Z głębokim westchnieniem ulgi po wysiłku poszukałem znajomej mi postaci. Sądziłem, że czeka na wzgórzu. Ona jednak zbiegała już ze wzgórza, podskakując co chwila. Krzyki na nic się tu nie zdały, więc ruszyłem naprzód. Nogi okropnie mi ciążyły i co chwila zagrzebywały się w chaszczach. Czułem, że się od niej oddalam. Gdy stawiałem jeden krok naprzód, ona była już kolejnych pięćdziesiąt metrów dalej. Ruszcie się!, krzyczałem w myślach, patrząc na moje nogi, które były jak z ołowiu. Złapałem prawą i podniosłem do góry, ale takie przemieszczanie się było jeszcze bardziej męczące. Rozpaczliwie rzuciłem spojrzenie, starając się ją dostrzec. Była tak daleko, a ja ciągle tkwiłem w miejscu.

- Nie! - krzyknąłem, czując jak wielka gula rośnie mi w gardle, a czyjaś pięść zaciska się dookoła niego. Nie usłyszała, bo mój głos zagłuszył kolejny silny podmuch wiatru. - Nie odchodź! Poczekaj na mnie! Nie zostawiaj mnie!

Zacisnąłem oczy, starając się nie rozpłakać. Nie chciałem zostawać sam! Tylko nie teraz! Wiedziałem, że jeśli zostanę tutaj jeszcze przez chwilę, to umrę. Te piekielne trawy dosłownie wciągały mnie w głąb ziemi. Co za beznadziejny koniec!

Idź!

Nie dam rady. Nie mam siły. Nie... Stałem, próbując się ruszyć, ale zboża sięgały mi już do kolan i niemiłosiernie ciągnęły w dół. Szarpałem się, ale wiedziałem, że nic nie da się już zrobić. To koniec, przemknęło mi przez myśl. Desperacko szukałem drogi ucieczki, ale widziałem wszystko jak przez mglę. Czułem palące łzy rozpaczy na policzkach, które nieudolnie starałem się zetrzeć. Trawy były już przy moim brzuchu. Tonąłem. Nie walcz. Pogódź się z tym. Nie wygrasz. W chwili gdy czułem ostre końce źdźbeł na szyi, spojrzałem w niebo. Boże, pomóż mi!, chciałem krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle.

Łodygi dotarły już do twarzy i powoli zaczynały zasłaniać mi widok. I nagle dostrzegłem nad sobą ją! Stała spokojna i uśmiechnięta. Pochylała się jakby dostrzegła wśród traw uroczego królika. Oczy skrzyły się jej radośnie. Wygląda tak pięknie, ale nie mogłem tego pojąć! Umierałem, a ona nie miała zamiaru mi pomóc!

- Czemu nie wstajesz? - spytała lekko z uśmiechem. - Przecież potrafisz.

- Nie mogę! - rzuciłem zrozpaczony. Ledwo mogłem mówić przez moje ściśnięte gardło. 

- Ależ możesz. Przecież pływaliśmy kiedyś razem.

- Ja... Ja już nie potrafię. Proszę. Pomóż! 

- Dlaczego tego nie przyznasz? Przecież ciągle możemy stać obok siebie. Tak jak kiedyś. Czemu nie wstaniesz?

- Bez ciebie nie potrafię! 

Z ziemi wystawała już tylko moja głowa i ciągle zsuwałem się niżej.

- Jestem tutaj. Zawsze byłam - powiedziała z uśmiechem i złapała mnie za rękę. 

***

Obudziłem się z krzykiem. Siedziałem na łóżku cały spocony. Każdy mięsień w moim ciele drżał.

- Duff? Kochanie wszystko w porządku?

Spojrzałem w bok i wzdrygnąłem się. Mandy patrzyła na mnie przestraszona, a ja gapiłem się na nią i nie wiedziałem, co się działo. - To tylko zły sen - powiedziała już spokojniej i czule przyjechała dłonią po moim ramieniu. Drgnąłem ponownie i nic nie mówiąc, szybko wstałem, wciągnąłem spodnie i wyszedłem z pokoju, nie zważając na pytania Mandy. Gdy wyszedłem na balkon, ogarnął mnie chłód nocy. Jezu! McKagan! Uspokój się!, darłem się na siebie w myślach zupełnie jakby to miało w czymś pomóc. Zacisnąłem ręce na barierce, starając się uspokoić oddech. Kurwa. To nie dzieje się naprawdę! Opanuj się! To tylko sen.

- Duff? Wszystko w porządku?

Odwróciłem się. W wejściu na balkon stała Mandy otulona prześcieradłem.

- T...tak - wydukałem. - Wracaj do łóżka. Wszystko dobrze.

Ta patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę i powiedziała, podchodząc:

- Wiesz, że mnie możesz wszystko powiedzieć.

- Wiem. To tylko głupi sen.

- To czekam - mruknęła i uśmiechnęła się nikło, po czym zniknęła we wnętrzu pokoju. Odetchnąłem głęboko i przejechałem dłońmi po włosach. To tylko głupi sen! Tylko sen. Starałem się przekonać sam siebie, ale nie mogłem się uspokoić. Tak jakby to wyobrażenie było jakaś granicą. Coś we mnie pękło. Coś, co dusiłem w sobie od tamtego dnia, w którym się spotkaliśmy. Kurwa! Opanuj się! Masz żonę, którą kochasz! Jesteście szczęśliwi i nikt tego do kurwy nędzy nie zniszczy! Już tyle czasu minęło i nagle coś cię tknęło, pedale?! Jezu! Już kurwa sam nie wiem! Nie wiem nic!

Rozsądek kazał wracać do Mandy i zapomnieć o tym cholernym śnie, ale druga mocniejsza strona darła mordę, żeby to zignorować. Nie jesteście tu przez przypadek! To nie mógł być przypadek! Nie mógł!

Nie wiem, ile czasu spędziłem na balkonie, ale w pewnym momencie znowu przyszła Mandy i spojrzała na mnie poważnie.

- Co jest? Czemu wstałaś? - spytałem, nie mając ochoty tłumaczyć jej, że nie chcę spać. Jej towarzystwo tej nocy nie było moim wymarzonym.

- Dziewczyna Slasha stoi pod drzwiami - mruknęła bez emocji, wpatrując się we mnie uważnie. Nie wyglądała na zachwyconą, ale jakoś zbytnio się tym nie przejąłem. Poczułem jak cały się napinam. Musiałem wyglądać jakby ktoś włożył mi korniszona w dupę, ale jedyne co zrobiłem to spytałem tępo:

- Dlaczego?

- Woła ciebie.

Nawet nie spytałem, czego chciała tylko błyskawicznie minąłem Mandy i pobiegłem do drzwi. Gdy je otwierałem, cały dyszałem jakbym przebiegł kilka kilometrów. Angie stała tyłem, ale kiedy usłyszała otwierane drzwi, odwróciła się do mnie. Wszędzie poznałbym tę twarz. Dziewczynę ze snu. Tylko zamiast sukienki miała na sobie swój ulubiony top ze Stevem Clarkiem i lateksowe spodnie. I.... Chwila! Płakała. Gdy tylko mnie zobaczyła, szybko wytarła łzy i powiedziała jękliwie:

- Przepraszam... Że was obudziłam, ale... - urwała, patrząc za mnie. Zerknąłem tam i zobaczyłem, że zaraz za mną stała Mandy. Popatrzyłem na nią. Mierzyła uważnie Angie jakby próbowała pozbyć się jej samym wzrokiem. Wolałbym, żeby jej tam nie było, ale nic nie powiedziałem. Znowu spojrzałem na Samborę, która ciągle starała się opanować.

- Nic się nie stało - starałem się ją jakoś uspokoić. Nie wiedziałem po, co przyszła, a Mandy trochę zawadzała. Mruknąłem, że za chwilę wracam i wyszedłem na korytarz, zamykając za sobą drzwi, dając nam trochę więcej swobody. - O co chodzi? - spytałem, stojąc zaraz przed nią. Angie wydawała się nieco zbita z tropu, bo prócz spodni nie miałem na sobie nic innego. Uciekała wzrokiem i na przemian splatała i rozplatała palce. W końcu spojrzała mi prosto w twarz oczami czerwonymi od łez.

- Slash... Nie mogę obudzić Slasha - wydukała, a coś w głębi mnie odczuło zawód. Nie przyszła do mnie bezinteresownie, ale powodem jej wizyty był nie kto inny jak Hudson. Jednak gdyby przyszła Natalia albo jakaś inna dziewczyna, pewnie bym zignorował jej obawy. Laski uwielbiają panikować. Ale nie Angie. Za głęboko siedziała w tym gównie, żeby panikować bez powodu. Jeśli faktycznie nie mogła go obudzić, to mieliśmy chujowo przesrane.

- Dobra - rzuciłem. - Chodź!

Poszedłem za nią do ich pokoju. Slash leżał na ziemi zaraz pod oknem z Daniel'sem obok. Tak samo jak ja nie miał koszulki tylko swoje skórzane spodnie i kowbojki. Wolałem nie pytać, co robili przed jego odlotem. Angie szybko do niego podbiegła i z całej siły uderzyła w twarz.

- Obudź się, chuju! - wrzasnęła, ale Slash nie zareagował. Czarna odwróciła się do mnie i już nie kryła łez jak wcześniej. Patrzyła błagalnie, zupełnie jakbym był jedyną osobą na świecie zdolną jej pomóc. - Duff...

Szybko podbiegłem do nich i zacząłem szukać śladów igły na rękach Slasha. Nogi zostawiłem, bo miał je w butach. Nic! Sama stare czerwone plamki. Może wdychał?

- Hera? - rzuciłem do Angie, ale ta zaprzeczyła ruchem głowy.

- Przy mnie nie brał. Za to znalazłam te tabsy. - I podała mi jakieś opakowanie. - Starałam się, żeby to wyrzygał, ale nie byłam w stanie...

- Ja pierdolę... Slash! - wydarłem się na niego i zacząłem go szarpać. Nic to nie dało. Nie spodziewałem się cudu, ale nie było mnie w tej chwili stać na nic lepszego. - Wezwij lekarza - rzuciłem do czarnej. Myślałem, że będzie w większej rozsypce, ale szybko się zebrała. Nie musiałem powtarzać dwa razy. Mimo, że trochę chybotliwie, poszła do telefonu i wystukała numer. Gdy ja próbowałem jakoś ratować sytuację, słyszałem jak Angie rozmawia, co chwilę powstrzymując płacz:

- Recepcja? Czy możecie wezwać lekarza? Pokój sześćset czterdzieści dwa. Mąż przedawkował jakieś tabletki.

Odłożyła słuchawkę i zaraz znowu była przy nas.

- Umiesz kłamać, co? - spojrzałem na nią, starając się jakoś podnieść ją na duchu. Ta uśmiechnęła się nikło, nie odrywając wzroku od Slasha.

- Proszę, Slash. Obudź się - mówiła, a mi przez sekundę przeleciało przez głowę, że chciałbym być w tej chwili Hudsonem. Nie dlatego, że odleciał. Ale dlatego, że Angie tak się o niego martwiła. Zresztą sam już nie wiedziałem, czy byli razem czy nie. Znali się nie od dziś, ostatnie sześć dni i nocy spędzali razem, więc przypuszczenia Mandy jakoby mieli ze sobą sypiać były jak najbardziej prawdopodobne. I tym razem Slash znowu wyszedł na swoje. Odczekał rok i miał to, co chciał. A ja się zjebałem. Skrzywiłem się. Moje rozmyślania przerwał gruby facet w swetrze w paski, wbiegający z jakąś kobitką do pokoju. Natychmiast znaleźli się koło nas, odpychając Angie i mnie.

- Jak się nazywa? - spytał, nie patrząc na Samborę.

- James - rzuciła, wstając. Zdziwiłem się, że mimo wszystko była tak opanowana. Nie dawała po sobie poznać, że cholernie się boi. Zresztą miałem to samo. Wiele razy odpierdalaliśmy podobne akcje, ale zawsze wychodziliśmy z nich cało. Teraz nie byłem tego taki pewny. Podszedłem do Angie i złapałem za ramiona, próbując odwrócić jej uwagę od tego, co działo się za moim plecami. Musiałem nią potrząsnąć, żeby oderwała wzrok od Slasha.

- Chodź. Poczekamy obok - mruknąłem, prowadząc ją na kanapę. Posłuchała. Usiedliśmy, ale wciąż patrzyliśmy jak doktor razem z pielęgniarką, starają się ratować naszego gitarzystę.

- Dobra! Kochany, usiądź może! - Doktor miał pewny głos i mówił głośniej, chociaż na pewno wiedział, że Slash go nie słyszy. Ukląkł nad głową Hudsona, złapał go za plecy i popchnął w górę, żeby ten jako tako usiadł. - O tak! Dobry chłopak! Jeszcze trochę! Słyszysz? Co wziąłeś? Powiedz nam!

Złapał Slasha pod pachy, kobieta wzięła nogi i przewlekli go do wanny. Lekarz nie przestawał mówić:

- Co brałeś, James?

- Ieee wiem... - doszło do nas, a Angie aż podskoczyła, słysząc jego głos. Jednak było pewne, że Slash majaczył.

- Wiesz! Powiedz nam! James, musimy zrobić ci płukanie żołądka, dobrze?

- Musimy wprowadzić ci tubę - zaczęła pielęgniarka. Zza uchylonych drzwi łazienki widzieliśmy jak doktor trzymał Slasha pod pachami, a kobieta stała i pochylała się nad nim z długą rurką w dłoniach. Lekarz wziął ją od niej i zasłonił plecami widok, ale wiadomo było, że wkładają to Slashowi do gardła. Hudson niemrawo poruszył nogami.

- Spokojnie! Na pewno dasz radę! Otwórz! Połykaj!

Usłyszeliśmy dziwny skrzek, a Slash widać było, że nieco oprzytomniał, bo machał rękoma i wstrząsał nim odruch wymiotny. Angie nie wytrzymała i  musiała wstać. Stała bez ruchu wpatrzona w to, co działo się w łazience.

- Spokojnie! James! - Pielęgniarka musiała przytrzymać mu ręce, podczas gdy lekarz wpychał mu tubę w gardło po sam żołądek. Aż sam poczułem dziwne uczucie w środku. - Musimy to zrobić, James! Nie gryź! Spokojnie, spokojnie! Przełykaj! Już prawie! Otwórz usta!

Slash wydawał odgłosy jakby tonął. Widać było jak uciekał przed rurką. 

- Spokojnie! Przełykaj! O, tak!

W pewnym momencie Slash drgnął i zwiotczał, a jego nogi rozsunęły się bezwładnie po posadzce. Widzieliśmy jak długa rurka niknie w jego ustach, a pielęgniarka niesie następną z czerwonym workiem na końcu. Wlała do niego wodę i podniosła do góry podczas, gdy doktor wpychał końcówkę do gardła Hudsona. Kobieta naciskała worek kilka razy, aż Slash nie zaczął wymiotować. Spojrzałem na Angie, która wciąż stała i patrzyła w stronę łazienki. Widziałem, że część strachu z niej zeszła, bo nawet uśmiechnęła się lekko na milisekundę, ale po chwili znowu spoważniała.

***

            Gdy akcja ratunkowa zakończyła się, lekarz podszedł do Angie i powiedział:

- Wyjdzie z tego. Miał szczęście. Jeszcze chwila i byłaby tragedia.

- Dziękujemy za wszystko - powiedziałem, stając za dziewczyną i podając mu rękę. Ten uścisnął mi dłoń i porozumiewawczo machnął głową. 

            - A pan to...?

            - Przyjaciel - odpowiedziałem szybko.

- Mąż teraz śpi i dopóki się nie obudzi, proszę dać mu odpocząć. To silny chłopak. - Poraz ostatni uśmiechnął się do Angie i wyszedł razem z pielęgniarką. Nawet się nie zorientowałem, kiedy czarna odwróciła się i wtuliła twarz w moją klatkę piersiową.

- Duff, dziękuję - usłyszałem i nie widziałem innej opcji jak też ją przytulić. Wyszło mi to beznadziejnie. Sztywno poklepałem ją po plecach jak jakiś stary wujaszek, a wiedziałem, że potrzebowała bliskości bardziej niż kiedykolwiek. 

- Chodź, Ang. Musisz się przespać - mruknąłem, delikatnie odrywając ją od siebie i prowadząc do pokoju. Na jednym łóżku leżał jak zabity Slash. Nawet nie drgnął. Wyglądał strasznie. Angie chyba też o tym pomyślała, bo poczułem jak drgnęła. 

- Duff? - spytała ponownie.

- Hm?

- Możesz... Możesz zostać?

Nie dałem po sobie poznać, że trochę się zdziwiłem. Sądziłem, że będzie wolała zostać właśnie sama. No i jeszcze Mandy... A, trudno. Wytrzyma. I pewnie już poszła spać.

- Mogę zostać - powiedziałem i usiadłem na łóżku, opierając się o wezgłowie. Angie położyła się obok i przytuliła policzek do mojej klatki piersiowej. Leżeliśmy tak aż do rana, nie odzywając się słowem ze Slashem dwa metry dalej.

6 komentarzy:

  1. Duff jak jakiś stary wujaszek xD nie no, jak mówiłam, ich myśli zawsze rozjebują system.
    Ej, ten sen był zajebisty! Zajebiście opisany, poważnie. Cholera, aż mnie ściska jak czytam te wszystkie nieudane podchody McKagana. A raczej jego nieudane życie, no... Ty, ale genialna metafora z tym snem. Gościu zajebał się jak widły w gnoju kurcze. A właściwie nic takiego złego nie zrobił, to Angie go rzuciła, o. Żal młodzieńca, no żal! Biedak musi wybierać wazony do domu który nie istnieje podczas gdy Hudson obskakuje jego miłość. Niekorzystny układ sił, ech.
    Rozkminiam czy Sambora coś do niego czuje, niby się przytula i tak dalej, ale jakoś chyba specjalnie mocno się nim nie przejmuje także...
    Płukanie żołądka i akcja z zajebanym Slashem! Ej, u Ciebie zawsze jest coś ciekawego, no! Jak Ty to robisz?! :D chociaż ta akcja kojarzyła mi się z moją gastroskopią, fu Fu fufufufuu.
    Tak krótko, a ja już nie mogę się doczekać kolejnego D:
    Peace.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 'Zajebał jak widły w gnoju'... Interesujące xD To mi się skojarzyło z żartami biochemu typu 'Twoja stara przerzuca gnój widełkami replikacyjnymi' xD Ale to już wyższy poziom jazdy niestety hahah ja tam nie wiem, czy ten sen dobrze wyszedł... Pozostawiam to zagadnienie.
      Ale wazony! Nienawidzę wazonów! Zawsze się tłuką xD
      A u Ciebie nie działo się nic ciekawego, tak? Wiesz, nie pierdol mi tu, kochanie. Jak to robię? ŻYCIE, DZIECINKO! ŻYCIE! xD Pewnie zwymiotowałaś, co? Hahaha
      Tak krótko? Kurwa. Toć co ja mogę?

      Usuń
  2. Bosz...tydzień bez internetu i takie zaległości...booosko...nie będę wypisywać najlepszych fragmentów, bo bym cały rozdział musiała skopiować ale uwielbiam akcje typu wózek, a opis snu...I ❤ IT
    Biedny Duff...
    ~NieszczęśliwieZakochana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, kobietko ja tu pędzę naprzód wciąż i wciąż ;D Nie wiem czy nie prościej będzie jak dasz mi maila i bd Ci wysyłać wiad o nowych postach. Ale jak już chcesz. Akcje typu wózek xD Ale powiedz mi czy te rozdziały są lepsze niż kiedyś?

      Usuń
    2. Co tu po mailu jak ja neta w lapku nie mam...
      Czy lepsze ?...nie wiem...mi się od początku podoba...teraz Angie /jakoś nagle wszyscy ją tak nazywają/jest wolna i bardziej szalooona, a to sprawia, że rozdziały są bardzo ciekawe...xd
      ~NieszczęśliwieZakochana

      Usuń
  3. Ej, cholera. Przeczytałam to. Wierz lub nie, ale przeczytałam i mam zamiar przeczytać też resztę. Tak. Zobaczysz. Ja to kiedyś zrobię. Nie poddam się.
    Czuje się wielce przeszczęśliwa, bo po raz pierwszy na samym początku rozdziału rozpoznałam bohaterów, których nie zostały wymienione imiona. :D Ha! A przy snach to zazwyczaj jest jeszcze trudniejsze, bo w sumie to nie wiadomo, co się dzieje. Ale ja lubię sny. Kto jak to, ale ja lubię. U mnie miało być ich wprawdzie więcej, no ale jest przynajmniej jeden. A ta rozmowa końcowa (w śnie oczywiście) - mistrzostwo.
    W ogóle to Agata (nie, ja nie będę na nią mówić Angie XD) strasznie rozchwytywana widzę. XD A Duff biedny ma problemy egzystencjalne. No i po co się było żenić? Po co? Po chuj. Tyle powiem. Teraz wychodzi na to, że Hudson mógłby zgarnąć całą pulę, ale jednak Samobora chyba też coś jeszcze czuje do Duff'a. Ale do Slash'a pewnie też. Tak więc ogólnie klops.
    Aj... Czyszczenie żołądka. Ja to mam odruch wymiotny, jak mi ortodonta robi wyciski, co dopiero jeszcze taka rurka. Wyobraziłam sobie całą tą sytuację i wyjątkowo nieprzyjemny widok. Agata widać ma mocne nerwy, że była w stanie na to patrzeć.
    Ogólnie dziwie się, że jeszcze nawet trochę pamiętam, co się działo w poprzednich rozdziałach. Albo przynajmniej tak mi się wydaje. XD No nic.
    Wiedz tyle, że zamierzam czytać.

    OdpowiedzUsuń